Eliza została ciężko doświadczona przez życie. Walczy z bardzo rzadką chorobą
- Na zdjęciu wyglądam na pyzatą młodą kobietę, której generalnie nic nie dolega. Poszukiwanie diagnozy rozpoczęło się 7 lat temu, gdy zaczęłam wchodzić w dorosłość. Po traumatycznych wydarzeniach związanych z ciężkimi chorobami i śmiercią obydwojga rodziców, zaczęłam się rozsypywać. Całokształt namnażających się objawów tłumaczyłam sobie intensywnym trybem życia. Studia dzienne na wymagającym kierunku fizjoterapia, wieczorowa szkoła policealna na kierunku technik masażysta, liczne kursy i szkolenia kierunkowe, dorywcza praca w gastronomi. Wieczny brak czasu przeplatałam wizytami u specjalistów, bo wiedziałam, że tak nie zachowuje się młody, zdrowy organizm – wspomina Eliza Frys.
- Trądzik i zaburzenia miesiączkowania leczył ginekolog i dermatolog. Przepisywano mi maści sterydowe i antykoncepcję hormonalną, a rezultatów nie było. Problemy z koncentracją, zapamiętywaniem, rozdrażnienie, zaburzony rytm dobowy, osłabienie, męczliwość – leczył lekarz rodzinny. Piłam napary ziołowe i brałam tabletki nasenne, a rezultatów nie było.
Jako fizjoterapeutka wiedziałam jak jeść i jak ćwiczyć, a ja okrągliłam się na twarzy, tłuszcz odkładał się na brzuchu, na karku powstał wdowi garb, zaburzyły się proporcje ciała. Mięśnie kończyn słabły pomimo treningów. Pomiar ciśnienia tętniczego w granicach 170/100 w pozycji spoczynkowej był standardem. Niejednokrotnie uskarżałam się na ciężar odczuwany w klatce piersiowej – dodaje.
Do tego wszystkiego doszła jeszcze wada wzroku, która pogłębiała się. Pojawiały się zaburzenia widzenia i akomodacji. Przełom nastąpił 4 grudnia 2016 roku.
- W tym dniu wstałam i nie poznałam siebie w lustrze. Byłam spuchnięta do granic możliwości. Nie mogłam wykonać kilku kroków, więc wróciłam do łóżka. Ciśnieniomierz pokazał 240/170. Zadzwoniłam po karetkę, doczołgałam się do drzwi i straciłam przytomność. Obudziłam się z ekipą ratowników nad sobą. Jak przez mgłę pamiętam sąsiadkę zamykającą dom, że wynosili mnie na krześle, że wymiotowałam, że światło raziło mnie niemiłosiernie.
Trafiłam na oddział internistyczno-kardiologiczny. Spędziłam tam 2 tygodnie nie mając pojęcia co się ze mną dzieje. Słyszałam podejrzenia boleriozy, dny moczanowej, schizofrenii i innych. Milion badań obrazowych, milion leków, milion konsultacji. Kolejne objawy dochodziły podczas diagnostyki. Powstały sinoczerwone rozstępy, dotknięcie powodowało siniaki, skóra stała się pergaminowa, włosy wypadały garściami a ja nie miałam siły wstać. Traciłam świadomość, „odcinało mi prąd”, układając zdanie zapominałam jakie słowo było pierwsze i w sumie co chciałam powiedzieć – wspomina ze łzami w oczach.
- Przykrywałam się pod kołdrą i egzystowałam od dnia do dnia, byłam płaczliwa, czułam niemoc, niechęć i smutek. Stany depresyjne okazały się być błahostką, względem tego co nadchodziło ze sfery psychicznych objawów choroby Cushinga. Zaczęły się omamy. Wiedziałam, że ja się tak nie zachowuję, że to kolejny objaw – dodaje.
Po dwóch tygodniach lekarze wykonali Elizie rezonans przysadki i postawili diagnozę. To była choroba Cushinga, która miała być nowotworowym guzem do wycięcia, a operacja gwarantowała powrót do pełni sił i miała postawić kres wszystkim następstwom choroby. Dalsza diagnostyka przebiegała w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie, aż w końcu przyszedł czas na operację.
- Pierwszą operację neurochirurgiczną miałam w lutym 2017 roku w Szpitalu św. Rafała w Krakowie. Odzyskałam życie na nowo, było cudownie! Po niespełna 2 latach zaczęłam obserwować nawracające symptomy. Po przejściu diagnostyki kontrolnej w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie usłyszałam: „wznowa”. W pakiecie dostałam dwa guzy – wspomina Eliza Frys w rozmowie z dziennikarzem „Sądeczanina”.
Czytaj dalej na kolejnej stronie ...