Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 9 maja. Imieniny: Grzegorza, Karoliny, Karola
24/05/2021 - 14:35

Co robi Andrzej Czerwiński? Byłego posła życie po wielkiej polityce

Zasiadał w Sejmie przez pięć kadencji, należał do czołowych polityków Platformy Obywatelskiej. Ukoronowaniem jego kariery było stanowisko ministra skarbu w rządzie Ewy Kopacz. Jego start w ostatnich wyborach parlamentarnych zakończył się porażką. Potem zrobiło się o nim cicho i zniknął z życia publicznego.

Z byłym posłem Andrzejem Czerwińskim rozmawia Jagienka Michalik

Wszyscy zachodzą w głowę, co się z panem dzieje. Przepadł pan jak kamień w wodę.
-Zajmuję się przedsięwzięciem gospodarczym. Realizuje trzy duże projekty, które organizuję od podstaw. Ma to związek z energetyką i fotowoltaiką, a więc moim zawodem. Pracuję też nad optymalnym zużyciem energii w firmie transportowej. Tak więc mam sporo zajęć.

Poszedł pan w biznes? Założył pan własną firmę, czy też dostał pan u kogoś posadę?
- Działam na swój rachunek, ale nie jest to niezależna działalność gospodarcza. Kwestia, jak to będzie zorganizowane,  jest nadal przede mną.

Jak pan się odnalazł w tym swoim nowym życiu poza wielką polityką, w której funkcjonował pan przez tyle lat.  To dla pana trudne?
-Kilkakrotnie w życiu zmieniałem to, co robiłem, o sto osiemdziesiąt  stopni. Byłem inżynierem energetykiem, potem poszedłem do samorządu i byłem prezydentem miasta, a potem nastał czas polityki.   Jeszcze wcześniej prowadziłem przez sześć lat swoją firmę. Teraz wracam do tego, na czym się znam i w czym mam doświadczenie.

To jak powrót do korzeni. Ale zostawił pan sobie jednak polityczną furtkę, bo przecież nadal jest pan działaczem Platformy. 
-Rzeczywiście, polityczny etap mojego życia jeszcze nie został zamknięty, bo nadal jestem przewodniczącym powiatowych struktur Platformy Obywatelskiej i wiceprzewodniczącym partii w Małopolsce. Jestem teraz przed uporządkowaniem tych spraw.

Należał pan do czołowych polityków Platformy Obywatelskiej. Nie skończył pan na zwykłym posłowaniu, tylko był pan ministrem skarbu w rządzie Ewy Kopacz. Takie wysokie stanowisko oznacza wpływy, kontakty…  da się bez tego żyć?
-Bywa, że politycy, którzy przez wiele lat zasiadają w Sejmie mają przekonanie, że tak będzie zawsze. Odrywają się od rzeczywistości, tracą poczucie, że trzeba też dbać o swoje zawodowe kwalifikacje i pewną niezależność, na wypadek przegranych wyborów. W moim przypadku tak nie było. Podczas prac w Sejmie specjalizowałem się w tym, czego nauczyłem się na studiach, czyli elektroenergetyce, ogólnie energetyce, w parlamencie zajmowałem się też kwestiami związanym z ochroną środowiska. Naprawdę, po przegranych wyborach nie odczułem wstrząsu, bo nie zamieniłem się w szukającego pracy politycznego emeryta.

Mówi się, że polityka jest jak narkotyk i silnie uzależnia. Trudno uwierzyć, że tak panu to gładko poszło. To musi trochę boleć, kiedy swoich ważnych partyjnych kolegów z sejmowych ław ogląda pan już tylko w domu, w telewizji. 
-Widać nie wpadłem w polityczny nałóg. Uważam, że te rzeczy, które po sobie zostawiłem, są dobre i nie muszę się ich wstydzić. Nawet, kiedy okazało się, że do Sejmu nie wejdę, słyszałem na ogólnopolskich antenach, jak posłowie konkurencyjnych partii wyrażali z tego powodu zdziwienie. Nie paliłem za sobą mostów i proszę mi wierzyć, naprawdę dobrze się odnalazłem w tej nowej sytuacji i wcale nie tęsknie za parlamentem, tym bardziej, że teraz polityka przestała być służbą o dobro publiczne tylko zamieniła się w miotanie o głosy elektoratu.

W tym miotaniu się o elektorat skuteczniejsza w ostatnich wyborach okazała się Jagna Marczułajtis-Walczak. Kiedy w Nowym Sączu Borys Budka miał spotkanie z członkami i sympatykami partii, to ona obok niego grała pierwsze skrzypce. Pan ze smutną miną siedział skromnie w ostatnim rzędzie.
- I w życiu i w polityce każda zmiana powinna wprowadzać coś nowego, lepszego. Dlatego nigdy nic złego nie mówiłem o pani poseł Marczułajtis. Ma buławę w plecaku i ona teraz będzie ponosić odpowiedzialność za to, co dzieje się z Platformą w naszym okręgu wyborczym. Podczas tego spotkania wcale nie miałem smutnej miny, była ona raczej poważna.  Rozumiałem, że jest to etap przekazania pałeczki.

A jak pan to przekazanie pałeczki ocenia? Powiedział pan, że poseł Marczułajtis jest odpowiedzialna za to, co się teraz dzieje w okręgu wyborczym. Czy to znaczy, że źle się dzieje?
-Jeśli ktoś jest za coś odpowiedzialny, to zarówno za dobre i złe rzeczy. Nie moją rolą jest oceniać. Od tym świadczą wyniki wyborów i procent poparcia dla partii. Gdy przyjdą kolejne wybory, będziemy wiedzieć, czy ktoś pociągnął wodze, czy też zwolnił tempo.

Skoro nie chce pan oceniać swojej konkurentki w ostatnich wyborach, to może zrecenzuje pan poczynania swoich partyjnych kolegów na szczeblu centralnym.  Mówi się, że Platforma się zakiwała w swojej politycznej strategii
- Oceniam to z przykrością, ale nie chciałbym kogoś chwalić czy deprecjonować. Są po prostu pewne zasady, których do tej pory przestrzegaliśmy. Chodziło o to, żeby publicznie wzajemnie się nie krytykować, tylko próbować wypracować zdanie w spornych kwestiach,  we wspólnym gronie.

Te zasady przestały obowiązywać. Teraz najważniejsi politycy Platformy publicznie skaczą sobie do gardeł.
-Teraz jest inaczej. Politycy publicznie stawiają sobie zarzuty. Należałem do tych, którzy zakładali Platformę Obywatelską. Dla mnie najważniejsze były wtedy postulaty programowe. Było ich dokładnie dwadzieścia jeden. W to wierzyłem. Samorządność, gospodarność, pomoc dla najuboższych na tyle, na ile stać państwo. Kiedyś przeczytaliśmy je w malutkim gronie. One nadal są aktualne.

Wydaje się, że Platforma już dawno straciła swoją programową tożsamość. Z partii, która deklarowała się jako konserwatywna, mocno skręciła w lewo, co zresztą stało się zarzewiem wewnętrznych konfliktów. Już niewiele zostało z tego okresu politycznego romantyzmu, jaki pan przywołuje.  
-Władze polityczne PO stoją teraz przed pewnym zadaniem. Będzie wykonane lepiej albo gorzej, nie dalej niż na koniec tego roku. Partia musi mieć tożsamość programową. Potrzebna jest powszechna dyskusja członków ugrupowania, poczynając od partyjnych kół, poprzez samorządy czy aktywistów lokalnych i przekucie tego na program.

Na razie programem PO jest krytykowanie PiS. To wilcze prawo opozycji, ale za tą krytyką powinny iść konkretne propozycje, których   nie ma, choć ciągle mają być.  Wiele zależy od przywództwa w partii. Należy pan do tych, którzy uważają, że Borys Budka powinien odejść, że pora na zmianę warty?
-O zmianie warty w Platformie dyskutowaliśmy kilkukrotnie. Dyskutowaliśmy, czy lepsza będzie Ewa Kopacz, czy Grzegorz Schetyna. Wybraliśmy Schetynę. On zorganizował Platformę pod względem strukturalnym, takim jak koła i powiaty.  Objechaliśmy całą Polskę, każdy powiat i to dwukrotnie. To był spory wysiłek. Ale jeśli popatrzeć na to, jak partia była odbierana, wyszło na to, że ta zmiana powinna wnieść coś jeszcze lepszego. 

Dlatego przy kolejnej zmianie warty wybraliście Borysa Budkę.
-Postawiliśmy na nowego, młodego i przedsiębiorczego przewodniczącego. Teraz widać, że nie jest nawet tak jakby sam Budka tego oczekiwał. Wyrósł obok niego drugi silny lider,  Rafał Trzaskowski, który wygrał prezydenturę Warszawy i był bliski wygranej w wyborach prezydenckich.  Nie chciałbym jednak wchodzić w rozważania na temat słabych i silnych stron obu tych liderów.

Tak więc trzyma się pan zasady, że trzeba o tym mówić wewnątrz partii.
-Powinniśmy mówić o tym i o sytuacji w partii w powiatach i regionach. Wyciągnąć z tego wnioski i zaproponować zmiany albo kontynuację. Tak też zrobimy w sądeckich powiatowych i miejskich strukturach naszego ugrupowania. Potem będziemy swoje stanowisko publicznie prezentować.

Twierdzi pan, że dobrze się pan odnalazł w zawodowym życiu poza wielką polityką, ale przecież o tej polityce z zapamiętaniem pan rozprawia. Wystartuje pan w kolejnych wyborach, jeśli będzie taka szansa czy też ten rozdział uważa pan za zamknięty.
-Nie, nie wystartuję i to wcale nie dlatego, że jestem urażony przegraną. Uważam się za polityka spełnionego. Jako członek Unii Wolności zostałem prezydentem Nowego Sącza, a jako członek Platformy byłem ministrem w rządzie. Przeszedłem przez wszystkie szczeble politycznej kariery do samego górnego pułapu. To mi wystarczy. 

Tak pan mówi?  Nie do końca panu wierzę, przecież w polityce nigdy nie mówi się nigdy. ([email protected]) fot.JB







Dziękujemy za przesłanie błędu