Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Poniedziałek, 13 maja. Imieniny: Agnieszki, Magdaleny, Serwacego
08/01/2023 - 11:25

Antyklerykał i święta

Bóg obdarza człowieka przyjaźnią nie tylko, gdy ten trwa w dobrej relacji ze Stwórcą, ale także wówczas, gdy odcina się od swego najlepszego Przyjaciela. Ów rys boskiej dobroci uobecniają w swoich relacjach także święci. Koleje przyjaźni między świętą i współpatronką Europy, Edytą Stein, a polskim filozofem i teoretykiem literatury, Romanem Ingardenem, są tego znakomitym przykładem.

Dwoje młodych adeptów filozofii poznało się przed I wojną światową na studiach w Getyndze, gdy ona była ateistką, feministką i pruską patriotką, on zaś – niespełnionym poetą, filozofem i przyszłym ochotnikiem do Legionów Polskich (nie został do nich przyjęty z powodów zdrowotnych). Szybko stali się najbliższymi przyjaciółmi dyskutującymi o swoich wysiłkach intelektualnych i powstających pracach doktorskich (Stein broniła się rok przed Ingardenem), ale też wyruszającymi na wspólne wycieczki.
Po wyjeździe Romana Ingardena do Polski kontynuowali zawiązaną w Getyndze znajomość, korespondując aż do śmierci Edyty Stein. Ton listów zdradza bliską zażyłość – omawiali ze sobą wszystkie najistotniejsze sprawy: życie prywatne, rozwój poglądów filozoficznych, wiarę i ateizm, wewnętrzne stany psychiczne, wydarzenia polityczne i kulturalne, a także nowinki z niedostępnego Ingardenowi środowiska niemieckich getyńsko-fryburskich fenomenologów. 

Pogarda dla religijności

Chociaż relacja między Edytą Stein a Romanem Ingardenem mogłaby stanowić przykład dobrych, trwałych studenckich przyjaźni, nie brakowało w niej momentów napięcia, a epistolografia, którą dysponujemy, ujawnia, że kobieta zniosła niejedną przykrość od przyjaciela, szczególnie z powodu swojej wiary.
W święto Bożego Ciała 1924 roku Stein odpowiadała Ingardenowi na otrzymaną od niego wiadomość: „Po przeczytaniu ostatnich linijek tego listu zadałam sobie pytanie: jak to możliwe, by człowiek z naukowym wykształceniem (…) najważniejsze ze wszystkich problemy kwitował zdaniem, które przywodzi na myśl styl prowincjonalnego piśmidła”. Jej sprzeciw wzbudziły słowa: „Chodzi mi o wyrażenie «aparat dogmatyczny wymyślony do panowania nad masami»”. Tak bowiem młody Ingarden skwitował wyznanie przyjaciółki o jej nawróceniu i przyjęciu chrztu w Kościele katolickim. 

Antyklerykalny ton wypowiedzi nie był bynajmniej obcy młodemu filozofowi, który był – a jakże – katolikiem. Pogarda dla religijności była popularna w intelektualnych elitach międzywojennej Polski. Po narodzinach pierwszego syna Ingarden w roli ojca chrzestnego widział tylko Władysława Witwickiego, filozofa i tłumacza Platona, który na zaproszenie kolegi odpowiedział następująco: „Chrześcijaństwo interesuje mnie tylko jako historyczny i społeczny przejaw ciemnoty ludzkiej”. Ojcem chrzestnym jednak został ‒ i to wszystkich trzech synów Ingardena. By Roman Ingarden dojrzał i podszedł z powagą do wiary, musiał przejść ciężkie próby: koszmar II wojny światowej, utratę wielu przyjaciół, a przede wszystkim – własnego syna Jerzego, pilota RAF-u. To właśnie na zamawianych regularnie po wojnie mszach świętych za jego duszę miał klęczeć podczas całej liturgii w wielkim modlitewnym skupieniu – jak zanotował ks. Józef Tischner. Musiał stracić także Edytę Stein, o której śmierci w komorze gazowej Auschwitz- -Birkenau 9 sierpnia 1942 roku dowiedział się dopiero po wojnie.

W 1924 roku młody inteligent był jednak buńczuczny i wyniosły wobec przekonań przyjaciółki. Wydaje się, że mógł okazać choć minimum szacunku dla jej nawrócenia, wiedząc, że jedną z iskier, które rozpaliły jej wiarę, była bolesna strata przyjaciela na froncie I wojny światowej. Adolf Reinach, bo o niego chodzi, ich wspólny przyjaciel i filozof z Getyngi, przyjął chrześcijaństwo krótko przed wezwaniem na front. W wojsku spisywał ostatnie, „bardzo piękne” – zdaniem porządkującej później notatki Edyty Stein – teksty o doświadczeniu religijnym i mistycznym. Siedząc w okopach w Normandii, analizował poczucie bycia niezawodnie i bezpiecznie podtrzymywanym w istnieniu przez siłę wyższą. Zapiski te mocno wpłynęły na Edytę Stein, która w 1921 roku przyjęła chrzest. Jeśli nie ze STYCZEŃ – LUTY 2023 17 względu na dobre maniery, to z powodu jego śmierci Ingarden mógł zachować delikatność wobec nawrócenia przyjaciółki. Wybrał jednak – by powtórzyć za przyszłą świętą – „język prowincjonalnego piśmidła” okraszony marksistowską frazeologią. 

Rozmowa o wierze
Edyta Stein nie dała się jednak ani zgorszyć, ani obrazić. Przyjaźni nie zerwała. Nie znaczy to, że pozwoliła sobie na pogardliwe traktowanie. Podjęła z poglądami Ingardena krótką, rzeczową polemikę: „Czy choć raz postawił Pan sobie pytanie, jak wytłumaczyć fakt, że ludzie w rodzaju Augustyna, Anzelma z Canterbury, Bonawentury, Tomasza – pomijając tysiące innych – (…) w pogardzanym [przez Pana] dogmacie wiary widzieli najwyższy cel, który dostępny jest ludzkiemu duchowi i jedyne dobro, któremu warto życie poświęcić? (…) Jakim prawem wielkich nauczycieli i wielkich świętych Kościoła określa Pan bądź jako półgłówków, bądź jako sprytnych oszustów?”. Trafnie oceniła też sens dalszej rozmowy na temat wiary. W kolejnym liście czytamy: „Żeby nie myślał Pan dłużej, że oniemiałam ze złości, chciałabym szybko napisać Panu kilka słów (…). Ostatnie listy dowiodły mi, że mówienie z Panem o tym, co mnie wewnętrzne zajmuje, nie ma w tym czasie najmniejszego sensu”. Dodała także koncyliacyjnie, że być może niepotrzebnie podjęła wątek, na który Ingarden nie był gotowy.
Nie dożyła jednak czasów, gdy Ingarden dorósł do rozmowy o wierze. Przytyków wobec jej przekonań nie brakuje także w listach z ostatniego okresu jej życia, a są tym bardziej przykre, że dotyczą jej imienia zakonnego. Jeszcze cztery lata po wstąpieniu do zakonu musiała zwracać się do przyjaciela z prośbą o szacunek dla swego powołania: „Czy nie mógłby się Pan wreszcie przemóc i nazywać mnie «siostrą Benedyktą», tak jak do tego obecnie przywykłam? Gdy pisze Pan «panna Stein», muszę się zastanawiać, co to w zasadzie znaczy”. 

Geniusz Bożej miłości
O znaczeniu, jakie wiara zaczęła mieć dla Romana Ingardena po wojnie, a tym bardziej o jego relacji z Karolem Wojtyłą, żywo zainteresowanym żydowską męczennicą, Edyta Stein nie mogła wiedzieć w latach dwudziestych i trzydziestych. Pomimo to trwała w przyjacielskiej relacji z polskim filozofem przez całe swoje życie – i trzeba dodać, że pozostała nieodmiennie hojną i troskliwą przyjaciółką: nigdy nie odmawiała czytania i korekty niemieckich tekstów Ingardena, organizacji jego pobytów w Niemczech, przysyłania mu materiałów naukowych i dbania o jego istnienie w kręgu niemieckiej fenomenologii.
Ta zdumiewająca postawa Edyty Stein uobecnia geniusz Bożej miłości, która nie czeka na dojrzałość człowieka, by się z  nim zaprzyjaźnić. W  jednym z  ostatnich listów do Ingardena Stein pisała: „Jeśli Bóg nie porzuca nigdy świata, który stworzył, umiłowawszy w  nim nade wszystko człowieka, jest rzeczą naturalną, że nie możemy ani światem, ani ludźmi pogardzać”. Wręcz przeciwnie: skoro Bóg przyjął ludzką postać właśnie wtedy, gdy człowiek odszedł od Niego i wybrał grzech, ludzie naśladujący Boga także powinni dbać o swoich przyjaciół również wtedy, gdy ci okazują się trudni.
Postawa Edyty Stein pokazuje, że święci potrafili realizować ów rys boskiej istoty, obdarzając przyjaźnią ludzi słabych, ułomnych, a czasami – niedojrzałych. I w tym sensie wcielali w życie boską philantropię. Dlatego nawet słaby i nieudolny człowiek może liczyć na przyjaźń – przesądza o niej bowiem miłość niezawodnego Boga, a czasami – naśladujących Go świętych.

TEKST JADWIGA GUERRERO VAN DER MEIJDEN
źródło: dwumiesięcznik Głos Ojca Pio, styczeń-luty 2023







Dziękujemy za przesłanie błędu