Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Poniedziałek, 17 czerwca. Imieniny: Laury, Leszka, Marcjana
23/05/2013 - 12:41

Trzetrzewina pamięta s. Lorek. Kandydatka na ołtarze?

- Nie trzeba się smucić lecz radować. To nie pogrzeb lecz dziękczynienie za siostrę Czesławę – zachęcał do uśmiechu sercanin o. Jan Smaluch. Wczoraj (22 maja), dzień po 10. rocznicy męczeńskiej śmierci w Demokratycznej Republice Konga siostry Czesławy Lorek, w rodzinnej parafii zakonnicy w Trzetrzewinie została odprawiona uroczysta msza św. w jej intencji. Po mszy odbyła się mała konferencja z udziałem byłych i obecnych misjonarzy tarnowskich. Uroczystość transmitowało diecezjalne radio RDN Małopolska.
Przed mszą uczniowie Szkoły Podstawowej i Gimnazjum im. s. Czesławy Lorek w Biczycach Dolnych zaprezentowali program słowno-muzyczny zatytułowany „Oto ja, poślij mnie”, w którym przedstawili życie patronki szkoły: od kołyski do heroicznej śmierci. Dzieci, ucharakteryzowane na swoich afrykańskich rówieśników (warkoczyki, wisiorki), recytowały fragmenty listów zakonnicy z Czarnego Lądu, a napisała ich mnóstwo, i śpiewały nie tylko polskie piosenki. Występ uczniów przygotowały nauczycielki: Natalia Rogowska (anglistka) i Dorota Kośkiewicz (polonistka).
Następnie przy ołtarzu stanęło 11 kapłanów. W prezbiterium znalazło się miejsce dla uwięzionego na wózku inwalidzkim o. Stanisława Olesiaka (pochodzi i mieszka w Trzeetrzewinie), werbisty, który zachorował na misjach. Eucharystii przewodniczył i homilię wygłosił ks. prałat dr Jan Piotrowski, proboszcz parafii św. Małgorzaty w Nowym Sączu, również z wieloletnim doświadczeniem misyjnym. Kaznodzieja streścił życiorys s. Czesławy Lorek.
„Wylałam krew, aby upiększyć Kościół” – zacytował ks. Piotrowski ostatnie słowa zakonnicy przed śmiercią.
Urodziła się w Biczycach, jako ósme z dziewięciorga dzieci ubogiej chłopskiej rodziny.
-  Wzrastała w atmosferze ciepła rodzinnego i gorącej religijności - mówił kaznodzieja.   Od początku na jej drodze życia stanęli wybitni kapłani. Została ochrzczona w 1938 roku przez ks. Romana Mazura, późniejszego proboszcza parafii farnej w Nowym Sączu. Do I Komunii św. przygotował ją w 1947 roku ks. Stanisław Pieprznik, który ponad 40 lat pracował w Trzetrzewinie, a sakrament bierzmowania udzielił jej biskup tarnowski Jan Stepa w 1951 roku.
- Do bierzmowania przyjęła imię Teresa, jakby przewidziała swoją przyszłość, bo Mała Teresa jest patronką misji – zauważył ks. Piotrowski.
W wieku 22 lat, odpowiadając na głos powołania, wstąpiła do Zgromadzenia Najświętszego Serca Jezusa Sacre Coeur w Zbylitowskiej Górze, w 1969 roku złożyła śluby wieczyste. Dziesięć lat później, odpowiadając na osobiście wysłuchany w Rzymie podczas audiencji generalnej apel Jana Pawła II do rodaków („Nie zostawiajcie mnie samego!”), zgłosiła przełożonym pragnienie pracy na misjach. Wyjechała do ówczesnego Zairu w 1985 roku. Owocną pracę w Afryce przerwała choroba nowotworowa, która pokonała, po czym wróciła do swoich czarnoskórych podopiecznych. Po 17. latach ofiarnej służby afrykańskiemu Kościołowi 11 maja 2003 roku została ciężko pobita w kościele w Kinszasie przez dobrze sobie znanego chłopaka o imieniu Olivier, byłego ministranta, którego prawdopodobnie nakryła na kradzieży. Zmarła w szpitalu 21 maja 2003 roku. Przed śmiercią wybaczyła swojemu oprawcy.
- Jezus był Panem jej życia. Żyła nim i dla niego. Dołączyła do grona misjonarzy męczenników z tarnowskiej diecezji: Roberta Gucwy, Jana Czuby i Zbigniewa Strzałkowskiego, którzy są ozdobą tarnowskiego Kościoła i dużo mówią o jakości wiary naszej diecezji. To święci, nawet jeśli nie kanonizowani - zakończył kazanie ks. Jan Piotrowski.

                                                                                                       ***
Po mszy księża przeszli pod tablicę upamiętniającą w trzetrzewiańskiej świątyni misjonarkę, po czym odmówiono Litanię Loretańską, ukochaną modlitwę s. Czesławy. Ale to jeszcze nie było wszystko. Trzech obecnych i byłych misjonarzy podzieliła się z obecnymi swoimi refleksjami.
- Znałem osobiście siostrę Czesławę – mówił sercanin, o. Jan Smaluch, od 32. lat pracujący w Demokratycznej Republice Kongo. – Bardzo szybko opanowała język francuski i język ligala, co pozwoliła jej znaleźć głębszy kontakt z miejscowa ludnością. Przez pewien czas pracowała tak jak ja, w buszu, a później w Kinszasie, wielkiej, 12-milionowej metropolii. Pracowała w parafii intelektualistów, prowadzonej przez jezuitów. W takiej parafii trzeba mieć nie tylko tu, ale i tu (mówca znacząco wskazał na serce i głowę).
S. Czesława pod Równikiem pracowała jako zakrystianka, katechizowała dzieci, uczyła kobiety higieny i szycia, czuwała nad formacją liderów oddziałów parafialnych. Spotkała się z całą nędzą i bogactwem afrykańskiego Kościoła. Zyskała serce tubylców.
– Kiedy ja napadnięto, przebywałem w Polsce  - wspominał o. Smaluch. -  Mój współbrat odwiedził siostrę Czesławę w szpitalu na drugi dzień po napadzie. Bardzo cierpiała, ale miała uśmiech na twarzy. Pomimo, że sprawca nie wyraził skruchy, to mu wybaczyła. W warunkach afrykańskich to rzecz niebywała, bo tam ciągle obowiązuje prawo zemsty.
Misjonarz mówił dalej, że sprawca pochodził z rodziny religijnej, jego rodzice angażowali się w życie parafii, ojciec miał dobrze płatną posadę rządową i motyw rabunkowy napadu nie jest do końca zrozumiały.
Siostra Czesława została pochowana 15 kilometrów od Kinszasy, w jezuickiej rezydencji. W kościele, w którym została napadnięta, z inicjatywy polskiej ambasady jeszcze tego samego roku wmurowano tablice pamiątkową. Napis jest po polsku i francusku.
- Afryki nie ma się co bać, to był przypadek, o mnie też pisali, że mnie zabito. W zgromadzeniu już odprawiano requiem za mnie, a żyję, widocznie Bóg tak chciał. Afryka jest piękna, przyciąga – przekonywał misjonarz.
Na koniec wezwał obecnych do radości. – Nie trzeba się smucić lecz radować. To nie pogrzeb lecz dziękczynienie za siostrę Czesławę. Czy wy już klaszczecie na mszy? Trzeba klaskać, tańczyć, tak jak w Afryce – zachęcał o. Smaluch. Zerwała się burza braw, a niewiele brakowało do tańców…
Następnie głos zabrał ks. Jan Kudłacz, proboszcz Uszwi, który 11 lat pracował w Republice Konga (Kongo-Brazzaville), kraju sąsiadującym z Republiką Demokratyczną Konga, gdzie po Wielkanocy tego roku tragicznie zmarł (utopił się w nurtach wezbranej po powodzi rzece, spiesząc do swoich wiernych z oddalonych wiosek) ks. Józef Piszczek, pochodzący z Tylmanowej, a 15 lat temu został zamordowany ks. Jan Czuba spod Pilzna.
- Nie zadowalajcie jest tym, co jest, ale zastanówcie się, co by tu jeszcze zrobić, tak jak siostra Czesława – zwrócił się gość z Uszwi do dzieci i młodzieży.
Na koniec wystąpił ks. dr Krzysztof Czermak, wikariusz biskupi do spraw misji w diecezji tarnowskiej, także z niemałym afrykańskim epizodem w biografii.
- Nie zawsze doceniamy misjonarzy, a oni tam są w naszym imieniu – mówił. – W ostatnich 22 latach Polska dostała siedmiu misjonarzy męczenników, w tym czworo pochodzi z diecezji tarnowskiej. Oni nas upiększają w oczach Boga.
Ks. Czermak poinformował, że od jesieni trwa rebelia w Republice Środkowoafrykańskiej, gdzie obecnie pracuje dziewięciu kapłanów i sześcioro świeckich z diecezji tarnowskiej i poprosił o modlitwę w ich intencji, „bo tam zrobiło się bardzo niebezpiecznie”.
W środowej uroczystości w Trzetrzewinie wzięły udział dwie siostry Czesławy Lorek: Wanda Waśko i Krystyna Plata. Był też wójt gminy Chełmiec Bernard Stawiarski z małżonką Joanną, siostrzenicą s. Czesławy Lorek. W komplecie ze swoimi uczniami stawili się nauczyciele podstawówki i gimnazjum w Biczycach Dolnych na czele z dyrektorem Rafałem Majewskim.
Uroczystość ubogacił chór parafialny. Jej organizatorem był proboszcz Trzetrzewiny ks. Edward Mikoś ze współpracownikami, który na koniec zaprosił gości na plebanię. Przy kolacji kontynuowano dyskusję o misjonarzach tarnowskich na Czarnym Lądzie.
(HSZ), fot. własne







Dziękujemy za przesłanie błędu