Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Sobota, 1 czerwca. Imieniny: Gracji, Jakuba, Konrada
20/12/2012 - 23:12

Kupiec odporny na kryzys. W tym roku otworzył 12 sklepów

Jerzy Rogala, największy kupiec w sądeckiej Kongregacji Kupieckiej ma 34 lata, 38 sklepów i zatrudnia około 1000 osób. Wygląda na to, że kryzys się go nie ima.
Józef Pyzik, szef Kongregacji Kupieckiej w Nowym Sączu, powiedział, że jest Pan najpotężniejszym kupcem w kongregacji, zgadza się?

Mam zakład piekarniczy w Bobowej, w którym zatrudnionych jest ponad sto osób. Aktualnie prowadzę 38 sklepów w sieci Delikatesów Centrum. Do obsługi sklepów łącznie z piekarnią i księgowością zatrudniam około tysiąca osób.

W czasach kryzysu, kiedy niektórzy kupcy zmuszeni są zamykać sklepy, Pan otwiera kolejne. Jaka jest tajemnica Pana sukcesu?

To bardzo złożony temat. Jedni kupcy zamykają sklepy, inni otwierają. Wszystko zależy od tego czy jest to sklep, w którym się sprzedaje zza lady, czy sklep samoobsługowy, jaki ma profil, czy jest sklepem wyspecjalizowanym, czy niewyspecjalizowanym, jakie doświadczenie ma kupiec, jaką ma wiedzę, ale też jak patrzy w przyszłość, jaką ma strategię, czy jest zrzeszony w sieci. Wiele czynników wpływa na to, czy kupiec osiąga sukces czy nie.

Czyli przyszłością sklepów na Sądecczyźnie są większe sklepy samoobsługowe?

Nie do końca. Przyszłość handlu to też małe sklepy, tylko one muszą znaleźć takie obszary, które będą właściwe dla klienta. Muszą się wyspecjalizować. Mogą to być sklepy typowo mięsne, jarzyniaki, często widzę takie połączenie, w którym spotyka się, jak mówię, piekarnia z masarnią, to też ma prawo bytu i bardzo dobrze funkcjonuje. W wielu krajach zachodnich funkcjonują małe sklepy typu convenience (z ang. wygoda, praktyczność - dop. red.), na przykład 7-Eleven. Kupimy tam najpotrzebniejsze produkty, często coś gotowego – potrzebujemy kawę, herbatę, jest ekspres na stoliku, dodatkowo możemy kupić gotową surówkę z przyklejonym widelczykiem, czy gotowe danie, danie do mikrofalówki. W świecie handlu nazywamy je także food to go. To coś jak bistro na stacji paliw. W sklepie są najbardziej rotujące, najbardziej potrzebne rzeczy, to co klient kupuje na co dzień, po co nie musi jechać do super – czy hipermarketu. W tym specjalizuje się kilka sklepów w Polsce: Fresh Market, Minutka, Groszek, Żabka. Drugi format to sklepy samoobsługowe, większe troszeczkę, od 150 do 300 mkw. To są sklepy, które także ja prowadzę, choć mam też kilka większych sklepów, takich po 500 mkw. Jakkolwiek uważam, że sklep o powierzchni 300 metrów jest idealny, ani nie za duży, ani nie za mały.

Gdzie powinien być umiejscowiony, żeby przynosił zyski. W mieście, na osiedlu?

Na osiedlu powinien znaleźć się raczej nieduży sklep. Sklepy osiedlowe charakteryzują się dość niskim koszykiem zakupowym. Klient wychodzi z bloku, kupuje masełko, bułeczkę, podstawowe rzeczy. Na większe zakupy idzie do supermarketu. Duży sklep osiedlowy generuje niepotrzebne koszty z tytułu powierzchni, oświetlenia i wielu innych. W Nowym Sączu mam sklep przy ul. Kochanowskiego, który ma 250 mkw, który bardzo fajnie sobie radzi, mimo, że obok mam dwie Biedronki i Carefoura.

Jaka jest idealna lokalizacja dla sklepu o powierzchni 150-300 mkw?

To małe miasteczka, miejscowości gminne. Jeżeli wieś, to bardzo duża, bo poza gminami nie ma większych szkół, większego zaludnienia. Raczej powinna to być miejscowość gminna, choć w przypadku, niektórych prężnych wsi przy drogach przelotowych, przy krzyżówkach istnieje możliwość otwarcia takiego sklepu.

Gdzie się znajdują Pana sklepy?

W województwach małopolskim, podkarpackim i śląskim. Mam dwa sklepy w Krynicy, kiedyś miałem w Zakopanem, ale je sprzedałem. W Nowym Sączu, w Tarnowie – w większych miastach powiatowych są to sklepy osiedlowe. W miejscowościach gminnych takich jak Borzęcin, Koszyce, Bobowa, Korzenna, Męcina, Kamionka to są sklepy o wielkości 300-350 mkw.


Czy gospodarność i przedsiębiorczość wyniósł Pan z domu rodzinnego?

Tak. Oboje moi rodzice prowadzili działalność gospodarczą. Mama prowadziła aptekę, tato zajmował się handlem. Był to handel zza lady. Trzy sklepiki posiadał. Jeden bardziej wyspecjalizowany na warzywny, dwa w wioskach, małe sklepy. Zatrudniał trzy osoby, po jednej w każdym sklepie. Sam dowoził towar z giełdy lub różnych hurtowni. Tata był tradycyjnym kupcem. Dziś handel się zmienił. Kupcy już nie jeżdżą po towar, nie jeżdżą do hurtowni, albo jeżdżą nieliczni.

Odziedziczył Pan te sklepiki czy ojciec je nadal prowadzi?

Nie, w momencie, kiedy ja otworzyłem pierwszy sklep, tato przestał pracować.


Jak wyglądała Pana edukacja? Jest związana z kupiectwem?

Typowego handlu uczyłem się przy tacie. Byłem z tym obyty. Wiedziałem co to jest faktura, podstawowe dokumenty, uczestniczyłem w spotkaniach, chociażby w Kongregacji Kupieckiej. Skończyłem towaroznawstwo, zarządzanie jakością wyrobów spożywczych w Akademii Ekonomicznej w Krakowie, teraz to Uniwersytet Ekonomiczny.

Gdzie otworzył Pan swój pierwszy sklep?

Pierwszy był sklep w Bobowej. Piekarnię kupiłem od spółdzielni gminnej, kiedy miałem już sześć sklepów, a więc miejsce zbytu. Mój pierwszy sklep był jednym z większych w okolicy, o powierzchni 260 mkw hali sprzedaży. Samoobsługowy, wielobranżowy.

Jak rosła Pana sieć?

Na początku przybywał mi jeden sklep w roku. Po pierwszych dwóch latach prowadzenia działalności miałem dwa sklepy w Bobowej i Korzennej. Później udało mi się zdobyć lokalizację w miejscowości Tuchów, największy, bo wtedy otworzyłem 350 mkw sali sprzedaży. W tym samym roku otworzyłem sklep w Pilźnie, po trzech latach miałem cztery sklepy. W tej chwili otwieram po kilka sklepów rocznie. W tym roku padł rekord – otworzyłem 12 sklepów.

Mając tyle sklepów ma Pan kogoś kto nimi zarządza, czy sam stara się wszystko ogarnąć?

W moim zespole była księgowa, kierownik piekarni, i kierownik regionalna, która zarządzała sześcioma sklepami. Z biegiem czasu trzeba było zatrudnić dwóch kierowników regionalnych. W tej chwili zatrudniam siedmiu, zamierzam przyjąć ósmego. Każdy z nich jest odpowiedzialny za pięć sklepów. Wyżej w strukturze jest kierownik obszaru, któremu podlega czterech kierowników regionalnych.

Czego potrzebują kupcy na Sądecczyźnie, żeby mogli dobrze funkcjonować?

Podobnie jak w całej Polsce, potrzebują dobrego operatora handlowego, operatora sieci. Kupcy, którzy posiadają jeden, dwa, trzy sklepiki nie są w stanie wynegocjować sobie dobrych warunków handlowych. Będąc w sieci, pod skrzydłami dużego, pewnego operatora, nie takiego, który tworzy sieć aby ją sprzedać, ani nie jest zbyt mały na rynku, mają szansę powodzenia. Ja jestem związany z Eurocashem, to jest w tej chwili największy na rynku gracz handlowy. Należą do niego sieci Delikatesów Centrum, ABC, Groszek.  Kupcom potrzebne jest wiele szkoleń handlowych, rozwoju handlu, tego, co się dzieje na rynku.

Czyli franczyza jest sprawdzonym patentem?

Tak. Operator, franczyzodawca, ma swoje obowiązki, do niego należy negocjowanie cen z dostawcami, warunków, terminowości, stopnia realizacji, badanie rynku i opracowanie strategii. Kupiec nie musi sobie zaprzątać głowy tymi rzeczami i może zając się handlem. Do franczyzobiorcy należy estetyczne utrzymanie sklepu, dbanie o markę i o klientów. Formalne rzeczy spadają na operatora. Dobrzy franczyzodawcy oferują także szkolenia. Ja chętnie korzystam ze szkoleń dla siebie i dla pracowników, finansowanych ze środków unijnych.

Rozmawiała Anna Pawłowska
Fot. mat. Jerzego Rogali






Dziękujemy za przesłanie błędu