Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 3 maja. Imieniny: Jaropełka, Marii, Niny
20/04/2020 - 16:25

Poseł Siarka zaraził się koronawirusem. Co przeraziło go bardziej niż śmierć

Kiedy usłyszał w telewizji, że minister środowiska Michał Woś zaraził się koronawirusem, uzmysłowił sobie, że przecież niedawno był w Warszawie i spotkał się z pracownikami resortu. Od kilku dni bardzo źle się czuł. Potem zobaczył nieodebrane połączenie. To wtedy ogarnął go strach.

Z posłem Edwardem Siarką, reprezentującym w Sejmie Sądecczyznę i Podhale, który stoczył śmiertelną walkę z koronawirusem, rozmawia Jagienka Michalik

Wiadomość o chorobie spadła na pana jak grom z jasnego nieba? Mówiło się, że parlamentarzyści zostali poddani testom na obecność koronawirusa. To wywołało poruszenie. Oburzeni ludzie mówili o specjalnym traktowaniu polityków. 
-
To nieprawda. Wcale nie byliśmy traktowani w jakiś specjalny sposób. A jak było z moją chorobą? Czułem się źle od jakiegoś czasu. Byłem wtedy w domu. Spałem po dwanaście, piętnaście godzin, co wcześniej mi się nie zdarzało.

I nie zapaliła się panu czerwona lampka?
-
Byłem przekonany, że złapałem jakąś infekcję. To trwało trzy dni, gdzieś od 12 marca. Najpierw bolało mnie trochę gardło, a potem tak zaczęły mnie boleć nogi, że po prostu nie mogłem chodzić. Do tego przyszły duszności i taki straszny ból głowy. Miałem uczucie, jakby ktoś do mojej czaszki wrzucił granat.

Kiedy pan sobie uświadomił, że to nie jest zwykłe przeziębienie?
-
Kiedy 16 marca usłyszałem w telewizji, że minister środowiska Michał Woś zaraził się koronawirusem. Uzmysłowiłem sobie, że 10 marca byłem w Warszawie i spotkałem się z pracownikami resortu. Potem wieczorem zobaczyłem, że mam nieodebrane połączenie z ministerstwa. To wtedy pomyślałem, że mogłem się zarazić.

Zadzwonił pan natychmiast do Sanepidu?
-
Odczekałem jeszcze dwa dni. Mimo wszystko, wmawiałem sobie, że to zwykła infekcja. Nie miałem temperatury, natomiast dokuczała mi biegunka, co trochę mnie zmyliło. Ale kiedy dopadła mnie gorączka, zadzwoniłem do stacji Sanepidu w Nowym Targu i powiedziałem, że miałem w Warszawie kontakt z ludźmi zakażonymi koronawirusem. Zostałem skierowany na odział zakaźny szpitala w Myślenicach.

Przyjechała po pana karetka z ludźmi w ochronnych kombinezonach?

-Nie. Do Myślenic zawiozła mnie żona. Nie czekaliśmy na karetkę. Pogotowie już wtedy miało pełne ręce roboty. Stwierdziliśmy, że pojedziemy razem. Byliśmy przekonani, że oboje jesteśmy chorzy. Dwa dni spędziliśmy w izolatce. Potem okazało się, że tylko ja się zaraziłem.

Jakie myśli kłębiły się panu w głowie?  Poczuł pan lęk przed śmiercią?
-
To był dla mnie szok, ale przy tym wszystkim, miałem takie przekonanie, że to mnie nie spotka. Chyba też nie do końca zdawałem sobie sprawę z tego, jakie ta choroba niesie ze sobą zagrożenie. To był dopiero początek epidemii w naszym kraju. Prawdę mówiąc najbardziej martwiłem się tym, kogo jeszcze mogłem zarazić, kogo naraziłem na niebezpieczeństwo. To pewnie też wynikało z tego, że Sanepid mnie pytał, gdzie byłem, kogo spotkałem, z iloma osobami się kontaktowałem.

Wie pan teraz, ilu ludzi pan zaraził?
-To naprawdę cud, ale nie zaraziłem nikogo. Nie zaraziłem nawet własnej rodziny. Ja sam próbowałem się bronić przed chorobą.  Chociaż byłem bardzo słaby, jeszcze w szpitalu, w Myślenicach, próbowałem chodzić. To było bardzo trudne. Miałem gorączkę i szybko traciłem siły, jednak przerażała mnie myśl, że będę przykuty do łóżka.

Ale koronawirus okazał się silniejszy. Został pan przewieziony do Krakowa, do szpitala uniwersyteckiego, gdzie leżą ofiary tej okropnej zarazy.
-Krakowska klinika jest bardzo nowoczesna i chyba dlatego tak źle znosiła to moja psychika. To wypełnione skomplikowaną aparaturą wnętrze wydawało mi się takie nie przyjazne.

Takie odczłowieczone?
-Tak. I niepokojące. Nie mogę zapomnieć tego, kiedy byłem wieziony na szpitalną salę, długimi korytarzami. Na wszystkich drzwiach były białe kartki, z napisem izolatka. To pogłębiało poczucie osamotnienia.

I przerażenia?
-
Wie pani co mnie najbardziej przerażało? Widziałem jak ludzie ubrani w te białe kombinezony, z twarzami zakrytymi maskami i goglami bardzo się boją.

Widział pan ich strach? Trzęsły im się ręce?
-Kiedy przychodziły do mnie pielęgniarki, nie było ani jednej, której nie drżałyby dłonie przy pobieraniu krwi czy wymazu. Lekarka była tak zdenerwowana, że spadała jej przyłbica. 

A pan oczekiwał kojącego, chłodnego spokoju, jakim zwykle emanują medycy i pielęgniarki.
-
To prawda, ale choć widziałem ten lęk, który potęgował mój strach i poczucie niepewności, co ze mną będzie,  nie miałem wątpliwości, że wszyscy bardzo się starają i chcą mi pomóc.  Teraz, kiedy o tym myślę, mam świadomość tego, że to był dopiero początek epidemii.Tak naprawdę nikt nie wiedział co to za choroba, co się będzie działo, jak należy postępować… sytuacja wcześniej dla personelu medycznego zupełnie niespotykana.  

Mówi pan o poczuciu lęku, niepewności… czy ta świadomość śmiertelnej choroby, budziła u pana potrzebę uporządkowania wszystkich,  niezamkniętych spraw, może potrzebę zyskania przebaczenia u kogoś, kto przez nas cierpiał?
-
Wie pani… byłem tak słaby, że to było raczej kłębowisko chaotycznych myśli, ale tak naprawdę bardzo zacząłem się bać, kiedy do mojej szpitalnej sali trafił pacjent w ciężkim stanie przywieziony z Oświęcimia. Wtedy zobaczyłem tę chorobę zupełnie z boku. Zobaczyłem, jaka jest straszna. To były takie dwa krytyczne dni. Pomagała mi modlitwa i świadomość, o czym wiedziałem, że inni także się za mnie modlą.

Wielu ludzi umarło i koronawirus ciągle zbiera śmiertelne żniwo. Panu się udało. Pokonał pan chorobę. Ma pan poczucie, że zyskał pan drugie życie?
-Chyba nie myślę o tym w ten sposób. Raczej patrzę na to, jak na przełomowe doświadczenie w moim życiu.

To taki moment, kiedy przeżywa się przewartościowanie? Zupełnie zmienia się hierarchia wartości? Uświadomił pan sobie,  co jest tak naprawdę w życiu najważniejsze?
-Rzeczywiście, w takiej chwili to, co kiedyś wydawało się takie niesamowicie ważne, w jednej chwili staje się zupełnie nieważne. Pomyślałem też, że skoro wyzdrowiałem, widać Opatrzność ma jakieś swoje plany.

Bo Bóg zsyła na człowieka trudne doświadczenia, które mają prowadzić do czegoś dobrego? 
-Myślałem o tym, kiedy wychodziłem ze szpitala. To było takie poczucie, że muszę jeszcze coś zrobić, coś co mogłoby pomóc innym w tej strasznej chorobie

Teraz jest chyba właśnie taki moment. Okazuje się, że osocze z krwi ozdrowieńców może pomóc z leczeniu zarażonych.
-
Wiem o tym i mam zamiar oddać krew. Zamierzam się zgłosić albo do regionalnej stacji krwiodawstwa, albo do stacji przy szpitalu MSW w Warszawie.

Co chciałby pan powiedzieć tym, którzy w lekceważący sposób podchodzą do epidemii koronawirusa i  uważają, że te wszystkie obostrzenia i rygory demolują nasze życie.
-
Słyszę, jak ludzie mówią, że to im wykończy biznes, ale jako człowiek, który przeszedł tę straszną chorobę mówię, że to wszystko jest nieważne. Trzeba zachować zdrowie i życie. Jeśli to się uda, ze wszystkim można sobie poradzić. 

jagienka.michalik@sadeczanin. info







Dziękujemy za przesłanie błędu