Antoni Kroh "Starorzecza"
(...) W dzieciństwie kilka razy przeżywałem wojenne strachy dorosłych. Zlały mi się w jedno. Nie wiem, skąd się brały, nie umiem ich powiązać z jakimś szczególnym wydarzeniem. Myślę, że niekiedy uruchamiały się samoistnie. Strach i niepewność tkwiły pod skórą, rosły, aż w pewnym momencie przekraczały punkt krytyczny. Podobnie czasem ni z tego ni z owego zapala się siano w stodole. A gdy naród odreagował, psychoza cichła jak szczekanie psa i wszystko pozornie się uspokajało. Do następnego razu.
Myśmy też przeżywali wojenne emocje. Zabawa w wojnę wyglądała tak: na asfalcie ulicy Swarzewskiej kawałkiem cegły rysowało się koło. W miarę koliste, żeby nie było kłótni. To był świat. Dzieliło się je na tyle części, ilu grających. To były państwa. Każdy wykrzykiwał: Polska! Francja! Ameryka! Szwecja! – i już wszystko jasne. Kto wylosował pierwszy, wołał: wywołuję wojnę, wojnę, wojnę… Ameryce! Ciskał patyk, wszyscy rzucali się w pogoń, a kto dobiegł pierwszy, zabierał agresorowi kawałek terytorium. Naturalną rzeczy koleją najstarszy i najsilniejszy gracz był Polską. Nieraz więc się zdarzało, że Polska zajmowała większy obszar niż Rosja i Ameryka razem wzięte.
Na polach bielańskich stał porzucony czołg. Wymontowaliśmy z niego łożyska. Hulajnogi tamtych lat kleciło się z trzech łożysk (dwa z tyłu, jedno z przodu), dwóch desek oraz starej podeszwy od tenisówki, pełniącej rolę przegubu między deską poziomą, na której się stało, i pionową, pełniącą funkcję kierownicy, z przybitym na końcu uchwytem. Miały tę dodatkową zaletę, że straszliwie szurgotały po asfalcie. Wystarczyło kilka minut jazdy tam i z powrotem, aby jakiś nerwowy pan wystawiał głowę przez lufcik i wrzeszczał na całą ulicę, że wszyscy pochodzimy z nieprawego łoża i żebyśmy natychmiast wynieśli się gdzie indziej, bo jak nie, to nam powyrywa. Cudowne uczucie. (…)
Antoni Kroh, Starorzecza, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2010
Dziękujemy Wydawnictwu Iskry za udostępnienie cytowanych fragmentów