Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Sobota, 20 kwietnia. Imieniny: Agnieszki, Amalii, Czecha
24/06/2016 - 08:35

Brexit: co oznacza dla Polaków? Brytyjczycy zdecydowali!

A jednak Brexit! Czy Polacy mieszkający i pracujący w Wielkiej Brytanii, a nie posiadający obywatelstwa brytyjskiego, mają powody do obaw w razie jej „wyjścia” z Unii? Raczej nie - pisze Emilia Brown, sądeczanka od ponad 30 lat mieszkająca w Anglii.

W czwartek mieszkańcy Wielkiej Brytanii w referendum zdecydowali, że nie chcą obecności w Unii Europejskiej. Kontynentalna Europa wstrzymała oddech. Wybór Brytyjczyków przesądzić może o kształcie wspólnoty europejskiej, będzie miał również wpływ na Polskę i tysiące naszych rodaków, którzy w ostatnich latach osiedlili na Wyspach Brytyjskich.

Już w piątek rano premier Wielkiej Brytanii David Cameron ogłosił, że wobec wyników głosowania poda się do dymisji na jesiennym zjeździe partii konserwatywnej. - Wielka Brytania potrzebuje nowego przywództwa - mówił, tłumiąc łzy.

Oto korespondencja Emili Brown

**
To be (Remain) or not to be (Leave) – oto pytanie nie tylko w Oxfordzie, i nie tylko jedno...

W dniu referendum w Wielkiej Brytanii jeszcze wielu obywateli zadaje sobie to pytanie. Jednak jedynym obywatelem i stałym rezydentem, który nie może głosować w referendum jest głowa państwa, królowa Elżbieta II. Jej najbliższa rodzina, chociaż uprawniona do glosowania, też ma nie brać udziału.

Królowa, uznana za eurosceptyka ostatnio zadała gościom na prywatnym obiedzie takie pytanie: "Dajcie mi trzy dobre powody dlaczego Wielka Brytania ma być częścią Europy?" Nie otrzymała odpowiedzi.

W przeddzień referendum, jak również i dzisiaj trwa w dalszym ciągu kampania przywódców opcji „Pozostać” (Remain) i „Wyjść” (Leave). Sondaże niczym notowania giełdy papierów wartościowych zmieniają się z minuty na minuty. Na pierwszych stronach londyńskich gazet dużymi literami ostrzeżenia i apele do obywateli liderów obydwóch opcji. A Brytyjczycy maja już dosyć kampanii i debat polityków, a nawet swoich własnych w gronie znajomych i rodziny.
Chociaż wciąż przesyłają sobie wzajemnie meilowe ulotki przywódców kampanii dla poparcia własnego zdania w „Bitwie o Anglię”.

Przeciętny Brytyjczyk bardziej angażuje się społecznie niż politycznie. To referendum, trzecie z kolei w historii Wielkiej Brytanii, postawiło na nogi nie tylko 46 milionów uprawnionych do glosowania ale także nie uprawnionych, z ich rodzin i znajomych.

Pierwsze odbyło się w 1975 roku w sprawie członkostwa w UE z wynikiem „Tak”, a drugie w 2011 w sprawie zmiany systemu wyborczego (tzw. Jowów) z wynikiem „Nie”.

Wyniku dzisiejszego referendum nie próbują zgadywać nawet eksperci, nie mówiąc już o przywódcach UE. Prezydent Komisji Europejskiej, J.C. Juncker przygotowany jest na najgorsze. Podobno obdzwaniał codziennie stolice państw członkowskich aby przedyskutować scenariusz po brytyjskim „exit” (wyjściu).

Warto dodać, że prasa brytyjska uznała wypowiedź naszego rodaka, przewodniczącego Rady Europejskiej, Donalda Tuska na temat „Brexitu” za najbardziej naiwną z wypowiedzi światowych polityków. Tusk powiedział, że wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej będzie „końcem cywilizacji zachodniej”. Gdyby faktycznie w to wierzył, poparłby Davida Camerona w jego zadaniach odnośnie reform w UE.

Po wielomiesięcznej kampanii referendalnej Anglicy maja już dość straszenia przywódców trzech największych partii, którzy są za „pozostaniem”, jak również Baracka Obamy, Angeli Merkel czy ludzi ze świata finansów: Ch. Lagarde (prezes(ka) Międzynarodowego Funduszu Walutowego), M. Carney (prezes Banku Angielskiego). Skupili się oni na ekonomicznym aspekcie „wyjścia”, grożąc Anglikom załamaniem się gospodarki brytyjskiej i polityczną "nonegzystencją" na arenie międzynarodowej.

Liderzy opcja „Wyjście” koncentruje się na suwerenności i wskazują na  niekontrolowaną emigrację do UE.  Ta kwestia leży na sercu większości obywateli, nawet tych, którzy chcą pozostać w Unii.

Czy mowa tutaj o polskich emigrantach pracujących na wyspach? Częściowo tak. Anglicy nie mówią, jak wmawia się ludziom w Polsce, że Polacy zabierają pracę Anglikom. Tutaj mówi się, że tania silą robocza emigrantów obniża stawki płacowe pracowników, które są za niskie na utrzymanie rodziny angielskiej. Polski pracownik ma często rodzinę w Polsce, dla której wartość tej samej płacy jest pięciokrotnie wyższa.

Polak z rodziną w Wielkiej Brytanii, z jedną płacą, zwłaszcza niską, przeważnie pracujący w sektorach gospodarki o niskich zarobkach, ma często dodatki finansowe, nawet w postaci dodatku mieszkaniowego, który automatycznie zapewnia mu dodatkowe ulgi.  Ważniejszym aspektem imigracji dla Anglików jest brak mieszkań i miejsc w szkołach czy służba zdrowia, która nie nadąża za  wciąż powiększającą się liczbą imigrantów.

Czy Polacy mieszkający i pracujący w Wielkiej Brytanii, a nie posiadający obywatelstwa brytyjskiego, mają powody do obaw w razie jej „wyjścia” z Unii? Raczej nie.
Anglicy potrzebują pracowników w wielu branżach. Nie tylko w służbie zdrowia, w budownictwie czy w rolnictwie. Młodzi Polacy, duża część z wyższym wykształceniem, pracujący teraz fizycznie, w miarę upływu czasu i lepszej znajomości języka angielskiego, staną się bardziej wartościową grupą pracowniczą, z poprawionymi kwalifikacjami i z wykształceniem polskim, za które rzad angielski nic nie zapłacił. Przywódcy opcji „wyjścia” zapewniają, że Polakom mającym stała pracę  w Wielkiej Brytanii – i nie ma powodów im nie wierzyć - nie zagraża ekstradycja. Martwić się jednak muszą ci, którzy nie pracują i korzystają z zasiłków od dłuższego czasu.  Takich jest mały procent.

A co z „Brexitem” w Oxfordzie, moim przybranym miastem rodzinnym?  Wszystko wskazuje na to, że Oxford zagłosuje za „pozostaniem”. Przeważają tu studenci, wykładowcy i naukowcy, w których interesie jest być w Unii. Młodzież ma tanie linie lotnicze i tanie wakacje.  Marzy im się praca w korporacjach i finansach, którym sprzyja Unia.

Dla naukowców z całego świata, Oxford jest magnesem. Starsi mieszkańcy opowiadający się za „wyjściem” są procentowo w mniejszości. Nawet robotnicy niemieckiej fabryki samochodowej „Volkswagen”, należącej do grupy opowiadającej się raczej za „wyjściem” nie przeważą chyba szali zwycięstwa tej opcji.

Ja traktuję referendum jako ostrzeżenie dla nieelekcyjnych przywódców Unii, aby głosy obywateli 28. krajów były  w przyszłości bardziej respektowane. Jako obywatel brytyjski wezmę udział w głosowaniu, ale mam obawy, że większość Brytyjczyków zagłosuje inaczej niz ja.

Nie podzielam ich zdania, ze „better the devil you know than the devil you don’t” (lepszy diabeł znany niż nieznany). Niemniej jednak, jestem zaproszona do Ratusza  na ogłoszenie wyników, więc będę jedną z pierwszych, którzy najwcześniej dowiedzą się jak głosowali mieszkańcy Oxfordu i hrabstwa.
Emilia Brown, fot. autora

Wyspiarze głosują










Dziękujemy za przesłanie błędu