Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Niedziela, 14 lipca. Imieniny: Kamili, Kamila, Marcelego
16/07/2012 - 11:29

„Dzieci świata”. Fragment fotograficznego dziennika podróży

Beata Zalot jest dziennikarką, redaktor naczelną „Tygodnika Podhalańskiego", absolwentką filologii polskiej UJ, poetką i malarką. Podczas podróży – tych dalszych (m.in. do Australii, Indonezji, Wenezueli, Indii, Laosu, Nepalu) i tych najbliższych, chociażby po Podhalu – nie rozstaje się z aparatem fotograficznym. Jej wystawę „Dzieci świata” oglądać można do 19 sierpnia w Galerii MCK SOKÓŁ W Nowym Sączu.
„Dzieci świata” to wystawa, która idealnie wpisuje się w kontekst nadchodzącego Święta Dzieci Gór. Jak doszło do jej realizacji?
Pomysł jest nie mój – na wystawę namówił mnie Irek Dańko, szef tutejszego oddziału „Gazety Krakowskiej”, który wskazał, że dobrze by ona pasowała do klimatu zbliżającego się Święta Dzieci Gór. I tak po rozmowie z panią dyrektor Małgorzatą Kalarus, która akurat zbiegiem okoliczności była w Nowym Targu, udało się ją zrealizować.

Ta wystawa to także pewnego rodzaju Pani powrót do Nowego Sącza?

Tak. Pracowałam tutaj w „Gazecie Wyborczej” na początku lat 90. Byłam w tej pierwszej ekipie tworzącej odział „GW” w Nowym Sączu razem z Jarkiem Sidorowiczem.

Dlaczego akurat dzieci stały sie tematem Pani zainteresowań i wystawy?

Nie jestem ukierunkowana na fotografowanie dzieci. Tak na prawdę najczęściej fotografuję krajobrazy, ale zawsze z podróży przywożę dużo zdjęć dzieci. Jest tego tyle, że udało mi się skompletować wystawę tematyczną, co nie znaczy, że z ludzi najczęściej uwieczniam dzieci, bo równie dobrze mogłabym zaprezentować kolekcję zdjęć osób starszych. Do tego uwieczniam zawsze dużo krajobrazów i architektury. Najmniej mam rzeczy takich najbardziej popularnych, kojarzących się z danym krajem. Jak wracam do domu, to często zdaję sobie sprawę, że nie mam takich zdjęć, po których ktoś mógłby poznać, że byłam np. w Wenezueli.

Jak powstają te zdjęcia, bo nie są to kadry, na których ustawia Pani swoje postaci, ani nie ustawia pani parametrów naświetlania?
To prawda, nie ustawiam i staram się nie robić zdjęć z zaskoczenia. Mało takich tutaj znajdziemy, ale są też niektóre reporterskie. To wiąże się z moim sposobem podróżowania. Nie podróżuję z biurami turystycznymi, ale w bardzo kameralnych grupach, czasami dwuosobowych. Omijam uczęszczane przez turystów miejsca, a za to staram się bliżej poznać miejscowych ludzi, zmieszać się z tubylcami. Wtedy dzieci same przychodzą, zaczepiają, bawimy się, wygłupiamy i przy okazji powstają zdjęcia. Jest to też efekt takiego oswajania i zaprzyjaźnienia się.

Z jakich miejsc są te zdjęcia?
Australia, Indonezja, Wenezuela, Laos, Nepal, Indie, Egipt...

Czyli dzieci świata?
Tak. Wszędzie są tak samo uśmiechnięte, beztroskie, niezależnie od tego czy pochodzą z biednego kraju. Ideą tej wystawy było nie tylko pokazanie portretów tych dzieci, ale też tego, jak one mieszkają, co jedzą. Dlatego jest tutaj parę dodatkowych zdjęć, np. Indonezja to kraj wysp, dlatego mamy tutaj ryby, które są tam głównym pożywieniem. Byliśmy też na takiej wyspie Lembata, gdzie mieszkańcy polują na wieloryby od kilkuset lat w taki sam, tradycyjny sposób. Mają nawet na to zgodę, żeby ileś sztuk w ciągu roku odłowić.
Najczęstszą formą podawania mięsa są ryby suszone na słońcu, mocno wcześniej solone. Przebywając tam, byliśmy na nie skazani, bo nie było nic innego do jedzenia,trzeba było żuć twarde i słone kawałki ryb.

Jak smakuje wiewiórka, która jest na jednym ze zdjęć z podróży?

Domyślam się, że jadłam wiewiórkę, bo w Laosie w restauracjach każde z serwowanych mięs nazywa się wołowiną... tylko, że raz jest czerwona i słodka, a innym razem jest jasnym jest białym niesłodkim mięsem. Tam w rzeczywistości jedzą bardzo dziwne rzeczy: wiewiórki, nietoperze, węże, małe ptaszki. Dopiero jak odwiedziliśmy miejscowy targ, przekonaliśmy się, co podawane jest na tamtejszych stołach. Jedna z potraw jedzonych w restauracji, sprawiała wrażenie, jakby była przyrządzona z wiewiórki, ale pewności nie mam.

Fotografia to jedna z wielu dziedzin artystycznych i zawodowych, które Pani ze sobą łączy. Jak się to udaje?
Fotografia jest taką formą dziennika. Zawsze mam ze sobą aparat niezależnie czy chodzę po Podhalu czy jestem na egzotycznej wyprawie. Bardzo lubię fotografować, zwłaszcza krajobrazy, chyba nawet bardziej niż ludzi. Po za tym są jeszcze pastele, ceramika – moja najnowsza ogromna pasja, literatura: wiersze i opowiadania.

I do tego jest jeszcze praca zawodowa?
A to już przy okazji w wolnych chwilach... (śmiech)

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Janusz Bobrek
Fot. JB








Dziękujemy za przesłanie błędu