Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Wtorek, 19 marca. Imieniny: Aleksandryny, Józefa, Nicety
13/12/2018 - 07:00

Pamiętają, jak w nocy przyszli po nich esbecy. 13 grudnia 1981 na Sądecczyźnie

Telefony od rana były głuche. Przerażająca informacja o wprowadzeniu w całej Polsce stanu wojennego do większości mieszkańców Sądecczyzny popłynęła z ekranów telewizorów, kiedy zostało nadane specjalne wystąpienie generała Wojciecha Jaruzelskiego. Ten straszny dzień i falę zatrzymań dobrze pamiętają sądeccy opozycjoniści i działacze „Solidarności”.

Ten dzień kojarzy im się  z twarzą generała Wojciecha Jaruzelskiego na ekranie telewizorów. Wyjątkowo mroźny dzień. Ten mróz szczególnie pamiętają działacze „Solidarności”, po których w pamiętną noc z soboty na niedzielę 12 na 13 grudnia przyszli esbecy. Pamiętają strach i niepewność gdy w milicyjnych radiowozach jechali w nieznane. Dziś do tamtego dnia mają już dystans, ale tamte wydarzenia pamiętają tak, jakby to było wczoraj.

Ewa Andrzejewska, członek KZ Wojewódzkiego Biura Projektów w Nowym Sączu, drukarz ulotek, współzałożycielka biblioteki wydawnictw niezależnych zlokalizowanej w mieszkaniu prywatnym i miejscu pracy
- Wieczór przed ogłoszeniem stanu wojennego razem z mężem byliśmy u Henia Pawłowskiego. I Heniu coś czuł, bo poprosił mojego męża, żeby ten nauczył więziennego alfabetu morsa. Pamiętam, że wieczór spędziliśmy miło, a po powrocie do domu oglądaliśmy jakiś rumuński film o kogucie. Nagle przerwano nadawanie programu, było koło północy, więc postanowiliśmy poszukać sygnału Radia Wolna Europa. Nie udało się, sygnał był zagłuszany. O tym, że dzieje się coś niedobrego byliśmy przekonani już chwilę później, jak popatrzyliśmy przez okno i zobaczyliśmy kilka milicyjnych samochodów. Mąż kazał mi iść do sąsiadów, ale zabronił wychodzenia na ulice. Przeszłam więc piwnicami do Michalczewiczów.

Obudziłam ich. Oni nic nie wiedzieli, więc udałam się w drogę powrotną. I wtedy spotkałam żonę Pawłowskiego. Aresztowali go. Potem dowiedzieliśmy się dlaczego nie ma telewizji, a telefony są głuche. Wprowadzono stan wojenny. Przez cały dzień liczyliśmy straty, sprawdzaliśmy kogo aresztowano. Razem z mężem Krzysztofem szybko likwidowaliśmy bibliotekę, wynieśliśmy wszystko, pisma, ulotki, broszury i pieczątki. Jednak najbardziej w pamięci wyrył mi się obraz babci Pawłowskiej. Wieczorem spotkaliśmy się w kościele, zaczęliśmy wyliczać kogo już nie ma. W pewnym momencie babcia Pawłowska założyła fartuch i powiedziała: „Koniec! Trzeba robić smalec i to bez cebuli żeby się szybko nie psuł. I trzeba kupić papierosy”. Teraz po latach to nawet wydaje się śmieszne ale wtedy wszyscy czuliśmy strach, nie wiedzieliśmy kogo następnego zabiorą, nie wiedzieliśmy jak wyglądać będzie Boże Narodzenie.

Krzysztof Michalik, działacz struktur podziemnych „S”, w 1981 roku członek komisji zakładowej NSZZ „S” w Sądeckich Zakładach Elektrod Węglowych
- 13 grudnia jechałem pociągiem z Ptaszkowej do Nowego Sącza na wykłady do punktu zamiejscowego Politechniki Krakowskiej. Miałem wtedy 24 lata. O stanie wojennym dowiedziałem się właśnie w pociągu. Poszedłem do „Ciuciubabki” (budynek Liceum Medycznego), okazało się, że wykłady są odwołane, więc poszedłem do Biegonic do SZEW, gdzie byłem laborantem. Bez problemu wszedłem na teren zakładu, strażnicy nie zwrócili na mnie uwagi. Wieczorem wróciłem do domu, a tato mi zameldował, że byli u mnie „koledzy z „Solidarności”. Ale z opisu nijak mi na kolegów nie wyglądali. Następnego dnia po pracy nie wróciłem do domu, „koledzy z „S”” ponownie się na mnie nie doczekali. Dopiero we wtorek rano wyłowili mnie spośród wysiadających z pociągu na dworcu kolejowym w Nowym Sączu. Tydzień spędziłem w sądeckim areszcie. Potem ponad trzy miesiące w Załężu, gdzie byłem do kwietnia 1982 roku.

Moim zdaniem władze komunistyczne zrobiły głupotę gromadząc liderów opozycji z różnych miejsc w jednym miejscu. Byli tam profesorowie uniwersytetów, starzy opozycjoniści, prawnicy, robotnicy. Gdy otwarto cele organizowaliśmy zajęcia samokształceniowe. Omawialiśmy relację obywatel - służba bezpieczeństwa. Szkoliliśmy się w technikach druku. Ludzie wychodzili wzbogaceni o wiedzę na temat swoich praw i ze wzmocnionym kręgosłupem. Owszem było wiele trudnych sytuacji. Nocne przesłuchania, agenci w celach itd. Choć wielu te kręgosłupy „przetrącono”. Jako zabawną ciekawostkę powiem, że nigdy w życiu nie słyszałem tylu kawałów o milicjantach, jak w sądeckim areszcie gdzie czekałem na internowanie. Nudzili się, przywozili nam smaczne jedzenie z milicyjnej kantyny i opowiadali kawały o sobie samych.

Alicja Derkowska, działaczka „S”, autorka opracowania graficznego i drukarz ulotek okolicznościowych, rocznicowych, plakatów

O 4 nad ranem obudziło nas pukanie do drzwi, była to żona Mariana Białoskórskiego, szefa Stronnictwa Demokratycznego. Jadwiga była przerażona, wpadła do nas zapłakana. Chciała skorzystać z telefonu, musiała zadzwonić do Warszawy, żeby dowiedzieć się dlaczego aresztowali jej męża. Podnieśliśmy słuchawkę. Brak sygnału. Zrozumieliśmy, że całe miasto zostało odcięte ale jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że cała Polska. Jadwiga zaczęła opowiadać, że wieczorem bawili u Czesława Białego. O północy ktoś zapukał do drzwi, otworzyli a tam stali dwaj panowie w cywilu i zapytali o Mariana. Powiedzieli, że dostali informację od ich dzieci, że pękła rura w mieszkaniu i że mają szybko wracać. Więc się zebrali, wyszli na zewnątrz, a panowie zaproponowali podwózkę. Nie chcieli korzystać ale w końcu się przekonali i trafili na komendę na Pijarską. Mariana aresztowali ją wypuścili i przyleciała do nas. Koło 6 rano włączyliśmy telewizor i zobaczyliśmy generała Jaruzelskiego ogłaszającego stan wojenny. Zaczęliśmy wynosić z domu zakazaną literaturę, chowaliśmy ją gdzie się dało.

Potem poszliśmy do pracy do Centrum Doskonalenia Nauczycieli i odwołaliśmy zajęcia. Pamiętam, że ulice były pełne śniegu. Podchodząc już do bloku zobaczyliśmy biegnącego w naszą stronę w kapciach Zbyszka Zielińskiego, obecnego kanclerza PWSZ w Nowym Sączu. Krzyczał do nas żebyśmy nie szli do domu, bo po nas przyszli. Zawróciliśmy do Magdy Kroh, niedaleko niej mieszkał pan Tadek, również działacz „Solidarności”. Aresztowali go rano i po kilku godzinach przesłuchań zwolnili. Stwierdziliśmy więc, że nie ma sensu się ukrywać i trzeba wracać do domu. No to wracamy, tyle że przed klatką spotykamy dwóch młodych mężczyzn, wchodzili przed nami, wsiadali do windy i wyjeżdżali na górę. Znów myśl: „To po nas”. Schowaliśmy się tym razem u Alicji Kłuszowskiej, a po chwili okazało się, że ci dwaj panowie nie przyszli po nas, ale właśnie po Alicję. Wracamy do domu, synowie mówią, że był ktoś, pytał o nas. Szybka decyzja – jedziemy do Hasslingerów.

Tyle co tam przyjechaliśmy, zabraliRomana. W końcu mój mąż postanowił, że nie ma sensu się ukrywać. Postanowił, że wracamy, a jak przyjdą po nas to trudno. I wróciliśmy. Dopiero kolejnego dnia nas aresztowali. Ten dzień też doskonale pamiętam. Mąż wyszedł na zakupy, a w tym czasie przyszło dwóch panów z tajnej milicji. Pytali o mojego męża – Gabriela, jak powiedziałam, że wyszedł i nie wiem kiedy wróci, to stwierdzili, że poczekają. Usiedli więc w pokoju gościnnym a ja przez okno wyglądałam Gabriela. Zobaczyłam go, szedł w obu rękach trzymając reklamówki z zakupami. Zaczęłam mu dawać z okna znaki, wywijałam czymś, żeby na mnie zwrócił uwagę, no bo krzyczeć nie miałam jak. Zobaczył mnie, zrozumiał. Stanął, położył zakupy na ziemi, odpalił papierosa, po czym zabrał siatki i wrócił do domu. Zabrali nas, przesłuchiwani byliśmy osobno. Długo mnie przesłuchiwali, chcieli poić herbatą, ale się bałam, że może zatruta. W końcu mnie wypuścili ale nie wiedziałam co z mężem. Poleciałam najpierw do ks. Czachora, żeby przekazać wieści, że mnie wypuścili. Dopiero potem do domu. Wyjeżdżam na piętro, drzwi windy się otwierają a tam na klatce wesele. Mąż wrócił wcześniej niż ja, sąsiedzi i dzieci uradowani. Poczułam ulgę. Teraz jak to wspominam, to brzmi jak dobry scenariusz filmu. Ale wtedy czuliśmy strach, bo nie wiedzieliśmy, co z nami będzie.

Grzegorz Sajdak, przewodniczący nowosądeckiej Delegatury NSZZ „S” oraz członek Zarządu Regionu NSZZ „S” Regionu Małopolska:
- Kilka dni przed 13 grudnia 1981 roku zaczęły się kłopoty z łącznością teleksową; już wtedy przypuszczaliśmy, że coś się zaczyna dziać, ale nie robiliśmy szczególnych przygotowań. Nieco wcześniej władze przeprowadziły Duzy pobór do ROMO. Żony wcielonych przychodziły do Delegatury i pytały „co się dzieje?”. 12 grudnia 1981 roku byłem na spotkaniu w Krakowie w MKZ, gdzie już wyczuwało się bardzo nerwową atmosferę. W Gdańsku trwało posiedzenie Komisji krajowej NSZZ „S” , czekaliśmy na jego wyniki. Do Nowego Sącza wracałem przez Gorlice, gdyż odwoziłem Jacka Galanta. Wstąpiłem jeszcze do Delegatury, gdzie koledzy pełnili całodobowy dyżur. W domu byłem po 23.00, zdążyłem się położyć i usnąłem. Pięć po dwunastej obudziła mnie żona mówiąc, że przyszli jacyś panowie. Nie słyszałem nawet pukania. Zapytałem przez drzwi „kto tam?”, ale już podejrzewałem, że cos niedobrego zaczęło się dziać.

Powiedzieli, że mają informację dla mnie i zaczęli mocno tłuc w drzwi. Uchyliłem je i wtedy wpadli do mieszkania z okrzykiem „milicja”. Było to trzech tajniaków i jeden mundurowy. Wręczyli mi wypisaną in blanco decyzję o internowaniu – tylko imię i nazwisko, adres i pieczątka. Następnie wyprowadzili mnie skutego. Przewieźli mnie na komendę, gdzie był już zatrzymany wcześniej Henryk Pawłowski, co parę minut dowozili następnych. Złapali ponad 30 osób. Zaraz potem załadowali nas do więźniarek i powieźli w kierunku Rzeszowa. Siedziałem skuty razem z Andrzejem Szkaradkiem. Po drodze w Gorlicach doładowali jeszcze dwie osoby. Jeden z kolegów, Ryszard Zagórski, którego zabrali z hotelu robotniczego, był tylko w koszuli z krótkim rękawem i w klapkach bez skarpetek. Wywołała go portierka, mówiąc, że przyszli koledzy. Eskortował nas „ludzki” milicjant”, który dał mu wtedy skarpetki i panterkę. Pytaliśmy go, czy widać już szerokie tory, gdyż wiedzieliśmy, że jedziemy na wschód w stronę Bieszczad. Szczęśliwie skręciliśmy koło Rzeszowa i zawieźli nas do Załęża. Z Nowego Sącza siedzieli m.in. Jerzy Wyskiel, nieżyjący już Zenon Szajna z „Nowomagu”, Roman Kałyniuk, Tadeusz Jung z WPK i Józef Grzyb.

Wypuścili mnie na początku kwietnia, w przeddzień świąt Wielkanocnych. Gdy wyszedłem, trwał proces kolegów z ZNTK, którzy wcześniej rozpoczęli działalność, m.in. Jozefa Jareckiego, Zbigniewa Leśniaka i Tadeusza Nitki. Dostali wysokie wyroki i struktury zostały rozbite. Przestała rozchodzić się „bibuła”, ludzie byli zastraszeni. Trzeba było wszystko organizować od początku…

artykuł archiwalny "Sadeczanina"
Źródło: własne, Stan wojenny w Małopolsce w relacjach świadków, IPN Oddział w Krakowie, ZR NSZZ „Solidarność” Małopolska, Kraków 2001
Fot. Archiwum Stowarzyszenia ARSENAŁ Grybów







Dziękujemy za przesłanie błędu