Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 31 maja. Imieniny: Anieli, Feliksa, Kamili
30/09/2021 - 15:05

Kryzysowe historie to dla nas nauka - recesje w międzywojennej Polsce

Trwająca pandemia zmusza nas do myślenia na temat tego, jak będzie wyglądał świat po koronawirusie. Pojawiają się głosy, że epidemia jest wydarzeniem przełomowym w naszej historii. Kto wie, być może nawet 2020 r. kiedyś wyznaczy symboliczny koniec XX wieku? Jedno jest pewne: będziemy zmagać się z poważnymi konsekwencjami gospodarczymi. Warto rzucić okiem jak robili to nasi przodkowie. Wszak historia jest nauczycielką życia - pisze dr Łukasz Połomski.

Strajk w Łodzi w roku 1927. Fot. NAC
Międzywojnie było jednym wielkim kryzysem gospodarczym, szczególnie w biedniejszej części świata, do której wówczas zaliczała się Europa Środkowa. Właśnie tutaj odrodziła się Polska. Nowe państwo odziedziczyło po zaborcach biedę. Nie bez znaczenia było powiedzenie, że mieszkańcy południowej polski wyszli z „Golicji i Głodomerii”, jak nazywano prześmiewczo Galicję.  Nie najlepiej także wyglądała sytuacja na ziemiach po zaborze rosyjskim.

Pierwsze lata międzywojnia to czas kryzysu gospodarczego, z którym zmagano się po I wojnie światowej. Działania wojenne doszczętnie zniszczyły wiele polskich miast (np. Gorlice) i skutecznie zahamowały działalność tysięcy zakładów pracy. Ich właściciele i pracownicy często zginęli na Wielkiej Wojnie. Wiele z tych miejsc pracy musiało ulec likwidacji. Równało się to nie tylko zapaści gospodarczej, ale również wielu zjawiskom społecznym, z których najgroźniejsze dla obywateli było bezrobocie. Rosło ono gwałtownie. Należy pamiętać, że w końcowych latach wojny i pierwszych miesiącach po jej zakończeniu szalała grypa hiszpanka.

Pandemia paraliżowała życie wielu państw: zamknięte były szkoły, ludzie chodzili w maskach. Z jej powodu, w Nowym Sączu, placówki edukacyjne były nieczynne od 23 września do 13 października 1919 r. Sytuacja powtórzyła się w listopadzie tego samego roku, a do tego dołączyła czerwonka. Trzeba wspomnieć o innych chorobach, które też paraliżowały życie naszych pradziadków. Dominowała pośród nich szkarlatyna. Tak wiec, jak widać: historia lubi się powtarzać, a epidemia nie jest niczym nowym. Po prostu o niej zapomnieliśmy, tak samo jak o kryzysie.  

Los dawnych przedsiębiorców – powojennych i „pohiszpankowych” bankrutów był straszny. Często razem z rodzinami popadali w nędzę, a nawet głód. Zjawisko szerzyło się, a odrodzona Polska nie miała możliwości, pomysłu i sposobu na likwidację tego problemu. Ceny najbardziej podstawowych produktów - delikatnie mówiąc - szalały. Dla przykładu w naszym regionie w 1919 r. ceny soli z dnia na dzień zmieniały się o 20%. Sądeczanie wiedzieli, że wartość towarów gwałtownie się zmienia, byli do tego przyzwyczajeni od 1914 r. Wówczas relacjonowano, że ludzie jedli nawet surowe mięso i to co znajdowali w lasach. Mieszczanie gromadzili własne zapasy, szczególnie mąkę, która szybko podrożała. Szukali towarów rolniczych, w związku z czym wędrowali do okolicznych wsi. Sytuacja w 1919 r. niewiele się zmieniła.

Miasto Nowy Sącz po wojnie miało spore problemy z dostarczaniem żywności dla mieszkańców. Dlatego też nie zlikwidowano biura aprowizacyjnego w stolicy Sądecczyzny. Ceny mięsa do 1924 r. były w zasięgu najbogatszych Sądeczan. Lokalne władze próbowały udawać, że jest sympatycznie, ale niestety tak nie było. Mimo likwidacji biura aprowizacji w 1921 r. nadal brakowało towarów. W 1921 r. 1 kg smalcu w sądeckich sklepach osiągnął cenę 295 marek polskich (mp.), zaś robotnik zarabiał dziennie 300 mp. Sytuacja była wiec nieciekawa. Ceny zmieniały się zaskakująco szybko, z dnia na dzień. Dowodzą tego rachunki związane z usługami pogrzebowymi.

Strajk warszawskich cukierników w 1935 roku. Fot. NAC

Z racji epidemii, niestety często po wojnie wędrowały w górę. I tak np. w 1920  r. pogrzeb Leona Barbackiego (inspektora szkolnego) kosztował 3 490 mp., przy czym sama trumna 1 800 mp. W tym czasie równało się to wartości dwóch porządnych par bucików lub 2 kg słoniny. Trzeba zwrócić uwagę jak ceniono sobie jedzenie. Dla porównania, już w 1922 r., Marcin Twardowski zaofiarował w piśmie do magistratu, że dla ubogich będzie wykonywał trumny za 46 mp.

Ludzie, którzy kiedyś zajmowali się rzemiosłem stanęli przed widmem nędzy. Próbowali odnaleźć się w handlu, często nie do końca legalnym. Paserstwo i spekulacja cen to najważniejsze dzieci kryzysu po I wojnie światowej. Polacy widzieli w Żydach głównych sprawców tego procesu. W 1918 r. na Rynek zjechali chłopi uzbrojeni w laski, pałki i inne narzędzia rolnicze. Chcieli pokazać Żydom ich miejsce w nowo odradzającej się Ojczyźnie. Zarzucano im oszukiwanie i spekulację w handlu. Na Rynku pojawiły się patrole milicji. Sytuacja wyglądała bardzo poważnie i mogłaby zakończyć się tragicznie, gdyby nie szybka i sprawna interwencja władz.

Grupą, która dosyć sprawnie poradziła sobie z odbudową miejsc pracy byli Żydzi, których wspierali ziomkowie z USA. Pomoc Jointu i ICA (Jewish Colonization Association) płynęła na południe Polski praktycznie do 1929 r. Milionowe sumy pompowane do zakładów Żydów galicyjskich musiały przejść np. do Nowego Sącza bardzo długą drogę. Zanim tutaj dotarły, mnóstwo ludzi zatrzymało coś dla siebie, stąd nawet ta pomoc była niewystarczająca.

Biurokracja, wadliwy system transferu pieniędzy to te zjawiska, które dotyczyły nawet świetnie zorganizowanej społeczności żydowskiej. Niestety, takowa pomoc miała też swoje negatywne skutki – pojawiły się, a raczej odżyły, hasła antysemityzmu gospodarczego. Endecja uważała, że jak społeczeństwo będzie kupować polskie produkty to odbudujemy gospodarkę. Ludzie niewiele ich słuchali w Nowym Sączu – nigdy bojkot towarów żydowskich czy niemieckich nie przyniósł skutku.

W pierwszych latach po wojnie pojawiła się inflacja. Napływ gotówki na rynek, na jakiś czas dał ludziom oddech gospodarczym. Do 1923 r. odbudowywały się zakłady rzemieślnicze – na rynku było więcej pieniędzy, mniej podatków. Wiemy jednak – czego ówcześni nie mogli powiedzieć – że prędzej czy później prowadziło to do wielkiej katastrofy. Daleko było Polakom do życia luksusowego, szczytem marzeń było zapewnienie przeżycia sobie i rodzinie. Kiedy rosła inflacja ponownie upadały zakłady, rosło bezrobocie. Pojawiają się strajki. Dotyczą one prywatnych przedsiębiorstw (1920 – u Rossmanitha, 1922 – u Schongutta). Robotnicy żądali poprawy warunków pracy i wzrostu pensji.

Spektakularną akcją PPS był strajk w 1923 r. Protestujący kolejarze obawiali się militaryzowania kolei. Organizatorów akcji, w tym prezesa Franciszka Bielata, spotkały represje. W Krakowie również strajkowali robotnicy, których sytuacja była tragiczna. Jak donosiła ówczesna prasa, jeden z tamtejszych krawców zmarł śmiercią głodową. W 1923 r. strzelano tam do protestujących robotników. Na kryzysie zaczęli korzystać więksi przedsiębiorcy, którzy zlecali chałupniczym zakładom rzemieślniczym pracę. Taki system nakładczy był naprawdę systemem wyzysku mniejszych warsztatów, prowadził do nędzy.

Laboryzacja to zjawisko, które pojawiło się w pierwszych latach po wojnie. Młodzi ludzie wybierali karierę robotnika lub rzemieślnika. Widzieli krewnych walczących jak z wiatrakami z wielkimi przedsiębiorstwami i chorym systemem gospodarczym. Mimo to próbowali sobie z tym radzić, bezskutecznie. Wynikiem tej nieudanej walki była pauperyzacja społeczna, która postępowała w latach 20. XX w. Władysław Grabski, który w 1924 r. podjął się reform gospodarczych nie przewidział, że ścigane od zwykłych małych warsztatów podatki zabiją je. Nie wytrzymają obciążeń fiskalnych i zamiast naprawić gospodarkę wzmocnią kryzys.







Dziękujemy za przesłanie błędu