Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Poniedziałek, 13 maja. Imieniny: Agnieszki, Magdaleny, Serwacego
20/12/2022 - 12:30

W końcu przyszło czterech panów, czekali na męża. To były sceny z jak filmu akcji

- Panowie zapytali się, czy są rodzice, dzieci mówią, że nie ma i że nie wiedzą, gdzie są. W Polakach jest jakaś taka świadomość, głęboko zakorzeniona jeszcze z czasów wojny, że człowiek odruchowo robi takie rzeczy, nie gada za dużo, odczuwa taki podskórny strach. No i dzieci nic nie powiedziały, a tamci sobie poszli – Alicja Derkowska wspomina czasy stanu wojennego.

Alicja Derkowska odegrała ważną rolę w krzewieniu się idei „Solidarności” pośród nauczycieli. Sama będąc jedną z nich, doskonale znała potrzeby i środowisko, w którym działała. Razem z mężem Gabrielem stali się jednymi z prekursorów struktur związku wśród pedagogów.

W najnowszym wydaniu kwartalnika „Sądeczanin. HISTORIA” Alicja Derkowska w rozmowie z Łukaszem Połomskim wspomina okres stanu wojennego.

Alicja Derkowska urodziła się w 1940 roku w Sosnowcu. Młodość i dzieciństwo spędziła jednak w Łodzi. Tam ukończyła studia matematyczne, które zwieńczyła stopniem doktora. Rozpoczęła pracę na Uniwersytecie Łódzkim. Ze względów zdrowotnych w 1975 r. przeniosła się z mężem do Nowego Sącza, wówczas miasta wojewódzkiego.

Dr Derkowska była inicjatorką utworzenia w 1975 r. regionalnego oddziału Polskiego Towarzystwa Matematycznego – kierowała nim przez sześć lat. Ponadto, razem z mężem, pracowała w Centrum Doskonalenia Nauczycieli. W tych okolicznościach zaangażowali się w działalność „Solidarności”. Aktywność opozycyjną przypłacili utratą pracy – zajęli się prowadzeniem sklepu. Nie oznaczało to jednak zerwania z walką. Derkowscy należeli do podziemnej „Solidarności”, pani Alicja stała się członkiem podziemnej Rady Edukacji Narodowej. W związku z tym przez siedem lat jeździła co miesiąc do Warszawy.

W grudniu 1988 r., dzięki Alicji Derkowskiej, powstało Małopolskie Towarzystwo Oświatowe (MTO), które jest stowarzyszeniem rodziców i nauczycieli. Organizacja ta promowała innowacyjne formy nauczania. Owocem jej działalności była jedna z pierwszych społecznych szkół w Polsce – SPLOT. Dr Derkowska była pierwszą i wieloletnią dyrektorką tejże szkoły.

Za swoją działalność społeczną była wielokrotnie nagradzana. W 2011 r. uhonorowano ją Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Pani Alicja działała w wielu ruchach obywatelskich i społecznych, także związanych z edukacją. Została też członkinią ASHOKI – Międzynarodowego Stowarzyszenia Innowatorów Społecznych, a w latach 2008- 2015 była członkinią Komitetu Sterującego Światowym Ruchem na Rzecz Demokracji (World Movement for Democracy) z siedzibą w Waszyngtonie.

Więcej o grudniowym wydaniu „Sądeczanin. HISTORIA” można przeczytać tutaj: Dziadku, a ty co robiłeś w czasie stanu wojennego? Trudno wnuczkowi wytłumaczyć…

We wielu wspomnieniach 13 grudnia kojarzy się ludziom z Jaruzelskim przemawiającym w telewizji, z ciężką zimą, czy brakiem teleranka. Dla wielu osób był to szok, wielu się jednak domyślało, że coś może się w końcu wydarzyć. Czy dzień wybuchu stanu wojennego, jego ogłoszenia, zapamiętała pani jakoś szczególnie?

- Wiązała się z tym śmieszna historia, dlatego opowiem taką anegdotkę. Faktycznie napięcie rosło już od jakiegoś czasu, bo władze komunistyczne opowiadały jakieś bzdury, że „Solidarność” będzie używała przemocy, że robi znaki komunistom na drzwiach żeby potem się do nich włamywać – wszystko oczywiście totalne bzdury. Więc śmialiśmy się z tego, ale napięcie cały czas rosło.

Coś wisiało w powietrzu. Wreszcie przyszedł ten 13 grudnia. O godzinie 4 nad ranem stukanie do drzwi. My mieliśmy wtedy mnóstwo nielegalnej prasy w domu. W szkole znajdowały się nielegalnie wydawane książki. Przestraszyliśmy się, ale okazało się, że za drzwiami stała żona przewodniczącego Stronnictwa Demokratycznego, Jadzia Białoskórska. Cała była zapłakana. Opowiadała, że jej męża aresztowali i gdzieś go zabrali, że chce dzwonić do Warszawy, żeby te władze Stronnictwa Demokratycznego coś zadziałały.

Dzwoni, dzwoni, ale nie może się dodzwonić, bo ma zablokowany telefon. Czy może zadzwonić od nas? Oczywiście może…, ale u nas też telefon jest głuchy. Stwierdziliśmy więc, że Sącz jest odcięty. Bez telefonów się nie da, tak więc jakoś szybciutko poroznosiliśmy po sąsiadach tę prasę, która mieliśmy w domu i myślimy co dalej.

Spodziewaliście się, co może się dziać? Kiedy dowiedzieliście się, że mamy w Polsce stan wojenny?

- No i właśnie o godzinie 6 rano włączamy telewizje, pan generał Jaruzelski w znanym przemówieniu mówi, że został wprowadzony stan wojenny. Telefony i komunikacja są zablokowane i od tej pory nie wolno podróżować bez specjalnej przepustki.

W Centrum Doskonalenia Nauczycieli mieliśmy zajęcia z nauczycielami. Naszym synom powiedzieliśmy, że mają zjeść śniadanie, a my z mężem idziemy tam na do pracy i wrócimy koło południa. Tym nauczycielom, którzy przyjechali do Sącza obwieściliśmy, że jest stan wojenny i niech jadą do domu. To byli ludzie przyjezdni, z całej Polski.

Potem spokojnie wracamy do domu, do naszego bloku. Pamiętam, że śnieg był po kolana. Na przeciwko nas, z góry leci nasz sąsiad w kapciach i mówi: „nie możecie iść do domu bo po was przyszli”. My pytamy kto przyszedł? On mówi wtedy, że jacyś faceci stukali do drzwi, dzieci otworzyły.

Dzieci miały wtedy 9 i 15 lat. Panowie zapytali się, czy są rodzice, dzieci mówią, że nie ma i że nie wiedzą, gdzie są. W Polakach jest jakaś taka świadomość, głęboko zakorzeniona jeszcze z czasów wojny, że człowiek odruchowo robi takie rzeczy, nie gada za dużo, odczuwa taki podskórny strach. No i dzieci nic nie powiedziały, a tamci sobie poszli.

My mieszkaliśmy na 4 piętrze, ale stwierdziliśmy, że wejdziemy do sąsiadki na dole. To była taka znajoma, która też należała do „Solidarności”, nauczycielka. Zapukaliśmy i spytaliśmy czy możemy usiąść, bo podobno nas szukają. Nie mijają 3 minuty, pukanie do drzwi.

Myślę sobie: cholera, ściągnęliśmy ich jej na głowę. Ona idzie otworzyć i rzeczywiście są tam jacyś tajniacy, nie w mundurach, ale tajna policja i pytają „czy pani Kłosowska?”. Oczywiście, sąsiadka mówi że tak, a oni, że myśmy przyszli po panią. Słuchamy, siedzimy sobie w salonie na kanapie i myślimy: matko to nie po nas jednak. Zabrali ją na przesłuchanie.

Martwiliśmy się – to były inne czasy, nie było komórek. Zaczęliśmy chodzić po sąsiadach. Okazało się, że rzeczywiście sporo ludzi wywlekli z łóżek. Nie wiadomo co się dzieje. Poszliśmy do innych sąsiadów, w bloku obok. Siedzimy tam, pijemy herbatkę i zastanawiamy się, co zrobić.

Okazało się, że u nich na przeciwko mieszka taki Tadek Piasecki. On był kierowcą takiego wielkiego budowlanego samochodu, też działał w „Solidarności” i również nad ranem go zabrali. Zostawił żonę i 4 dzieci. Nie minęła godzina, a Tadek się zjawia. Pytamy: jak było? On odpowiada coś w stylu, że nic takiego, że pytali czy wie to i tamto, generalnie odpowiadał, że nic nie wie. Kazali mu coś podpisać, że nie będzie mówił nikomu, o czym tam rozmawiali. Oczywiście mówił wszystkim. Wypuścili go.

Pomyśleliśmy, że jeżeli cała zabawa polega na tym, że zaproszą cię na komisariat, to nie ma co się przejmować. Idziemy do domu, do naszego bloku na Milenium. Patrzymy, a tu 4 takich młodych chłopaków wchodzi do naszej klatki i lecą na górę. Myślimy sobie z mężem, że już po nas.

Przeczekaliśmy, oni poszli na górę i ja mówię do męża, że może się przeniesiemy na noc, żeby nie wypatrywać ich ciągle. No to poszliśmy do kolejnych znajomych na inną ulicę. Oni mieli taki domek z ogródkiem. Siedzimy u nich, chcemy tam przenocować. Nie zdążyliśmy wypić tej herbatki i zjawia się policja pod drzwiami. Myślimy sobie, że znowu ich przywlekliśmy.

To jest strasznie śmieszne, jak jakiś film przygodowy! A oni w ogóle na nas nie patrzą, bo przyszli po właściciela domu, pana Romka Hasslingera – zresztą też nauczyciela. Wszyscy już wiedzieli, o co chodzi, więc żona spakowała mu ciepły sweter i lekarstwa, bo nie wiadomo na jak długo pójdzie. Zabrali go, a na nas nie zwrócili uwagi.

W tym momencie mąż mówi: „my nic złego nie zrobiliśmy i ja nie będę się szlajał po znajomych, sąsiadach i u nich nocował, wracamy do domu”.

Czytaj także: „W czasie odsiadki dobrze żeśmy się poznali”. Andrzej Szkaradek wspomina internowanie

Wydawało się, że się Wam uda. Ale chyba nie było to takie proste?

- No oczywiście. Wróciliśmy. To był już następny dzień. Ja robię obiad, a Gabriel poszedł po zakupy. Nagle jest walenie do drzwi, stoi 4 panów. Co ciekawe, z mężem zakładaliśmy się, czy przychodzą po niego, czy po mnie. Byliśmy razem w to wszystko zaangażowani. Nie pełniliśmy żadnych wyższych funkcji typu przewodniczący koła itd., ale byliśmy.

Przychodzą więc panowie i pytają czy jest pan Derkowski. Więc mówię, że nie ma, bo wyszedł. No, ale pytają kiedy będzie i mówią, że poczekają. Nie ma mowy żeby udzielić im odpowiedzi „nie”. Panowie siedzą sobie w pokoju gościnnym, a ja w tej kuchni i sobie myślę: matko jednak po niego przyszli.

Wyglądam przez okno i widzę męża, jak idzie. Zastanawiam się, w jaki sposób go ostrzec. Macham, na szczęście podniósł wzrok, stanął. Zrozumiał moje znaki, wypalił papierosa, ale jednak przyszedł do domu. Wchodzi i opowiadam mu, że panowie po niego przyszli.

Tymczasem oni mówią, że państwo oboje pojedziecie teraz z nami. Ja mówię: „jak to, panowie przyszli po niego czy po mnie?”. Teraz twierdzą, że po oboje. Myślę sobie, jak ja zostawię kurczaka w piecu i dzieciaki? Naczytałam się, jak policja traktuje ludzi: czasem miło, czasem nie. Tamci, których zabrali wcześniej często nie wrócili następnego dnia i wiedzieliśmy, że gdzieś ich wywieźli. Pojechali głównie do więzienia w Załężu.

Przez moment pomyślałam sobie, że ja tu urządzę im scenę histerii, zupełnie wykalkulowaną, rozedrę się na korytarzu, tam są 4 mieszkania, sąsiedzi wybiegną i niech wiedzą, co się dzieje. Tyle, że ja tego nie uzgodniłam z dziećmi i stwierdziłam, że jak zacznę się drzeć i płakać to chłopcy się strasznie zdenerwują. Wychodząc tylko zapukałam do wszystkich drzwi i powiedziałam, że nas dziś zabierają, przekazałam adres mojej mamy w Łodzi, podałam do niej telefon.

Rozumiem, że trafiliście teraz na milicję. Zapewne czekało Was przesłuchanie. Jak Pani wspomina te chwile?

- Faktycznie, zabrali nas na przesłuchanie. Milicja była wtedy koło poczty. Przesłuchanie… ja miałam takiego zwykłego pana, który zwyczajnie się pytał, w stylu: „a czy pani wie gdzie drukują prasę podziemną?” itp. Ciągnęło się to godzinami. Po jakimś czasie przyniósł mi herbatę, ale ja się bałam wypić. Więc nie tknęłam tej herbaty.

W pewnym momencie zaczęłam się łamać i mówię do niego: „Wie pan co? Musi pan powiedzieć mi, co jest z moim mężem?”. Wyszedł, wrócił i powiedział: „Wie pani, no nie jest dobrze. Gdyby pani nam tutaj pomogła, to jemu też pomożemy”. Nic z tego nie wyszło. Trwało to dobre parę godzin. Kazali mi podpisać takie coś, że nie będę mówiła o tym, co się tutaj działo. Podpisałam i wyszłam.

Wyjście z takiej opresji musiało być też niezwykłe. Różnie przecież mogło się to potoczyć. Pani mąż również opuścił wtedy areszt?

- No właśnie. Stoję sobie na ulicy. Było ciemno i myślę sobie, że mojego męża nie ma. Nie przeszłam dwóch kroków, wylatuje za mną taki facet i prosi żebym z powrotem wróciła na przesłuchanie. Cholera! Sterczenie pod komisariatem to same kłopoty. Ale szybko mnie ponownie wypuścili.

Przybiegam do domu, wjeżdżam na to 4 piętro, otwieram drzwi od windy, a tu wszyscy się cieszą i Gabriel już od paru godzin jest w domu, a chłopcy twierdzili, że nigdy tak dobrze nie jedli, bo wszyscy sąsiedzi chcieli ich karmić.

Naprawdę słowo „solidarność” wtedy znaczyło to, co znaczyć powinno. Ludzie sobie pomagali, myśmy wiedzieli, gdzie są ci ludzie, których aresztowali. Był taki starszy pan, który mieszkał z jeszcze starszą matka i zostawił ją samotną. Wszyscy jej pomagali. Zbieraliśmy pieniądze, nikt nie podpisywał pokwitowań. Bardzo sprawnie wszystko działało…

Dalszą część rozmowy z Alicją Derkowską można przeczytać w zimowym kwartalniku „Sądeczanin. HISTORIA”. Czasopismo znajdziecie w księgarniach i kioskach. Dostępne jest również e-wydanie – KLIKNIJ TUTAJ, aby dowiedzieć się więcej.

(oprac. [email protected], fot. archiwum Sądeczanina)







Dziękujemy za przesłanie błędu