Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Poniedziałek, 6 maja. Imieniny: Beniny, Filipa, Judyty
27/06/2012 - 13:40

Wjechał do garażu wieczorem, a rano droga zniknęła!

W listopadzie 2010 r. Józef Skoczeń wjechał do garażu i już więcej z niego nie wyjechał. Droga, która prowadziła do budynku zniknęła w nocy. Rano zobaczył rozkopaną ziemię, nie było żwiru ani betonów, którymi utwardził wjazd. Mieszkaniec Żeleźnikowej (gmina Nawojowa) przecierał oczy ze zdumienia.
Droga, która prowadzi do garażu i domu pana Józefa biegnie przez posesję sąsiadów. Nie ma on dojazdu z innej strony. Decyzją Sądu Rejonowego w Nowym Sączu droga ta została uznana za konieczną, co oznacza, że sąsiedzi zostali zobowiązani do umożliwienia przejazdu państwu Skoczniom do ich nieruchomości. Wyrok sądu uprawomocnił się w sierpniu 2010 r. Sąsiedzi jednak nie przyjęli go do wiadomości.

- Ostatni raz wjechałem do garażu 6 listopada 2010 r. Wyjechać już nie mogłem, bo sąsiedzi chyba w nocy rozkopali utwardzoną przeze mnie drogę. Zniszczyli betony, które zrobiłem. Nie wiem, co z nimi zrobili. Wszystko odbyło się cichaczem – mówi Józef Skoczeń. – Byłem bardzo zdziwiony, bo przecież kilka miesięcy wcześniej to sąd uznał, że możemy z tej drogi korzystać.

W miejscu, gdzie przebiegał wjazd do garażu, ziemia była rozkopana. Teren na tyle się obniżył, że o wyjeździe, czy wjeździe na swoją posesję, jej właściciele mogli tylko pomarzyć.

- Wypełniłem wszystkie nakazy sądu. Poniosłem duże koszty sięgające kilku tysięcy złotych. Oprócz tego zapłaciłem sąsiadom za korzystanie z tej drogi. Decyzją sądu było to 4 tysiące 351 złotych, które spłacałem w ratach – dodaje pan Józef.

Sąsiedzi jednak tych pieniędzy nie chcieli przyjąć. Przekazy pocztowe wracały na adres nadawcy.

- Rodzice to uczciwi ludzie i chcieli być w porządku w stosunku do sąsiadów, więc poprosili sąd o rozwiązanie tej sytuacji. W grudniu 2010 r. pieniądze zaczęły wpływać do depozytu – przekonuje córka państwa Skoczniów.

Pan Józef przedstawia kwity na potwierdzenie spłaty należności.

Kilka dni temu rodzina zaczęła naprawiać drogę. W pracach pomagały dzieci i wnuki. Wtedy jednak rozpętała się prawdziwa burza.

- Sąsiadka naskoczyła na mnie i nawet urwała mi łańcuszek – mówi ze łzami w oczach Stanisława Skoczeń. – Mamy ośmioro dzieci i 25 wnucząt, nawet dojechać do dziadków nie mogą. Nie mówiąc już o pogotowiu. Mąż jest po ciężkiej chorobie, a dodatkowo te stresy związane z drogą. To człowieka może wykończyć.

Sąsiedzi, przez których posesję przebiega droga konieczna, mają świadomość, jaka jest decyzja sądu. Utrzymują jednak, że nie dostali informacji o terminie rozprawy. Twierdzą, że ich zeznania wpłynęłyby na inne rozstrzygnięcie sporu.

- Prawnik nie poinformował nas o terminie rozprawy. Nie wiedzieliśmy, że się odbyła – mówi Stanisław Bogdański, zięć właścicieli domu. - My nie mamy nic przeciwko temu, żeby państwo Skoczniowie jeździli tą drogą. Oni jednak chcą ją podwyższyć. Wydałem mnóstwo pieniędzy, żeby wyrównać ten teren, nie mogę się na to zgodzić.

Sąsiad ma inny pomysł. – Zobowiązuję się i mogę to powiedzieć z całą stanowczością, że wykonam na własny koszt drogę do domu państwa Skoczniów od drugiej strony. Już wydałem na ten cel około 5 tysięcy złotych. Podciągnę ją do samej góry. Posadzę drzewka, żeby było przyjemnie. Nawet kupię blaszany garaż, żeby pan Józef miał, gdzie chować samochód.

Na takie rozwiązanie rodzina nie chce się jednak zgodzić. – Rodzice musieliby zapłacić kilkanaście tysięcy złotych za użyczenie tej drogi, bo przecież ona też przebiega przez posesję sąsiadów. Nawet sędzia wybrał to pierwsze rozwiązanie, bo uznał, że będzie ono dla nas tańsze. Poza tym przez lata rodzice korzystali z drogi, którą sąd uznał za konieczną – wyjaśnia córka państwa Skoczniów.

Obie strony są zgodne w jednym, że sprawa drogi naraża ich na ogromny stres. Nie zmienia to jednak faktu, że zamiast rozmawiać ze sobą, wolą się procesować.

- Tyle pracy włożyliśmy w tę drogę – płacze pani Stanisława. – Myśleliśmy, że jak zapłacimy pieniądze za użyczenie, będzie spokój. To nie na moje siły i nerwy. Siedzimy tu jak w klatce, ani nikt nie może do nas przyjechać, ani my nie możemy nigdzie pojechać…

- Jestem ciężko chora i chciałabym spokojnie pożyć – dodaje Władysława Tuduja, właścicielka posesji, przez którą przebiega droga konieczna. – Ta sytuacja mnie wykańcza.

Widać zdenerwowanie na twarzach zaangażowanych w konflikt, kiedy jednak dochodzi do próby mediacji, każdy trzyma swoją stronę.

- Pan może jeździć tą drogą – przekonuje Stanisław Bogdański. – Nie zgodzę się jednak, żeby pan nadsypał teren, który wyrównałem.

- Muszę nadsypać, bo przecież samochód mi się złamie, a nie wjadę do garażu – ripostuje pan Józef.

(MC)

Fot. MC







Dziękujemy za przesłanie błędu