Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 28 marca. Imieniny: Anieli, Kasrota, Soni
21/10/2022 - 16:15

W XIX wieku zainteresowanie Morskim Okiem rosło, szczególnie w kręgach patriotycznych

Gdy cesarstwo okrzepło na nowych terenach, zwiększyła się swoboda podróżowania po górach. – Przyjeżdżali tu Polacy z innych zaborów, żeby złapać oddech – mówi Grzegorz Bryniarski. – Austriacy nam tu śruby jakoś wybitnie nie przykręcali, więc Zakopane stało się kurortem tych wszystkich naukowców, poetów, pisarzy, malarzy. A w programie pobytu zawsze była wyprawa do Morskiego Oka.

Najstarszy dokument urzędowy z 1575 roku nie pozostawia wątpliwości co do położenia Morskiego Oka, wtedy jeszcze nazywanego Stawem Polskim. W dawnych zapisach można odnaleźć także nazwę Rybi Staw, równie chętnie stosowaną po północnej stronie granicy. Do nazewnictwa wdarły się na pewnym etapie legendy, bo trudno tamte dociekania nazywać naukowymi. Wiesław Siarzewski prześledził zapiski z 1689 roku, w których Márton Szentiványi wspomina „oculus maris”, co można przetłumaczyć jako oko morza. To nazwa rozpropagowana w Alpach, ale też konsekwencja ówczesnych poglądów o rzekomym wirze łączącym górski staw z morzem. Za wystarczające potwierdzenie uznawano widoczne na dnie drewniane szczątki, które równie dobrze mogły być zbutwiałymi kłodami czy wrakami niewielkich łodzi faktycznie stosowanych okresowo na tatrzańskim akwenie. Szentiványi był jezuitą, a pogląd o wirze przyswoił od innego brata zakonnego, Athanasiusa Kirchera, autora łacińskiego dzieła Mundus subterraneus, w którym podziemny świat, ukryty pod skorupą ziemi, przedstawiony jest jako rejony wodnych pływów. XVIII wiek przyniósł zdecydowany postęp w naukowym opisie zagadnień geograficznych, co wiązało się zazwyczaj z równie rzeczową eksploatacją. Między innymi to Stanisław August Poniatowski zainteresował się domniemanym bogactwem Tatr i za pośrednictwem Komisji Kruszcowej wysłał na rozpoznanie saksońskich górników, aby ocenili zasobność okolicy w miedź, srebro i rudy żelaza. Złoża prędzej czy później okazywały się deficytowe. Co oczywiście nie przeszkodziło w rozpowszechnianiu plotek raz mówiących o skarbach uwięzionych na pokładach statków zatopionych na dnie jeziora, innym razem o ukrytych w skałach szkatułach pełnych drogocennych kamienni czy pokładach złota zalegającego w rejonie Mnicha.

Zarzewiem późniejszego sporu terytorialnego był raczej prestiż Doliny Rybiego Potoku i próba naciągania granic. Rozwój geodezji oraz powiązanej z nią kartografii przypadający na początki zaborów pokazuje, jak skuteczną broń stanowiły w takich konfliktach. Austriacka generalicja uzyskała pierwszą z serii map w 1769 roku, na tym przykładzie jak na dłoni widać ówczesne metody faktów dokonanych. Na początku linię demarkacyjną między Polską a Węgrami zaznaczono przy wschodnim brzegu jeziora. Jeszcze tego samego roku baron Johann Tobias Seeger, odpowiedzialny za kartografię, opracował kolejną mapę, na której znajdziemy Ribi Staw z granicą poprowadzoną tym razem przez środek Czarnego Stawu i Morskiego Oka. Mapy traktowano z początku jako wiedzę zarezerwowaną dla wąskich kręgów wojskowych, więc utajniono je na sto lat. O ustaleniach kartografów przypomniano sobie już po okresie konsolidacji Królestwa Galicji i Lodomerii.

Gdy cesarstwo okrzepło na nowych terenach, zwiększyła się swoboda podróżowania po górach, dlatego w XIX wieku zainteresowanie Morskim Okiem rosło, szczególnie w kręgach patriotycznych.

– Przyjeżdżali tu Polacy z innych zaborów, żeby złapać oddech – mówi Grzegorz Bryniarski. – Austriacy nam tu śruby jakoś wybitnie nie przykręcali, więc Zakopane stało się kurortem tych wszystkich naukowców, poetów, pisarzy, malarzy. A w programie pobytu zawsze była wyprawa do Morskiego Oka. I to nie tak jak dzisiaj, że przyjeżdża się na Palenicę, w pięć godzin obleci góry i wraca. Pierwszy dzień zajmowała podróż po bitych drogach wozami konnymi z Zakopanego, po czym nocleg organizowano już w schronisku na Roztoce, a wcześniej, przed jego wybudowaniem, radzono sobie w pasterskich szałasach. Dopiero drugiego dnia wyprawiano się do Morskiego Oka. Po czym odwiedzano Dolinę za Mnichem i organizowano kolejny nocleg. Taka wycieczka trwała trzy, cztery dni.

To polscy górale organizowali zazwyczaj wycieczki i wypas, którego tradycję zapoczątkowały przywileje królewskie. Węgrzy natomiast podsycali przekonanie, że teren należy do rodu Horvathów z Palocsy. Pogląd ten w gruncie rzeczy wyssany z palca sięgał czasów Olbrachta Łaskiego, który swoje włości miał głównie po stronie południowej, ale pozbywszy się pod koniec XVI wieku dóbr niedzickich na rzecz rodu Horváthów, wpisał do umowy tereny sporne ze starostwem nowotarskim. Odtąd co kilka dekad następowały próby zalegalizowania węgierskiej wersji granicy. Konflikt to przygasał, to się zaogniał, a formuły szeroko zakrojonej batalii prawnej nabrał w 1879 roku, kiedy pruski książę Christian Hohenlohe nabył dobra po stronie węgierskiej. Ponieważ był myśliwym, rozszerzenie terenów łowieckich i zwierzyńca, do którego sprowadził nawet koziorożce alpejskie, interesowało go na tyle żywotnie, że postanowił podważyć wielowiekowe, udokumentowane prawa własności.







Dziękujemy za przesłanie błędu