Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 29 marca. Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona
15/10/2018 - 20:10

Dobra książka. Sądeczanin poleca. M. Urbanek "Wieniawa. Szwoleżer na Pegazie" 1

Obejmując stanowisko ambasadora w Rzymie, Bolesław Długoszowski powiedział dziennikarzom: Ludzie szanowani są dla swoich zalet i cnót, a lubiani tylko dzięki wadom. Ja podobno w Warszawie byłem lubiany. Obawiam się jednak, że wy tutaj będziecie mnie szanowali.

Długo błądził i włóczył się po życiu, nie mogąc ani przystać do solidnego lekarskiego fachu, ani dość na serio wziąć swego malowania, ująwszy po raz pierwszy w swe ręce muzealną, ale prawdziwą, nową polska beliniacką szablę – poczuł nagle, że on właśnie, on przede wszystkim jest urodzonym ułanem polskim, że całe dotąd jego życie było błądzeniem do tego przedtem nieosiągalnego, a tak nagle odkrytego przeznaczenia, że wszystkie jego zalety i – co równie  ważne- wady są to te właśnie, których trzeba, by być ułanem polskim, by z pieśnią czy żartem na ustach, manierką i dziewczyną w myśli, szablą przy boku wieść owo życie zbratane ze śmiercią, życie, w którym od czasu księcia Józefa i szwoleżerów spod Somo-Sierry zakochała się dusza polska – pisał o Bolesławie Wieniawie – Długoszowskim Jan Lechoń.

Wieniawa połączył w swoim życiu rzeczy skrajnie różne. Był lekarzem i żołnierzem podczas wielkiej wojny 1914 – 1918, a potem podczas wojny polsko – bolszewickiej. Był adiutantem i przyjacielem marszałka Józefa Piłsudskiego, towarzyszem zabaw i bohaterem wierszy największych ówczesnych poetów – Tuwima, Słonimskiego, Wierzyńskiego (esej poświęcił mu sam Gilbert Keith Chesterton). Był ambasadorem w Rzymie i przez cztery dni, we wrześniu 1939 roku, prezydentem Rzeczpospolitej. Ale najbardziej przylgnął doń tytuł, który i on sam chyba najwięcej ukochał: Pierwszy Ułan II Rzeczpospolitej.

Pozostała po nim legenda beniaminka Warszawy, malowniczego bywalca knajpek i kabaretów, arbitra elegancji i wdzięku, niestrudzonego uwodziciela i pojedynkowicza. Pozostał słynny bon mot: Skończyły się żarty, zaczynają się schody, zachowała nieprawdziwa historia o wjechaniu konno wprost na parkiety Adrii, przetrwało wiele anegdot, które nigdy nie powiedzą o człowieku całej prawdy, ale bez których prawda też nie będzie mogła być pełna.

Przetrwała też czarna legenda dostarczyciela pikantnych dykteryjek Piłsudskiemu i niepoważnego dowódcy operetkowego pułku szwoleżerów, przydatnego najwyżej podczas parad i do oprawy świąt państwowych. I z trudem przebijająca się prawda o człowieku najwyższego honoru i największego zaufania. O oficerze, którego marszałek Piłsudski mógł wysłać do rządu Francji z propozycją prewencyjnego uderzenia na Niemcy, by zawczasu zlikwidować zagrożenie, jakie przeczuwał w osobie Hitlera. Misja, która nie miała prawa wyjść na jaw, mogła zostać powierzona tylko komuś absolutnie zaufanemu. Na pewno nie mógł być tym kimś pijak i awanturnik, którego chcieli widzieć w Wieniawie przeciwnicy Marszałka.

Kiedy we wrześniu 1939 roku został prezydentem Rzeczpospolitej, niewielu potrafiło zrozumieć dlaczego. Wolna Polska właśnie przestała istnieć, Naczelny Wódz uciekł z kraju, rząd i prezydent Ignacy Mościcki zostali internowani w Rumunii, a z planowanym pierwotnie kandydatem na prezydenta Władysławem Raczkiewiczem nie było kontaktu. Ale państwo, nawet pokonane i podzielone już między Niemców i Rosjan nie mogło zostać bez swoich reprezentantów wobec świata. Ktoś musiał zostać prezydentem ….a po odnalezieniu Raczkiewicza natychmiast ustąpić, rezygnując z otrzymanej władzy. To musiał być ktoś, kto nie ulegnie pokusie, by ją zachować ….Kto ? Wieniawa.

Warto by odełgać legendę o Wieniawie – bawidamku i fanfaronie w stylu gaskońskim – pisał Antoni Słonimski – legendę, która utrwaliła się, fałszywie przekazując nam tę malowniczą i tragiczną postać  dwudziestolecia międzywojennego. (…..)

Gdyby w 1900 roku, kiedy dziewiętnastoletni Bolek Długoszowski składał w Nowym Sączu maturę, armia nie była wyłącznie austro-węgierska i cesarsko- królewska, pewnie nie pomyślałby nawet o medycznych seminariach i karierze lekarskiej.

Ojciec, też Bolesław, inżynier, którego staraniem powstało w Galicji sporo szlaków kolejowych, powtarzał synom, że jest dopiero drugim w rodzinie, po sławnym Janie Długoszu, inteligentem. Ale w zimowe wieczory nie o pracy opowiadał dzieciom. Wspominał miesiące spędzone w 1863 roku w powstańczych oddziałach. Mówił, jak będąc wówczas dziewiętnastoletnim młodzieńcem, przymuszony szantażem przyszłej żony, mającej wtedy zaledwie czternaście lat, ruszył w słynnym oddziale Dionizego Czachowskiego na bój. Nie mógł uczynić inaczej, gdy patriotycznie usposobiona panna oświadczyła, że nigdy nie odda ręki człowiekowi, który by uchylił się od walki o ojczyznę. Ojcowskie opowieści przywoływały dni partyzantki w Kieleckiem, pierwszą bitwę pod Osiekiem opodal Sandomierza, rozpaczliwą obronę w stodole podpalonej przez rozwścieczonych Rosjan, gdy dopiero straceńczy atak na bagnety uratował  powstańców od pewnej śmierci. Matka i siostry, Teosia i Zosia, dawno już spały, gdy chłopcy Kazik i młodszy o rok Bolek, słuchali z rozdziawionymi buziami o tym, jak ojciec wraz z kolegami ze zwiadu maszerowali kilka kilometrów po śniegu tyłem, znacząc fałszywy trop, by oszukać Moskali. (…..)

Wybór fragmentów MB, na podstawie: Mariusz Urbanek, Wieniawa Szwoleżer na Pegazie, Wydawnictwo Iskry 2015 r.







Dziękujemy za przesłanie błędu