Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 29 marca. Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona
23/01/2023 - 17:25

Alicja Derkowska, Andrzej Szkaradek i Tadeusz Jung w Starym Sączu o stanie wojennym (cz. 1)

W Powiatowej i Miejsko-Gminnej Bibliotece Publicznej w Starym Sączu odbyło się kolejne spotkanie z bohaterami stanu wojennego, o których piszemy w kwartalnikach "Sądeczanin Historia". Tym razem mogliśmy posłuchać wspomnień Andrzeja Szkaradka, Alicji Derkowskiej i Tadeusza Junga. Spotkanie poprowadził Sylwester Rękas, redaktor najnowszego wydania kwartalnika.

- To były piękne lata. Do "Solidarności" garnęłi się również nauczyciele, zresztą tak jak wszyscy - wspominała Alicja Derkowska. - Nikt jednak nie wiedział jak założyć związek, po informacje trzeba było jechać do Warszawy. Mój mąż uczestniczył w strajku w nowosądeckim ratuszu. Dzięki siostrom niepokalankom jedzenia im nie brakowało, ale rozmowy były naprawdę trudne. Ja musiałam zostać w domu z dziećmi, bardzo się niepokoiłam, zwlaszcza gdy dowiedziałam się, że do ratusza weszła policja. Zadzwoniłam do apteki, która mieściła się naprzeciw ratusza. W końcu ktoś tam odebrał i cichym głosem powiedział, że "wyprowadzają ich". Ale dokąd, tego już nie wiedział. Na szczęście zomowcy nikogo wtedy nie skatowali.

- To był pierwszy atak ZOMO po podpisaniu porozumień sierpniowych - dodawał Andrzej Szkaradek. - Zaraz potem pojechali do Ustrzyk. Na szczęście nie udało im się już tego zrobić w Rzeszowie, ale widać już było, że przygotowują jakieś większe siłowe rozwiązanie. Co tydzień zdarzała się kolejna prowokacja, co tydzień w reakcji na nie ogłaszaliśmy pogotowie strajkowe. Zamiast się organizować, musieliśmy doraźnie reagować. Ówczesne media pokazywały to wszystko jako destabilizowanie sytuacjoi w kraju przez "Solidarność".

- Skuli mnie przy dzieciach, nie pozwolili się nawet porządnie ubrać, wyprowadzili do suki i wieźli od rana do czwartej po południu - mówił o pierwszym dniu stanu woijennego Tadeusz Jung. - Okazało się, ze to Rzeszów. Żona była w ciąży, szukała mnie, ale nikt jej nie powiedział gdzie jestem. 

- Największa głupota komuny to zgromadzenie nas - pięciuset chłopa - w jednym więzieniu - dziś Andrzej Szkaradek mógł już pozwolić sobie na uśmiech. - Dwa razy puścili nam kazanie prymasa Glempa, które nas zresztą strasznie oburzyło, bo nikt nie rozumiał dlaczego prymas mówił wtedy o zachowaniu spokoju i słuchaniu władzy. - Na szczęście mieliśmy msze, księży, dzięki nim wiedzieliśmy przynajmniej co się dzieje na zewnątrz. Chłopaki tak pozarastali, że nie mogli się poznać, gdy wychodzili na korytarz. Ale dzięki temu, że byliśmy razem, wymieniliśmy się adresami i numerami, potem już dzięki temu istniała ogólnopolska siatka. Niestety, nie wszyscy się sprawdzili, nie wszyscy zdali ciężki egzamin jakim były represje. Esbecy koniecznie chcieli, żeby iść na współpracę; opowiadali nam, że zostawiły nas żony, że dzieci będą miały kłopoty w szkole. Straszyli z jednej strony, obiecywali z drugiej - paszport, wyjazd na Zachód...

- Panowało wtedy jednak ogromne poczucie obywatelskości. Takie, jakie i teraz by się nam bardzo przydało - dodawała Alicja Derkowska. - Z mężem przenieśliśmy się z Łodzi do Nowego Sącza w latach siedemdziesiątych. Mąż wykładał tam na Politechnice, a w Nowym Sączu pracowaliśmy w Centrum Doskonalenie Nauczycieli. Gdy oboje straciliśmy pracę, było naprawdę cieżko. Nikt nie miał żadnych oszczędności, żyliśmy przecież od pierwszego do pierwszego. Gdyby nie ludzie tacy jak Andrzej Szkaradek, którzy nam wtedy pomogli, byłoby naprawdę fatalnie.

Poprosiłam o uzasadnienie, okazało się, że mamy zbyt wysokie kwalifikacje. Pytaliśmy w kuratorium o pracę - jesteśmy przecież matematykami - w szkole. Ale jej dla nas nie było, nawet na wsi. W końcu chcieliśmy otworzć sklepik spożywczy, miejsce znalazło się dopiero na prywatnej posesji, gdzie Andrzej z kolegami z "Solidarności" postawili nam piękny drewniany pawilon, który nazwaliśmy "Figa". Sklep prowadziliśmy w czwórkę ze Zbyszkiem Zielińskim i jego żoną. Zarabialiśmy niedużo, ale przynajmniej nie głodowaliśmy.

Tadeusz Jung pracy nie stracił, ale co z tego... - Do 1986 roku ciągle mnie kontrolowali, robili publiczne widowiska - zatrzymywali autobus, który prowadziłem i szukali do czego można się przyczepić. Wybierali najchętniej taką porę, gdy ludzie jechali do pracy. - opowiadał Tadeusz Jung.

Co działo się w zakładach pracy? - Robiliśmy tak, jak radził Jacek Kuroń - nie paliliśmy komitetów, tylko zakładaliśmy własne - mówił Andrzej Szkaradek. - Odbudowywaliśmy struktury, z powrotem uruchomiliśmy zbieranie składek na rodziny tych, którzy siedzieli w więzieniach. W samym Hrubieszowie siedziało dziewięciu naszych chłopaków. Wznowiliśmy wydawanie "Wiadomości Nowosądeckich", zaprojektowanych przez Ewę Andrzejewską. Wszystkiego się uczyliśmy.

- Tadka Andrzejewskiego zgarnęli pierwszego dnia. Miał żonę i troje dzieci, w tym jedno chore na serce -  przypominała losy kolejnej osoby Alicja Derkowska. - Po kilku godzinach wrócił, ale nie mógł przeżyć tego, że inni siedzą, a jego wypuścili. Zaczął wystukiwać artykuły do bibuły na maszynie do pisania, jaką miał w pracy. Pokazywał nam kolejne numery, roznosił je po mieszkaniach, no i w końcu go zamknęli.

- Po sześciu, siedmiu latach od wprowadzenia stanu wojennego ludzie zaczęli się już męczyć działalnością opozycyjną - mówił Andrzej Szkaradek, zapytany przez Sylwestra Rękasa o końcówkę stanu wojennego. - Nawet ci, którzy byli najbardziej radykalni. działaliśmy, zapraszaliśmy też ludzi z całej Polski. Jednak każda nocna akcja plakatowania mogła się skończyć odsiadką. Wiedzieli o nas wszystko, rozpuszczali plotki. Pamiętam z jaką ulgą przyjąłem informację o okrągłym stole. 

- Często jeździłam do Norwegii by zarobić, sprzedając tam rękodzieło z Sądecczyzny - przypominała Alicja Derkowska. - Do dziś w operze w Bergen wisi gobelin z wizerunkiem Griega, pięknie wykonany w Bobowej. - W Nowym Sączu założyliśmy nawet oddział towarzystwa przyjażni polsko-norweskiej. Odwiedził nas ambasador Norwegii z żoną. Esbecy oczywiście "wprosili się" na spotkanie z ambasadorem.

- Do dziś pamiętam anomalie tamtego okresu, jak ta owca ze spółdzielni w Łabowej, której wyhodowanie kosztowało ponad 100 tysięcy ówczesnych złotych. To była chyba najdroższa owca w Polsce - dodawał Andrzej Szkaradek, gdy rozmowa zeszła na stan gospodarki schyłkowego PRL-u.

Andrzej Szkaradek zadeklarował też, że odda swój czas na spotkania w szkołach, jeśli ktoś uzna, że warto tam zorganizować rozmowy o "Solidarności". Jak wspomniał, młodzież w tamtych czasach dobrze się sprawdziła. To uczniowie malowali na ścianach napisy, uprzykrzali życie nauczycielom, którzy wychwalali stan wojenny. Legendarny przywódca sądeckiej "Solidarności" wspomniał też, że i w Starym Sączu nie brakowało ludzi, którzy zdołali stawić czoła komunie.

- Im więcej wspomnień, im więcej spisanych relacji z czasów stanu wojennego, tym więcej pozostanie w naszej narodowej, zbiorowej pamięci - mówił Witold Kaliński. A poseł Jan Duda przypomniał, że historia "Solidarności" to również historia "Solidarności" rolniczej, zarejestrowanej dopiero w maju 1981roku. - Niestety, związek miał pecha do przywództwa, do tego w "Solidarności" rolniczej uczestniczyli najczęściej dojrzali gospodarze, których od dawna nie ma już z nami, a tylko niewielu z nich zostawiło po sobie spisane wspomnienia.

- Na szczęście przynajmniej relacja Władysława Piksy została zarejestrowana przez ośrodek "Karta" w postaci ponadgodzinnej rozmowy wideo - zauważył Sylwester Rękas.

- Dla młodzieży czasy PRL to okres, którego nie mogą pojąć. Dlatego świadectwa o stanbie wojennym, takie, jakie dajecie Państwo, są bezcenne. Pozwalają zrozumieć co się wtedy działo - podsumował dr Sławomir Wróblewski, historyk, nauczyciel i jeden z członków zespołu redakcyjnego kwartalnika. - To również uświadamia młodych ludzi, że muszą być czujni, że zawsze może przyjść moment, gdy ktoś będzie chciał odebrać nam wolność. ([email protected]) fot. TK







Dziękujemy za przesłanie błędu