Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 2 maja. Imieniny: Longiny, Toli, Zygmunta
15/09/2018 - 14:25

Gdzie rzuciła go pasja? Sławomir Wiktor stanął na szczycie niezdobytej góry

Piękno, majestat, magia połączone w jedno. Takie są góry, które chwyciły w swoje szpony Sławomira Wiktora. Od dobrych kilku lat mieszkaniec Nawojowej wspina się po swoją, „Koronę Ziemi”. Niezdobytą teraz, ale w przyszłości...

Dlaczego Pakistan? Czyżby polskie, albo słowackie przepiękne góry już panu nie wystarczały?
- Już dawno nie, choć z przyjemnością do nich wracam, by się zrelaksować, zrobić sobie intensywniejszy trening.

Kiedy pojawił się pomysł, aby zorganizować wyprawę w ten zakątek świata?
- W ubiegłym roku Polski Klub Alpejski, którego jestem członkiem nawiązał kontakt z prywatną agencją w Pakistanie, prowadzoną przez doświadczonych pakistańskich himalaistów działających w rejonie Nanga Parbat i regionie Hunzy. W tym ostatnim jest dużo pod dostatkiem pięciotysięczników, które nikt jeszcze nie zdobył. I tak, krok po kroku, została zorganizowana wyprawa.

Ile osób pojechało do Pakistanu?
- Dziewięcioosobowa (dwie kobiety i 7 mężczyzn). Z Małopolski były dwie - ja i koleżanka z Bochni. Reszta ekipy pochodziła ze Śląska i Pomorza.

Kiedy i skąd wyruszyła grupa?
Docelową zbiórkę mieliśmy 17 maja w Katowicach. Wyruszyliśmy stamtąd autobusem do Berlina, skąd następnie wylatywaliśmy do Belgradu, a stamtąd dalej do Abu-Dabi. Nie był to jeszcze koniec podróży. Z Abu Dabi polecieliśmy samolotem do Islamabadu.

Gdy już tam dotarliśmy czekała nas jeszcze kolejna przesiadka do następnego samolotu do Girgit. W tym mieście czekał na nas himalaista Karim Hayat, który na swoim koncie ma zdobytych kilka ośmiotysięczników. Jest on też właścicielem wspomnianej agencji. Organizuje wyprawy między innymi na niezdobyte szczyty.

Następnego dnia zapakowaliśmy bagaże do busa i przejechaliśmy do Karimabadu. Nasza wyprawa rozpoczęła się z miejscowości Szimszal, położonej na wysokości 3050 m. n. p. m. Aż trudno uwierzyć, ale drogę do tej miejscowości doprowadzono 20 lat temu. W Szimszal żyje około 2 tysięcy ludzi, którzy utrzymują się głównie z rolnictwa i bardzo skromnej hodowli kóz i baranów. Jest to ciężki kawałek chleba, bo tereny do wypadu są naprawdę niewielkie i są położone bardzo wysoko w górach.

Na miejscu okazało się, że musicie nieco skorygować swoje pierwotne plany...
- Pierwotnie mieliśmy wychodzić na inny szczyt. Gdy podeszliśmy w górę, by zrobić rekonesans okazało się, że jest tam bardzo dużo śniegu i pojawiło się duże zagrożenie lawinowe. Nie chcieliśmy ryzykować.

Musieliśmy skorygować nasze pierwotny plan, jeśli chodzi o wybrany szczyt, na który planowaliśmy wejść. Wybraliśmy taki, który nie był jeszcze zdobyty. Razem z naszą grupa do bazy głównej ( 4460 m. n.p.m.) szło 50 tragarzy, który nieśli niezbędny sprzęt oraz żywność, która była obliczona na miesięczny pobyt. Każda osoba z naszej grupy miała 40 kg bagażu. Do bazy głównej podchodziliśmy cztery dni. Planowaliśmy tam spędzić przynajmniej dwa tygodnie. To była nasza baza wypadowa. Z nami mieszkał także pakistański kucharz.

Co wam gotował?
- Posiłki nie były skomplikowane. Były to zupy, ryż i warzywa z dużą ilością papryki chili. Wspomniany kucharz dodawał też dużo czosnku i imbiru, bo one dostarczają energię. Oczywiście mieliśmy również przywiezioną z kraju żywność liofilizowaną, którą je się w wyższych partiach gór. Nie można też zapominać o tym, aby organizm był nawodniony. Dziennie powinno się spożyć minimum pięć litrów płynów.

Długo aklimatyzowaliście się w bazie głównej?
- Nie. Z bazy głównej wyszliśmy ze sprzętem wyżej do kolejnej bazy C1 znajdującej się na wysokości ponad 4 960 m. n. p.m. W niej przebywaliśmy około sześciu dni. Stamtąd wyszliśmy na niższy niezdobyty pięciotysięcznik, tak dla aklimatyzacji.

Okazało się, że nie miał on nazwy, więc i nazwaliśmy go Polish Masiv (5360 m.n.pm). I wreszcie przyszedł czas na atak na docelowy szczyt Two (proszę wpisać nazwę)  (5730 m. n.pm.m). On też był niezdobyty. Zajęło nam to kilka godzin. Stanęliśmy na nim 31 maja br.

Jak się podchodziło na ten szczyt?
- Z naszej grupy 9-osobowej grupy atak na szczyt przypuściło sześć osób. Razem z nami szło też dwóch himalaistów pakistańskich: Karim Hayat i Rahmat Ullah Baig. Na szczyt wchodziły trzy zespoły połączone linami asekuracyjnymi.

Dwa trzyosobowe i jeden dwuosobowy. Wyszliśmy w nocy. Podejście było trudne. Na wysokości 5.300 i musieliśmy zakładać około 400 metrów lin poręczowych do wspinaczki, aż do samego szczytu Po siedmiu godzinach zdobyliśmy go. Radość była ogromna. Wyciągnęliśmy polską flagę oraz Polskiego Klubu Alpejskiego, zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia i filmy. Zjedliśmy coś słodkiego i po półgodzinnym odpoczynku wyruszyliśmy w drogę powrotną. Schodziliśmy do bazy C1 cztery godziny.

Co pan czuł, gdy stanął pan na szczycie?
- Satysfakcje, że udało się wejść. Ze kolejną granicę wysokości i wytrzymałości się pokonało. To mój najwyższy szczyt, jaki zdobyłem. Cieszę się, że cały ten wysiłek nie poszedł na marne.

Nie dopadła pana choroba wysokościowa?
- Na szczęście nie.

Droga powrotna też wyglądała inaczej?.
- Jechaliśmy jeepami sześćset kilometrów przez góry do Islamabadu. Zajęło nam to dwa dni. W Islamabadzie zwiedziliśmy jeszcze największy tamtejszy meczet. Jest ogromny. Plac otaczający go może pomieścić 100 tys. ludzi. Zwiedziliśmy też Muzeum Naturalne. Potem mieliśmy spotkanie z ambasadorem Polski w Pakistanie Piotrem Opalińskim. Gratulował nam sukcesu.

Wyprawa została zorganizowana z okazji 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości
- Chcieliśmy tę rocznicę jakoś zaakcentować

Co pana w północnym Pakistanie zafascynowało?
- Będąc w tych górach urzekł mnie ich ogrom. One się, po prostu nie kończyły.

Jaki jest ten kraj?
- Ogromny. Miasta i ludzkie osady znajdują się w dolinach i wąwozach otoczonych ze wszystkich stron górami. Mieszkańcom żyje się tam bardzo ciężko. Schodząc do bazy spotkaliśmy miejscowych, którzy ze stadem kóz szli kilka godzin w górę, aby znaleźć miejsca gdzie te zwierzęta mogły poskubać jakieś nędzne kępki trawy. Nigdzie nie spotkaliśmy się ze strony miejscowych z niechęcią.

Turyści nie zapuszczają się raczej do Pakistanu...
- Raczej nie. Rocznie do Pakistanu przyjeżdża ponad 200 Polaków.

Kiedy wróciliście do kraju?
- 11 czerwca.

Kiedy Korona Ziemi?
- Moim marzeniem jest, by stanąć na Mont Everest. Jest jeszcze jednak dużo do zrobienia. Myślę pozytywnie.

Kiedy zaliczy pan te ośmiotysięczniki?
- Jak znajdę fundusze.

Co te góry mają, że tak przyciągają do siebie ludzi?
- Dzikość, piękno i ogrom. Dają niezłego kopa.

Czy może pan żyć bez adrenaliny?
- Już chyba nie. Przez dwadzieścia lat trenowałem sztuki walki. Teraz już nie, ale może mój organizm musi mieć adrenalinę. W górach się realizuje.

Dziękuję za rozmowę

[email protected], Fot. arch. Sławomira Wiktora.







Dziękujemy za przesłanie błędu