Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Wtorek, 21 maja. Imieniny: Jana, Moniki, Wiktora
21/05/2013 - 14:00

Prof. Matyja: Nasza opieka zdrowotna to pacjent na intensywnej terapii

Rozmowa z profesorem Andrzejem Matyją, prezesem Okręgowej Izby Lekarskiej w Krakowie.
Panie profesorze, jak by pan zdiagnozował obecny stan służby zdrowia, opieki zdrowotnej w Polsce, bo można odnieść wrażenie, że od dwudziestu paru lat jesteśmy w stanie permanentnej reformy, ciągłych zmian.

- Reforma powinna być i służyć przede wszystkim dla dobra chorego. Niemniej to, co się dzieje w różnych zakresach opieki zdrowotnej, to czasami mam wrażenie, że jest to pacjent na intensywnej terapii, że niewiele brakuje, żeby doszło do totalnej zapaści. I chodzi tu nie tylko o sprawy finansowe. Bo trzeba być realistą w pewnych sytuacjach i musimy się obracać w pewnym zakresie finansowym. Nie ma państwa na świecie, które mogłoby sobie pozwolić na wszystko to, co niesie ze sobą współczesna medycyna. Obwarowania finansowe ograniczają możliwości leczenia. Czy to jest Polska, czy to są Niemcy, czy to są Stany Zjednoczone. Problemem w Polsce, w istniejącym systemie opieki zdrowotnej jest to , że my próbujemy porównywać się do najbogatszych krajów świata, a mamy tyle pieniędzy, ile mamy. Wprowadzanie coraz to nowych standardów, obowiązków, obowiązków przede wszystkim administracyjnych, oddala lekarza od pacjenta. Jesteśmy od niego coraz dalej, nie mamy dla niego czasu, bo najważniejszą kwestią w naszym postępowaniu jest to, żeby uchronić się od kar, kar administracyjnych, czy innych. Stąd też najważniejszy w całym systemie nie jest pacjent. Pacjent zniknął z pola widzenia. Najważniejsza stała się właściwa dokumentacja medyczna. A czy ona jest właściwa, mam duże wątpliwości. Przerost administracyjny i wymogi administracyjne, stawiane lekarzom, służą przede wszystkim temu, żeby utrudnić pracę lekarza, a ułatwić możliwości kontrolne i represyjne w stosunku do lekarzy. Tak dziwnie się dzieje w tym kraju, że nawet marszałek Borusewicz zareagował i powołał zespół do spraw nazewnictwa w służbie zdrowia, w opiece zdrowotnej, bo nagle zniknął z nomenklatury lekarz, jest świadczeniodawca .Zniknął pacjent, jest świadczeniobiorca. Zniknęło leczenie, jest świadczenie zdrowotne. Zniknął szpital, jest podmiot przedmiotu leczniczego. Obawiam się, że za chwilę zniknie recepta…

A co ją zastąpi?

 –  (ze śmiechem) Zamiast recepty będzie jakiś formularz zlecenia świadczenia lub coś podobnego na pewno ktoś wymyśli.

Czyli oznacza to dehumanizację procesu leczenia?

– Totalną dehumanizację, skomercjalizowanie. To prowadzi do tego, że cały ten system zaczyna być coraz śmieszniejszy. Środowisko lekarskie jest kontrolowane i słusznie, bo to są środki publiczne i powinny być pod ścisłym nadzorem, ale nie może na tym tracić pacjent. A w konsekwencji to wszystko uderza w pacjenta. Bo jeżeli lekarz jest kontrolowany co chwilę, to on musi przede wszystkim zadbać o to, żeby mieć porządek w dokumentacji.

Podkładkę?

– Podkładkę. I nie ważne, co on zastosował, jaka jest relacja między nim a pacjentem. To doprowadziło do utraty najważniejszego elementu leczniczego, jakim jest wzajemne zaufanie, lekarz – pacjent, pacjent – lekarz. Kiedy tego nie ma, to efekty lecznicze są marne, a cały ten system doprowadził właśnie do tego, że pacjent stracił zaufanie do lekarza.

Ten system przerwał taką osobistą relację między pacjentem i lekarzem?

– Już jej nie ma. I obawiam się, że już nie ma odwrotu. Początki tworzenia systemu opartego na lekarzu POZ, lekarzu rodzinnym, to był wspaniały pomysł. Tylko ten pomysł został zniszczony poprzez takie, a nie inne zapisy rozporządzeń, ustaw. On powinien polegać na tym, że lekarz zna wszystkich swoich pacjentów. I tak kiedyś było, tylko to się inaczej nazywało. Przecież lekarz w wiejskim ośrodku zdrowia znał wszystkich od urodzenia. Lekarz i proboszcz znali wszystkich w takim rejonie. A teraz? Nie…

Moim lekarzem rodzinnym jest spółdzielnia lekarska, w której za każdym razem przyjmuje mnie kto inny.

– Tak, pomimo że ten lekarz, który powinien się opiekować, też musi mieć czas na wypoczynek, na relaks. I obarczenie jednego lekarza dwoma tysiącami pacjentów… To najlepiej żeby ci pacjenci wszyscy byli zdrowi. Bo pacjent, który przychodzi nie jest „zyskiem” , czy „przychodem” tego lekarza, tylko „kosztem”. Jeżeli lekarz ma gażę liczoną „od głów”, to najlepiej w swojej populacji mieć samych zdrowych. Ten system trzeba naprawić w sposób następujący: jakaś podstawowa pula środków na funkcjonowanie lekarza rodzinnego będzie właśnie kapitacyjna, a pozostała powinna być od tej podstawowej działalności leczniczej, którą on prowadzi i od leczenia. I wtedy ten każdy przychodzący pacjent przynosiłby mu jakieś tam środki, które on by mógł dokładać do tego, co uzyskałby kapitacyjnie. Bo w tej sytuacji lekarz nie ma żadnej motywacji, by właściwie leczyć, właściwie podchodzić do pacjenta, zwłaszcza, że liczba tych wizyt, tych pacjentów czasami go przerasta. Jeżeli się mówi o mediach, które zwłaszcza w ostatnim okresie lansują tezę, jak to dobrze jest w środowisku lekarskim, jak to dobrze się zarabia, to należy zadać sobie pytanie, jakim kosztem? Kosztem czasu, kosztem własnego zdrowia, kosztem własnej rodziny. Bo lekarz nie pracuje 40 godzin tygodniowo, tylko zdecydowanie więcej, czasami 24 godziny na dobę, bo tak musi. Musi nieść pomoc każdemu potrzebującemu, zwłaszcza lekarze rodzinni.

Można odnieść wrażenie, że przy wprowadzaniu tych wszystkich reform brakuje jakiejś dalekosiężnej wizji. Ku czemu zmierzamy? To zrozumiałe, że będą się zmieniać ekipy rządowe, będą się zmieniać ministrowie i każdy będzie jakąś swoją koncepcję wprowadzał. Ale każda z tych ekip powinna zmierzać do jakiegoś raz wytyczonego, wspólnego celu. Co powinno być tym celem?

– Słusznie pan zauważył, że nie ma tego celu. Myślę, że tak naprawdę system powinien być przyjazny dla pacjenta i dla lekarza, a nie dla płatnika. A ten system jest tak skonstruowany, że płatnik jest tym najważniejszym elementem systemu. Nie pacjent…

Ma się zgadzać kasa po prostu…

– I to jest najgorsze, co może spotkać pacjenta. Stąd też te kolejki, stąd też wiele zdarzeń niepożądanych, które się trafiają. Stąd też wiele nagłośnionych sytuacji tragicznych. Przypomnę jedną. W Łodzi umiera dziecko. Wielka burza medialna, marszałek odwołuje dyrektora pogotowia, dyrektora szpitala, nie badając sprawy. Po miesiącu okazuje się, że nie popełniono żadnego błędu, przywraca ich do pracy. Minister natychmiast po zdarzeniu zmusza, nie osobiście, ale poprzez swoje wypowiedzi do takiej, a nie innej decyzji. Później już nie przeproszono tych lekarzy. Oni nie popełnili błędu. Oni działali zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa. Gdyby nie działali, byłoby jeszcze gorzej. Zdarzyła się tragedia, a środowisko lekarskie cały czas interweniuje i wytyka te błędy. Jak to się stało, że pan minister nie spotkał się od tamtej pory, od dawna, z przedstawicielami środowiska lekarskiego. Po tragedii spotyka się z panem Owsiakiem i nagle się mówi o błędach w systemie. A nie mówi się, że środowisko dawno to panu ministrowi wytknęło. No coś chyba jest nie tak, zwłaszcza że pan minister jest lekarzem, jak cały czas podkreśla, lekarzem pediatrą. Ale cały czas mam wrażenie, że chyba BYŁ pediatrą i BYŁ lekarzem, a stał się urzędnikiem.

I tak przeszliśmy do kwestii odpowiedzialności zawodowej. To będzie przykład trochę inny, z okolic Nowego Sącza. Lekarz z Limanowej dwukrotnie odesłał do domu ciężko chorego pacjenta, nie rozpoznawszy u niego poważnego schorzenia aorty i pacjent po paru dniach zmarł. Szpital zawiesza lekarza w czynnościach, a wkrótce się okazuje, że on w ogóle nie powinien praktykować, bo ma sądowy zakaz. Wcześniej został skazany za fałszowanie dokumentacji medycznej. Jego pacjent zmarł, więc dopisał do dokumentacji badania i zabiegi, których nie wykonał. Potem dostał drugi wyrok za złamanie zakazu, mimo to szpital go zatrudniał, a po ostatniej tragedii nadal pracuje, tyle że w nowosądeckim SORze. Jak to w ogóle możliwe?

– Ja sobie tego w ogóle nie wyobrażam. Ja rozumiem, że w każdym środowisku, moim, pańskim, zawsze znajdą się czarne owce. Z nimi często bardzo trudno walczyć, ale my je musimy wskazywać. I my staramy się je wskazywać, ale ja sobie nie wyobrażam, jak to się stało, że dyrektor szpitala nie zażądał w momencie zatrudniania zaświadczenia o niekaralności. Wynika to z likwidacji pewnych standardów postępowania w przypadku zatrudniania lekarzy na różne stanowiska, chociażby ordynatorskie. Ponieważ jest furtka w rozporządzeniu ministra zdrowia, że oddziałem nie musi kierować ordynator tylko kierownik oddziału. Na ordynatora trzeba by rozpisać konkurs, a na kierownika nie, więc dyrektorzy zatrudniają kierowników według własnego uznania. Tutaj pełną odpowiedzialność ponosi dyrekcja szpitala.

To jest aż tak źle na medycznym rynku pracy, że trzeba brać każdego, bez sprawdzenia jego kwalifikacji, referencji. Szef sądeckiego SORu tłumaczy się, że zatrudnił tego nieszczęsnego lekarza, bo nie ma chętnych do pracy w SORze.

- A dlaczego nie ma chętnych do pracy w oddziałach ratunkowych? Bo to jest najcięższa praca, która musi być godziwie wynagradzana, wtedy będą chętni. Jesteśmy tylko ludźmi, każdy z nas powie, okay, będę pracował, tylko muszę być za to odpowiednio wynagradzany. A skoro sytuacja jest taka, że stawka godzinowa jest niska, więc mało kogo to interesuje. A odpowiedzialność ogromna. Z drugiej strony, ja rozumiem też i dyrekcje. Bo dyrekcja szpitala stoi znów pod presją płatnika, bo płatnik może dać tyle i tyle. Takie przypadki każą zastanowić się nie tylko lekarzom, ale i politykom, właścicielom szpitali, NFZ-owi…

Ostatnio media podjęły temat takiej dziwnej praktyki stosowanej przez szpitale. Wypisuje się pacjenta z jednego oddziału, by po tygodniu przyjąć go z powrotem, tyle że na inny oddział. O co w tym chodzi?

– Dlaczego tak się robi? Proszę zapytać w Narodowym Funduszu Zdrowia.

Bo szpital na tym zarabia?

– Nie, nie zarabia, tylko nie traci. To są dwie różne rzeczy. Szpital nie może sobie pozwolić na to, żeby leczyć PACJENTA. Szpital leczy CHOROBĘ. Bo jeżeli będzie leczył jednocześnie dwie jednostki chorobowe, co byłoby logiczne i powinno być najbardziej korzystne dla systemu, to otrzyma środki na leczenie tylko jednej. A że do każdej choroby stosuje się różne sposoby postępowania, leczenia, różne procedury medyczne , to tego już nikt nie bierze pod uwagę.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
Rozmawiał Jan Gabrukiewicz
Zdjęcia: ALF, JEC

Cały wywiad w najbliższym numerze miesięcznika "Sądeczanin"
 






Dziękujemy za przesłanie błędu