Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 27 czerwca. Imieniny: Cypriana, Emanueli, Władysława
10/07/2012 - 12:22

Z wizytą u misjonarza - ojca Jana Sporniaka

Stowarzyszenie dla rozwoju artystycznego i kulturalnego Ars Pro Publico z Krynicy Zdroju, udało się w czwartek – 5 lipca, do podkarpackiej wioski Równe, by posłuchać opowieści misjonarza- ojca Joao.
Stowarzyszenie dla rozwoju artystycznego i kulturalnego Ars Pro Publico z siedziba w Krynicy Zdroju, współpracuje ze wszystkimi ludźmi, którzy podobnie jak oni, podpisują się pod słowami „Połączyła Nas Pasja”. Jak mówią ich domem jest cały świat oraz każde ciekawe miejsce. Stąd też postanowili rozpocząć wędrówkę po różnych zakątkach naszego kraju, gdzie w czasie spotkań z inspirującymi osobami poznają ich niezwykłe historie. W czwartek – 5 lipca, wspólnie z małopolskim TV, udali się do podkarpackiej wioski Równe, by posłuchać opowieści misjonarza - ojca Joao.
Równe, jak podaje Encyklopedia, to wieś królewska założona przez Kazimierza Wielkiego w 1352 roku. Posiada piękny neogotycki kościół z 1905, wykonany wg projektu Sławomira Odrzywolskiego. Przed tę zabytkową świątynię uczestnicy wyprawy dojechali przed godziną 18. Po chwili rozpoczęła się Msza Święta, którą odprawił ojciec Jan, a wraz z nim obecny proboszcz w Równem - ks. Wojciech Kisiel oraz ks. Zdzisław Długosz. W dzień powszedni niewielu jest wiernych w kościele. Niestety, to coraz częstszy widok w polskich świątyniach, nawet na Eucharystii niedzielnej i świątecznej.
Po mszy ojciec Jan spotkał się z gośćmi z Krynicy. Nie zadawano pytań, poproszono jedynie o krótką historię życia misjonarza, którego Pan Bóg zaprowadził w najdalsze zakątki świata.

Jan Sporniak – ojciec Joao ( Jan-Joao po portugalsku), urodził się i mieszkał w Równem do ukończenia szkoły średniej. Już od najmłodszych lat związany był z Kościołem, czy to jako ministrant, czy jako organista. Swoją drogę życiową odnalazł w powołaniu misyjnym. Po maturze udał się na drugi koniec Polski - do Pieniężna, gdzie znajduje się „Misyjne Seminarium Duchowne Księży Werbistów” założone przez św. o. Arnolda Janssena. Stamtąd wyruszył do Brazylii, gdzie otrzymał święcenia kapłańskie. Zaledwie w 6 miesięcy nauczył się języka portugalskiego i rozpoczął pracę w Sao Paulo, wśród najbiedniejszej ludności tego miasta.

Przez cały czas swojej opowieści, o. Jan trzymał w dłoni obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej. Otrzymał go od swojej mamy, gdy wybierał się w trudną drogę swojego powołania. Matka Boska miała Go strzec w tej ciężkiej drodze i wskazywać wyjścia z różnych sytuacji, a takich w pracy misyjnej było sporo.

Następnym miejscem pobytu ojca Jana była Angola - piękne państwo afrykańskie, bogate w złoża ropy, złota, diamentów. Misjonarz trafił do niego w chwili, gdy kraj ten był pogrążony w wojnie domowej. Wbrew pozorom w Angoli panuje niesamowita bieda, a śmierć codziennie zagląda w oczy mieszkańców. Brak lekarzy, brak jedzenia, brak podstawowych rzeczy otwiera przed misjonarzem i podobnymi mu ludźmi olbrzymie wyzwanie. To nie tylko sianie wiary, to także próba pomocy w przetrwaniu, a nawet w przeżyciu.

Ojciec Jan chwilami zamyślał się nad wypowiadanymi słowami, jakby sam zastanawiał się nad tym, co przeżył. Zapewne głęboko w duszy wracał do chwil, gdy do domu misji przynoszono ludzi pokaleczonych przez bratnią wojnę, z odłamkami wbitymi w ciało, którym tylko dobry chirurg mógł przyjść z pomocą. Niestety często było już za późno. Wtedy jedynie z bólem można było patrzeć na konających ludzi i wspierać ich w tej ostatniej drodze.
Wielkim problemem dla ludności Angoli był brak minerałów. Brakowało nawet soli, a jak wiadomo jej ubytki w organizmie prowadzą do zgonu. Ojciec Jan opowiadał jak u małych dzieci zmieniał się kolor włosów na biały, co było objawem ciężkiej choroby, wynikającej z braku minerałów. Pewnego dnia postanowił więc pojechać z kolegą z misji do odległego miejsca, aby przywieźć tę sól. Niestety po drodze zostali ostrzelani przez oddział partyzantów- około 40 ludzi celowało do ich samochodu. To wtedy widział krwawiącego kolegę, a sam czuł nadchodzącą śmierć. W tym momencie jednak wspomniał na Najświętszą Matkę, która miała Go mieć w opiece. Przez ułamki sekund widział Jej wizerunek i słyszał słowa: „Będziesz żył”. Poczuł ciszę dookoła, a przede wszystkim olbrzymi spokój w duszy.
Zebrał się powoli i zaczął wychodzić z samochodu, by pomóc ciężko rannemu koledze. Przed sobą zobaczył grupę zdziwionych ludzi z karabinami, którzy niedowierzali, że ktoś przeżył…

Po wysłuchaniu tej historii nie padło żadne pytanie. Było to bowiem opowiadanie o życiu, jakie człowiek potrafi stworzyć drugiemu człowiekowi….

Jeszcze wiele historii opowiadał tego wieczoru ojciec Joao. Jedną przytoczył specjalnie dla najmłodszych uczestników spotkania:
Niedaleko misji mieszkał mały Pedro (Piotruś). Jego to pewnego wieczoru zastał o. Joao, gdy próbował „złapać” ptaszka podobnego do naszych jaskółek. „Złapać” - gdyż miał długi kij, na końcu którego uczepiona była kleista substancja. Gdy ptak rozkładał skrzydła przylepiał się. Pedro zmieszał się widząc ojca Joao koło siebie, jednak odpowiedział co robi. Misjonarza szczególnie zasmucił fakt, że chłopiec łapał ptaka, aby mama mogła przygotować posiłek dla chorej, młodszej siostrzyczki, gdyż jeśli dziewczyna nie zje mięsa to umrze.
Biedna była siedziba misyjna, ale znalazły się owoce dla chorej. Trzy dni później ojciec Joao musiał wyjechać, więc nie znamy dalszej historii życia Pedra i jego bliskich.

Ojciec Jan od 12 lat przebywa w Polsce, wciąż wśród ludzi chorych, potrzebujących. Zapytany, czy można wrócić na misje - odpowiada, że tak, bo każdy kto wraca do kraju by wzmocnić swoje zdrowie, podleczyć się, a potem czuje się na siłach, by nie być ciężarem dla innych współbraci, ale pomagać, może wrócić na misje.
Na koniec o. Joao zaśpiewał hymn wszystkich emigrantów „ Polskie kwiaty”.

Oprac. KB
(Al. Mal./ Ars Pro Publico i małopolskietv)
Fot. arch. o. Joao oraz Ars Pro Publico






Dziękujemy za przesłanie błędu