Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 28 marca. Imieniny: Anieli, Kasrota, Soni
01/11/2015 - 19:40

Wygrał walkę z rakiem. Teraz chce wydać o tym książkę

U sądeczanina, Michała Kociołka, trzy lata temu zdiagnozowano złośliwy nowotwór mózgu, glejaka trzeciego stopnia. Rak miał aż sześć na osiem centymetrów i wymagał natychmiastowej, jak się okazało kilkunastogodzinnej operacji. Życie dwudziestoparolatka stanęło pod znakiem zapytania...

Michał nie ma włosów po lewej stronie głowy. Blizna po trepanacji kształtem przypomina pytajnik. Chłopak z uśmiechem zaznacza, że ma to jakiś symboliczny wymiar. „Wiesz, taki człowiek – znak zapytania” – mówi. Od operacji minęły trzy lata, potem była długa radio i chemioterapia, a na końcu dobra wiadomość, że z rakiem wygrał. Teraz postanowił o tym napisać. Książka „Życie – projekt w trakcie realizacji” ma formę rozmowy, którą z Kociołkiem przeprowadziła Dorota Wolanin, harcmistrz i blogerka, autorka fabularyzowanych wspomnień „Anioły Mojego Dzieciństwa”. 72-stronicowy wywiad jest już po adiustacji i autorzy szukają wydawcy. Dlaczego zdecydował się napisać książkę o walce z chorobą?

Było kilka powodów. Ale bezpośredni impuls stanowiła rozmowa z księdzem, do której doszło w trakcie pieszej pielgrzymki tarnowskiej w 2014 roku, dwa lata po operacji. Kiedy opowiedziałem mu o moich zmaganiach z chorobą, guzem mózgu, o tym co zmieniła w moim życiu i jak wpłynęła na moje postrzeganie świata, ksiądz zasugerował, abym opisał swoje doświadczenia, walkę z chorobą i życie po niej. To nie było łatwe zadanie, potrzeba sporej siły wewnętrznej, żeby pisać o sobie i swoich przeżyciach. A zwłaszcza takich. Ale, pomimo pewnych oporów, zdecydowałem podzielić się z innymi swoimi przemyśleniami – odpowiada.

Michał przyznaje, że książka zamiast dla niego wymiaru terapeutycznego, ma inny cel – jest skierowana do innych chorujących i walczących o życie.

Przede wszystkim chciałem pokazać ludziom znajdującym się w podobnej sytuacji, że nie wolno się poddawać, że warto walczyć, nawet jeśli szansę na wygraną są podobno niewielkie, tak jak to było w moim przypadku. Po operacji mój tato usłyszał, że nie jest dobrze i powinien przygotować się na najgorsze. Tymczasem ja dalej żyję i mam się całkiem nieźle. Chciałem pokazać, jak bardzo liczy się nasze nastawienie do wszystkiego co nas w życiu spotyka, także ciężkiej choroby. Jak wielka może być siła pozytywnego myślenia i samej woli walki. No i oczywiście chciałem wszystkim powiedzieć – szanujcie życie, które dostaliście od Boga bo to dar bezcenny. Nie marnujcie ani jednej minuty, nie rozpamiętujcie przeszłości, bądźcie „tu i teraz” – zaznacza Kociołek.

Mimo młodego wieku swoje życie dzieli na trzy etapy: przed chorobą, w jej trakcie i po...

Jak każdy popełniłem w życiu wiele błędów. Marnowałem zdrowie, pieniądze, odkładałem ważne rzeczy na jutro i o mały włos nie skończyłem w rynsztoku. Piłem, paliłem... Choroba zmieniła wszystko. Zmusiła do zastanowienia się nad sobą, nad tym po co tu jestem, jaki jest cel mojego życia. Nie żałuję niczego co było za mną, bo to część mojego doświadczenia. Wyciągnąłem z niego wnioski i idę dalej do przodu. Choroba pozwoliła mi uwierzyć w siebie, w swoje możliwości. Jestem tu gdzie jestem, daje to co mogę dać, bez górnolotnych haseł. I mówię innym „Walcz teraz i resztę życia żyj jako mistrz” – dodaje.

***

Jeśli ktoś chciałby pomóc Michałowi w wydaniu i promocji książki, to podajemy jego adres mailowy: [email protected]

***

Fragment książki „Życie - projekt w trakcie realizacji”

Jeszcze na SOR-ze, kiedy lekarka powiedziała, że mam guza, to wyszedłem, na zewnątrz, przed szpital i… i wypaliłem całą paczkę papierosów. Jeden za drugim. W tym osławionym okamgnieniu wszystko mi przeleciało przed oczami. Wszystko! Te fajne chwile i te złe… różne rzeczy.

Nic nie rozumiałem! Gdzie ja jestem, co ja tu robię? Po powrocie z rezonansu przyszła do mnie na salę ta lekarka i powiedziała: – Muszę ci coś powiedzieć. Rezonans potwierdził rozpoznanie. Guz mózgu osiem na sześć centymetrów. Natychmiastowa operacja.

Ja tak się drapię po swoim rondlu i myślę: ale, jak to możliwe? Jak to możliwe, że coś takiego w ogóle jest w mojej głowie? I znów przeleciały mi różne chwile przed oczami. Te, które mogły to spowodować. Guz mózgu… skakałem na główkę; raz skoczyłem, tutaj mam taką szramę… odbiłem sobie też przy boksie (pokazał kolejną bliznę na głowie), gdy trenowałem, dobrze, że w kasku trenowałem… Dobrze, że podczas tego skoku do zbyt płytkiej wody nie złamałem karku… Chaos myśli, wszystko w okamgnieniu. Całe życie od początku do końca i od końca do początku. I znów. I znów. I znów.

I oni, moi kumple razem z tatą, przyjechali do mnie wtedy do Wrocławia na krótką chwilę.

To tata nalegał, żeby nie robić we Wrocławiu operacji, bo daleko, tylko, żeby było bliżej, żeby można było mnie odwiedzać. Więc tata i ciocia Regina, siostra mojego taty, namówili mnie na Tarnów. Sami umówili konsultację na neurochirurgii w Szpitalu św. Łukasza. Miałem takie momenty, że po prostu płakałem – najnormalniej w świecie płakałem. Wtedy też, kiedy zrobili mi tę niespodziankę – tato z przyjaciółmi – gdy się ich zupełnie nie spodziewałem. Czułem się…”

Janusz Bobrek
Fot. archiwum Michała Kociołka







Dziękujemy za przesłanie błędu