Książka dla dzieci: Tato, popłyńmy na wyspę
Gdy pewnego dnia pan Paweł Różyczko wrócił z pracy do domu, miał rozczochrane włosy i rozchełstaną marynarkę, a z teczki wystawały mu papiery oraz zapasowe skarpetki. Wyglądał więc dokładnie tak jak zwykle.
– Uff, ale miałem dzień! – westchnął.
Osunął się na najbliższy fotel, przymknął oczy i zaczął myśleć o samych miłych rzeczach. Ach, cisza... spokój...
Nagle wzdrygnął się. Zobaczył przed sobą trzy dobrze znane buzie trojga osobników ustawionych według wzrostu.
– Co się stało, słoneczka? Sterczycie tu, jak gdyby was prąd poraził – powiedział.
– Czekamy na ciebie od godziny – oświadczył Olaf, dziecko najstarsze. –
Obiecałeś, że gdzieś nas dzisiaj zabierzesz.
– Obiecałeś, bo mówiłeś – dodał Konstanty, dziecko średnie.
– Tatuś obiecał wcolaj wiecolem – dokończyła Anna Maria, dziecko najmłodsze. Anna Maria była tak mała, że nie potrafiła jeszcze wymówić „cz” ani „r”.
– Och… – tata zaczął się wić w fotelu. – Gdzież ja bym śmiał zapomnieć o czymś takim… Tak się tylko zastanawiam… Spojrzał w okno. Może gdzieś mignie czarna chmura...
– Zastanawiam się tylko, czy nie nadchodzi burza! – dokończył.
Dzieci odwróciły się do okna.
Niebo było błękitne, świeciło słońce.
– W czasie burzy właśnie najfajniej być na dworze – stwierdził Olaf.
– Można się wspiąć na drzewo, a drzewo może pęknąć! – zawołał Konstanty.
– Pęk-pąk – pisnęła Anna Maria, zaczęła skakać i przewróciła się na podłogę.
– No już, już. Uspokójcie się! – przerwał tata. – A co powiecie na to, żebyśmy się wybrali do portu i zobaczyli wodowanie jachtów? Macie ochotę?
– Hurraa! – wykrzyknął Olaf.
– Mamy najlepszego tatę na świecie! – zawtórował mu Konstanty.
A Anna Maria z wrażenia jeszcze dwa razy upadła na podłogę.
W rodzinie Różyczków rozpoczęły się gorączkowe przygotowania. Tata wyjął dla dzieci kalosze i czapki. Dla siebie przygotował lornetkę, żeglarską torbę z mapą i czapkę kapitańską z błyszczącą kotwicą.
– Zobaczcie, dzieciaki! – zawołał. – To kotwica z dwudziestoczterokaratowego złota!
Ale nikt go nie słyszał ani nie widział, tak bardzo wszyscy się spieszyli.
Olaf wyciągał z regału duże książki i upychał je do plecaka.
– W książkach mogą być obrazki z łodziami – wyjaśnił Konstantemu.
Konstanty poszedł po siatkę na motyle, łopaty, wiadra i sześć kamieni ogrodowych.
Anna Maria wpychała do wózka zegar wahadłowy.
– Chwila, chwila – powstrzymał ją tata. – Po co nam te wszystkie graty?
Akurat zegara na pewno ze sobą nie weźmiemy. Co to, to nie!
Anna Maria teatralnie upadła na podłogę i wybuchnęła płaczem.
– No, ale tato, ona bardzo by chciała zabrać ze sobą zegar – zaprotestował Olaf.
– Zegar jest dla Anny Marii bardzo ważny – potwierdził Konstanty.
– Matko jedyna! – westchnął tata. – No dobrze. Weźmy go. Dopiero by się ludzie zdziwili, gdybyśmy nie mieli ze sobą zegara wahadłowego!
Pan Rurka, sąsiad z naprzeciwka, który niejedno już zza swego płotu widział, przycinał właśnie żywopłot, gdy tata i dzieci znaleźli się za bramką.
– Witam Różyczków! – zawołał. – Wyprowadzacie się?
– Nie, chcemy tylko wyskoczyć na wieczorny spacer do portu – odpowiedział tata.
Pan Rurka omiótł spojrzeniem grube książki, kamienie ogrodowe, a na końcu piękny zegar wahadłowy.
– Czy na pewno o niczym nie zapomnieliście? – spytał.
– Myślę, że na początek nam wystarczy – odparł tata.
TATO, POPŁYŃMY NA WYSPĘ, Wydawnictwo BONA