Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Niedziela, 5 maja. Imieniny: Irydy, Tamary, Waldemara
31/10/2022 - 15:25

Jerzy Bochyński uhonorowany Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski [ROZMOWA]

Jerzy Bochyński, wiceprezes Fundacji Sądeckiej został uhonorowany Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, przyznanym przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Andrzeja Dudę.

Odznaczenie wręczył mu minister Wojciech Kolarski, sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP. Stało się to podczas obchodów 104. rocznicy odzyskania niepodległości przez Nowy Sącz i Sądecczyznę. Uroczystości odbyły się dzisiaj na placu apelowym Karpackiego Oddziału Straży Granicznej w Nowym Sączu. Ich organizatorami byli: Ludomir Handzel, prezydent Nowego Sącza, Marek Kwiatkowski, starosta nowosądecki, gen. Stanisław Laciuga, komendant Karpackiego Oddziału Straży Granicznej oraz Zygmunt Berdychowski, przewodniczący Rady Programowej Społeczno-Kulturalnego Towarzystwa „Sądeczanin”.

Jerzy Bochyński jest wiceprezesem Fundacji Sądeckiej i prezesem Instytutu Studiów Wschodnich. Na początku stanu wojennego jako 18 letni uczeń Technikum Samochodowego został zatrzymany na sądeckich plantach za sporządzanie napisów „antypaństwowych”. Skazany został z dekretu o stanie wojennym na rok więzienia. Odznaczony w 2016 Krzyżem Wolności i Solidarności.

Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski jest drugim pod względem rangi (po Orderze Orła Białego) państwowym odznaczeniem w naszym kraju. Nadawane jest ono za wybitne osiągnięcia na polu oświaty, nauki, sportu, kultury, sztuki, gospodarki, obronności kraju, działalności społecznej i służby państwowej.

Z Jerzym Bochyńskim rozmawia Tomasz Kowalski, redaktor naczelny portalu Sądeczanin.info oraz miesięcznika „Sądeczanin”.

Miał pan 19 lat, gdy nadszedł grudzień 1981 roku, a z nim stan wojenny…
Miałem 18 lat, 19 jeszcze nieskończone…

I w miesiąc później został pan aresztowany za - jak czytam w dokumentacji ówczesnej prokuratury - za kolportaż ulotek i zrywanie obwieszczeń na temat stanu wojennego. Co właściwie stało się 10 stycznia 1982 roku?

Stało się tyle, że z kolegą Zygmuntem Berdychowskim byliśmy na akcji na sądeckich Plantach i tam zostaliśmy przyłapani na gorącym uczynku przez patrol żołnierzy, którzy wtedy, dzień i noc, patrolowali ulice. Byliśmy tak zajęci tym, co robiliśmy, że, niestety, ich nie zauważyliśmy.

A właściwie czym byliście tak zajęci?

Zrywaniem pamiętnych obwieszczeń o stanie wojennym i naklejaniem w ich miejsce plakatów z hasłami antykomunistycznymi. Pamiętam jeszcze oburzenie tych żołnierzy, że swoje plakaty robiliśmy na papierze z „Żołnierza Wolności”. No, ale takie były czasy, nie mieliśmy pod ręką nic lepszego.

Niecały miesiąc po wprowadzeniu stanu wojennego. Czołgi na ulicach miast, godzina milicyjna, fala aresztowań, żołnierze z ostrą amunicją… Nie byliście tym przerażeni?

Po prostu wyrażaliśmy swój sprzeciw, wobec tego, co się stało. Od grudnia to nie była nasza pierwsza akcja. Pech czy nieostrożność sprawiły, że akurat wtedy nas złapali.

Działaliście jeszcze na fali tego - jak później mówiono - karnawału „Solidarności”, przekonania, że wkrótce ten ogromny ruch społeczny, mimo wszystko, zmieni komunistyczny kraj?

Nie, to był już raczej nasz krzyk sprzeciwu wobec stanu wojennego, siłowego zatrzymania zmian. Byliśmy już na tyle dojrzali by wiedzieć, że nie przepędzimy patroli z ulic miast, nie przywrócimy tego, co się tak pięknie zaczynało. Sprzeciwialiśmy się temu, że nagle zostało nam to wszystko odebrane. Byliśmy młodzi, dla nas istniało tylko białe i czarne, dobro i zło. Nie mieliśmy doświadczenia życiowego albo nam się coś podobało i biliśmy temu brawo, albo nie podobało i staraliśmy się mówić temu „nie”.

Te ulotki i grupa osób nie wzięła się znikąd, przecież nie spotkaliście się dopiero na Plantach…

Stanowiliśmy od zawsze grupę przyjaciół, która współpracowała. Ja miałem to szczęście, że choć byłem dużo młodszy od kolegów, to dzięki takim ludziom, którzy mieli dostęp do tej prawdziwej literatury, prawdziwej historii, my, młodsze pokolenie, mogliśmy z tego korzystać. Choć cztery lata różnicy nie wydaje się dużo, to jednak był to kosmos. Ja, uczeń liceum, a studenci - zupełnie inaczej ich traktowałem. Dzięki nim miałem dostęp do literatury drugiego obiegu, mogłem zapoznać się z tym jak naprawdę wyglądała historia, nie tak jak wyglądała oficjalna wersja. Nie wzięło się też więc znikąd, że idziemy na takie akcje, malujemy napisy czy doklejamy ulotki, plakaty.

Takie działanie nie było powszechne. Wprowadzenie stanu wojennego wręcz sparaliżowało część Polaków…

Trzeba wziąć pod uwagę, że działaliśmy w trochę innym środowisku. Nie było to środowisko uczelniane czy też wielkich zakładów produkcyjnych. Nie mieliśmy takich możliwości poznawczych, nie było możliwości takich połączeń i kontaktów jak teraz.

Był Pan pewnie w dwóch środowiskach - swoich rówieśników ze szkoły i tej grupy, z którą jak Pan mówi miał Pan szczęście się zetknąć. Jakie były wtedy nastroje wśród pana znajomych, ludzi w Pana wieku? Jakie były reakcje?

Nasi nauczyciele w sposób oficjalny nic nie mogli nam przekazać. Oczywiście gdyby mogli to by to zrobili.

Wracając do plant, do stycznia 1982 roku: Wyklejacie plakaty, nagle pojawia się patrol, co dzieje się dalej?

Wiadomo, próbujemy uciekać, ale od widoku odbezpieczonych karabinów maszynowych nogi wrastają w ziemię. Myśli o ucieczce się kończą i zastanawiamy się tylko co się z nami będzie działo.

Myślał Pan, że mogliby strzelać?

Myślę, że tak. Słyszeliśmy przeładowanie broni, a to już był sygnał, że to nie przelewki i się zatrzymaliśmy. Odwieźli nas na „dołek”. Z drugiej strony ulicy znajdowała się siedziba Służby Bezpieczeństwa.

Co się wtedy czuje, gdy ma się 18 lat i zatrzymują Pana w nocy, służba bezpieczeństwa, policja, karabiny?

Strach przed tym by nie pogrążyć innych osób, to przede wszystkim. Obawa o kłopoty w domu, rewizje. Wiadomo, jakie wtedy były sposoby prowadzenia śledztwa. Po takim zatrzymaniu często kończył się świat. To nie było tak jak teraz. To się wiązało z wieloma przykrymi doświadczeniami. Usunięciem ze szkoły, dostawało się tak zwany wilczy bilet, skazanie na niebyt społeczny. Byliśmy pod wielką presją. Manipulacja człowieka przez władzę nie była taka trudna. Wystarczyło zablokować możliwość pracy, nauki.

Mówili Panu podczas przesłuchania jasno? Że to już koniec?

Tak, chyba że kogoś sprzedam. Nie było przemocy, ale była ta presja, że żadna szkoła mnie już nie przyjmie, nigdzie nigdy nie wyjadę i że jest już po mnie, chyba że... Tego typu działania.

Ale Pan się jednak oparł…

Na szczęście, po wyjściu zostałem jedynie zawieszony w szkole. Moja szkoła się oparła. Jak się później dowiedziałem, dyrektor szkoły, do której chodziłem, pan Krzysztof Zabrza stracił swoje stanowisko za to, że mnie nie wyrzucił i pozwolił mi kontynuować naukę. Jestem bardzo wdzięczny jemu i mojemu wychowawcy, Władysławowi Mężykowi. Moja mama też bardzo się o to starała. To było bardzo ważne dla mojej rodziny abym mógł wrócić do szkoły. Miałem wiele wsparcia od moich bliskich.

Jednak po wyjściu, nie wszystko było tak jak kiedyś. Znalazł się Pan pod obserwacją, życie nie było już takie samo.

Nawet w 1989 roku, siedem lat po tym zdarzeniu, gdy byłem już na studiach, dokumenty bezpieki na mój temat wciąż za mną krążyły, od Krakowa, do Węgorzewa, do jednostki wojskowej, gdzie odbywałem służbę. Cały czas odczuwałem skutki tego zajścia. Bezpieka składała mi nawet propozycje pomocy finansowej za… kooperację

Potem 2016 rok, otrzymany przez pana Krzyż Wolności i Solidarności, a teraz, Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. Czy to był dla Pana moment do wspomnień, refleksji dotyczących tamtej akcji, tamtego zatrzymania i jego konsekwencji?

Odbieram to bardziej jako wyraz niezłomności. Potwierdzenia konsekwentnej odmowy współpracy z komunistami, odmowy pieniędzy i innych ofert. Zupełnie nie spodziewałem się, że zostanę uhonorowany tak wysokim odznaczeniem, bo zapewne jest wielu innych, którzy zasłużyli się w stopniu większym niż ja. Ważna jest świadomość, że każdy, kto takie odznaczenie otrzymuje, musi zostać dokładnie sprawdzony. Dziś, gdy archiwa tamtych mrocznych lat w dużym stopniu zostały otwarte, wiemy więcej. W latach osiemdziesiątych, w  grupach, w których działaliśmy, były jednak przeróżne sytuacje, panowała ogólna podejrzliwość.

Jak teraz patrzy pan na czasy, gdy w przestrzeni publicznej bez skrępowania funkcjonują dawni kapusie bezpieki, gdy na warszawskie Powązki Jerzego Urbana odprowadza były prezydent RP?

Monteskiusz pisał, że jeśli reguł moralności nie nosisz w sercu, to nie znajdziesz ich w książkach. Patrzę więc na to, co się dzieje, mogąc rozróżnić, co jest obmierzłe, a co normalne. Bo w trudnych czasach zachowałem się tak, że dziś mogę każdemu ze spokojem spojrzeć w oczy.

Dziękuję za rozmowę.

[email protected], [email protected]., fot. IM.

W wyjątkowym dniu otrzymał jedno z najwyższych polskich odznaczeń




Jerzy Bochyński, wiceprezes Fundacji Sądeckiej został uhonorowany Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.






Dziękujemy za przesłanie błędu