Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 2 maja. Imieniny: Longiny, Toli, Zygmunta
07/11/2023 - 15:50

Na pożegnanie wręczyła mu legitymację Bractwa Dobrej Śmierci

Czy o przemijaniu i śmierci można mówić bez patosu, a nawet żartobliwie? Antoni Kroh, korzystając ze swej imponującej wiedzy etnograficznej i pasji bibliofilskiej, proponuje takie właśnie spojrzenie.

(...)

Ileż modlitw, ile przekleństw służy opędzaniu się od nagłej śmierci albo sprowadzaniu jej na bliźniego! Żeby cię szlag trafił, żeby cię nagła cholera. I seria ostrzeżeń: nie znasz dnia ani godziny, śmierć przychodzi jak złodziej. Ależ wiem, wiem, witam w niskich progach, cała przyjemność po mojej stronie, każda chwila dobra. O ile straszniej brzmi przekleństwo: żebyś konał, konał i skonać nie mógł. Albo żydowskie: żebyś miał sto pałaców, w każdym sto pokojów, w każdym pokoju sto łóżek i żeby cię ciskało z łóżka na łóżko! Jacek miesiącami czekał na śmierć, patrząc w okno, obserwując ptaki na gałęzi, chmury na brudnym warszawskim niebie i zmieniające się pory roku. Czytać i pisać nie był w stanie, radio go mierziło, telewizją się brzydził. Więc siedział i czekał. Gdy go odwiedzałem, cieszył się przez kilka chwil, pytał o to czy tamto, ale szybko tracił cierpliwość.

– Idź już sobie, przestań być taki miły, nic nie poradzisz, przecież nie wymagam, żebyś mnie zabił. I nie pocieszaj mnie pustą gadaniną, nie zadawaj głupich pytań, wszystko jest jasne. Żadnych kwiatów, smakołyków, książek. Co najwyżej kilka nowinek o dzieciach, zaśpiewaj coś po rosyjsku, мой костёр в тумане светит, искрыгаснут на лету i wynocha.

Gdybym przed laty nie wyprowadził się z Warszawy, co najmniej raz w miesiącu jeździłbym na Powązki albo na któryś inny cmentarz spełnić towarzyski obowiązek. Ale mieszkam daleko, mogę samotnie pójść nad rzekę i powspominać, jeśli chcę i kiedy chcę. W ogóle dobrze mi się wiedzie. Sam wyznaczam sobie zajęcia, sam dyktuję tempo, niczego nie muszę. Starość, jak inne fazy życia, ma wiele dobrych stron. A kto na nią złorzeczy, niechaj dla równego rachunku złorzeczy także na dzieciństwo, młodość, dojrzałość. I niechaj sobie marudzi, proszę uprzejmie, byle nie przy mnie.

Ojciec stracił życie w wypadku samochodowym, gdy miałem cztery lata, więc znałem go jedynie jako bohatera wspomnień, urywanych opowieści, czyli postać literacką. Gdy był studentem, rozbolały go zęby. Poradzono mu świetną dentystkę, przemiłą starszą panią, utalentowaną stomatolożkę. Osobę nietuzinkową, która na początku wizyty pytała, czy pacjent jest skłonny ofiarować swoje cierpienia na duszyczki czyśćcowe. Niektórych to zniechęcało – obawiali się, że pani doktor obdarzy duszyczki czyśćcowe borowaniem, bez którego mogłoby się obejść. Ale ojciec się zgodził, wycierpiał, co było do wycierpienia, nie skarżył się, chociaż od czasu do czasu podejrzewał, że pani doktor jest wobec czyśćcowych duszyczek nieco przesadnie szczodra.

Na pożegnanie wręczyła mu legitymację Bractwa Dobrej Śmierci.
– Niech się pan nie obawia, to solidna, katolicka organizacja.
– Ale ja jestem ewangelikiem.
– Nic nie szkodzi, młodzieńcze, śmierć nie wybiera. Zarobiłeś sobie uczciwie na dobrą śmierć, po co się ceremoniujesz. Przyda ci się. Nie znasz dnia ani godziny. Ewangelik, nie ewangelik. (...)

Antoni Kroh. Anioł śmierci z kilku stron. wydawnictwo ISKRY, 2023







Dziękujemy za przesłanie błędu