Jest już książka „W drodze po Koronę Ziemi” Zygmunta Berdychowskiego
Z dedykacji:
Udało się! Chciałbym podziękować Bogu, że mogłem dzięki Jego opatrzności trafić do tak wspaniałego miejsca, nieporównywalnego z niczym, co dotychczas widziałem. Potem muszę podziękować mojemu Tacie, że nauczył mnie być upartym w realizacji swoich celów. Nade wszystko jednak pragnę podziękować żonie Marioli, bez której nie udałoby się niczego dokonać. Za cierpliwość, wyrozumiałość i pomoc, dzięki której można w życiu tak wiele.
Ta książka powstawała kilka lat, powoli układana z zapisków, notatek, rozmów i żywych wciąż wspomnień. Stała się zapisem bardzo osobistym, dotykającym strefy na co dzień przez wiele osób zazdrośnie skrywanej - źródeł motywacji, nieustannych zmagań ze sobą, uczuć i myśli towarzyszących docieraniu do granic fizycznej wytrzymałości, a często wręcz śmierci.
Książka zawiera bogaty materiał zdjęciowy, i - co nadaje jej szczególnie wyrazistego charakteru - fragmenty osobistego notatnika, prowadzonego przez Zygmunta Berdychowskiego na bieżąco, podczas kolejnych wypraw. Znaleźć tu można nieupiększone, tworzone w kolejnych obozach zapiski. Takie jak ten:
"(...) 3 maja. Zaczęły się poważne Himalaje. Twardy śnieg oślepia, słońce świeci mocno. Powiem szczerze, że bałem się tego wejścia na Przełęcz Północną, bo w ubiegłym roku ledwie dałem radę, a dwa lata temu… szkoda gadać. Garmin pokazał, że szliśmy 5 godzin i 32 minuty. Mój średni puls w trakcie marszu wynosił 103. Tym razem nie popełniłem błędu i nie rwałem do przodu. Było ciężko, jak nigdy dotychczas. Dobrze, że szedłem w grupie, bo często się zatrzymywała i łatwiej było ukryć swoją słabość (...)
Wszystkie szczyty Zygmunta Berdychowskiego
Nie miał pan obaw przed przyznaniem się do słabości? - pytamy Zygmunta Berdychowskiego. – Zdawałoby się, że w góry wyruszają sami twardziele…
- Próba budowy wizerunku faceta, który nigdy się nie bał, kompletnie do mnie nie pasuje – mówi „Sądeczaninowi” Zygmunt Berdychowski. - Cuchnęłoby to fałszem już z daleka. Zresztą w najwyższych górach nie da się okłamywać siebie i innych. Nie da się zaklinać rzeczywistości.
Ekstremalne warunki, śmierć czyhająca na każdy błąd. Tak jest w Himalajach. Można te góry porównać z czymś innym?
- Ze śmiercią wciąż ma się do czynienia powyżej 8 tysięcy metrów na Mount Everest, widać ją i na Sziszapangmie, ale mój naprawdę najtrudniejszy moment miał miejsce na Alasce, przy pierwszej próbie wejścia na McKinley. Już powyżej 4 tysięcy metrów straciłem przytomność, dopadła mnie choroba wysokościowa i kto wie, jakby się to skończyło, gdyby w bazie nie było lekarza… Za drugim razem sakramencko wymarzłem, ale to nic w porównaniu z tym, co działo się przy pierwszej próbie…
Więcej, zdecydowanie więcej, znajdziecie w najnowszej książce „W drodze po Koronę Ziemi”, dostępnej od 5 stycznia w siedzibie Fundacji Sądeckiej przy ul. Barbackiego 57. Przez kilka dni będziemy publikowali jej fragmenty. Polecamy! ([email protected])