Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Sobota, 27 kwietnia. Imieniny: Sergiusza, Teofila, Zyty
18/04/2022 - 12:50

Nie wszyscy Sądeczanie chętnie witali wojennych uchodźców

Tocząca się wojna w Ukrainie wyzwoliła w Polakach niespotykane poczucie solidarności. Wszyscy ruszyliśmy na pomoc potrzebującym uciekinierom. Zbiórki, organizowanie transportu ludzi i rzeczy, pomoc medyczna, poszukiwanie miejsc noclegowych – to ciągle tematy aktualne w naszych domach. Sądeczanie zapisują kolejny piękny rozdział w historii pomocy potrzebującym.
Dworzec kolejowy w Nowym Sączu ok. 1914-1915 r. Źródło Fotopolska.eu- Österreichische Staatsarchiv
Pierwsze wielkie ucieczki przed wojną, z którymi spotykali się Sądeczanie, miały miejsce w czasie I wojny światowej. Ówczesny masowy eksodus ludności był spowodowany strachem przed Moskalami, którzy szaleli na froncie wschodnim. Naszym pradziadkom przyszło zdawać trudny egzamin, który jednak został w historii oceniony więcej, jak pozytywnie. Powszechna solidarność, mobilizacja, dzielenie się niemal ostatnim groszem były codziennością wojenną mieszkańców Nowego Sącza. 
 
Panika i strach był wyczuwalny już na początku wojny. Trasami kolejowymi przemieszczały się tłumy. Dworzec ciągle był przepełniony. Pociągi jeździły tak wolno, że do Mszany Dolnej podróż trwała pięć godzin. Z Gorlic do Nowego Sącza pociąg zamiast trzech godzin, jechał… 36.
Było słychać tylko pożegnania, płacz i krzyk. Sebastian Flizak zapisał w swoich wspomnieniach o nowosądeckiej stacji kolejowej: tyle przejawiało się tu żałości, rozpaczy, jakby nadeszła godzina powszechnej zagłady, po prostu koniec świata. Jedni wyjeżdżali, inni przyjeżdżali, a jeszcze inni tylko przejeżdżali. Każdy potrzebował pomocy. Z Nowego Sącza ewakuowani zostali ważniejsi urzędnicy państwowi i kolejowi, z burmistrzem Władysławem Barbackim na czele.

Dworzec stał się także miejscem, w którym uchodźcy pojawili się w 1915 r. Relacja pozostawiona w „Echu Przemyskim” pokazuje dramatyzm chwili – każdy dobija się o miejsce w wagonach towarowych i „lorach”, a każdemu, który sobie tam zdobył przecież jakiś kącik – zdaje się – jakoby stoczył kampanię – co najmniej sławy historycznej!
 
W Sączu zapanowała totalna panika. W obawie przed Moskalami zmierzającymi w stronę Austo-Węgier niszczone i ukrywane były archiwa, dokumenty, szczególnie związane z organizacjami niepodległościowymi. Propaganda habsburska demonizowała Rosjan, dlatego strach był bardzo duży. Nie można zatem dziwić się uciekającym przed rosyjską inwazją.

Całe miasto przypominało wielki dworzec kolejowy. Przybywały do niego rzesze uciekinierów kierujących się na zachód. Apelowano o pomoc dla potrzebujących. Część z uciekających zostanie w mieście na dłużej, jak rodzina znanego w okresie międzywojennym historyka Emanuela Ringelbluma, która pojawiła się w Sączu na fali działań wojennych, prawdopodobnie w 1916 r. 
 
Wraz z przemieszczającym się frontem, w Nowym Sączu zatrzymało się Naczelne Dowództwo Armii Austriackiej. Nad Dunajec przybył Sztab Generalny i arcyksiążę Karol. Tym razem wizyta Habsburga nie była oczekiwana, tak jak w połowie XIX w., kiedy z honorami witano starego „cysorza” (...)
 
(...) Jednym z najbardziej znanych miejsc w czasie wielkiej wojny w Nowym Sączu była wspomniana Herbaciarnia Czerwonego Krzyża, mieszcząca się na dworcu kolejowym. Jej idea i program był prosty: pomagać potrzebującym. Działała od 30 sierpnia 1914 r. Jej koordynatorem był Bronisław Romański, zawiadowca CK Warsztatów Kolei Wschodnich w Nowym Sączu.

Instytucja była prowadzona przez społeczników, ludzi czynu i wielkiego serca. Herbaciarnię utworzyli m.in. Henryk Suchanek, Romański, Albina Małecka, Antoni Lewicki, Konstanty Heuman, Antoni Filip, Józef Zowak. W późniejszym okresie jej aktywnymi pracownikami byli: Suchankowa, Pazdanowska, Filipowiczowa, Chodacka, dr Henryk Nieć i Gustaw Wierzbicki. Byli to ludzie wielu zawodów i profesji, różniący się poglądami, ale potrafiący się także wznieść ponad wszelkie podziały.
 
W tej bezcennej pracy na rzecz uchodźców dominowały kobiety. Należy tutaj zaznaczyć, że I wojna światowa mocno zaktywizowała Sądeczanki. Zaangażowane w działalność Komitetu Kobiet Polskich oraz Ligii Kobiet dawały świadectwo swojego patriotyzmu. Nie walczyły o wolną Polskę z karabinem w ręku, ale bez zaplecza, które tworzyły w wielu miastach wojna byłaby zupełnie inna. Również w Nowym Sączu, pośród zaangażowanych w prace Herbaciarni znajdziemy kobiety: głównie żony kolejarzy, oficerów i nauczycielki.

Z racji, że była otwarta cały czas, wyznaczano około trzygodzinne dyżury, przez całą dobę, siedem dni w tygodniu. Kobietom w pracy pomagała także żeńska drużyna harcerska. Każdy robił co mógł, jak potrafił.
 
Na początku było skromnie: Jej [herbaciarni – red.] początek był: stół, kilka krzeseł, samowar, kilka szklanek i 80 koron kapitału zakładowego. Dziś po roku szczycić się możemy pięknym pawilonem, trzema olbrzymimi samowarami, bardzo licznem urządzeniem bufetowem, własnym magazynem, obficie zapełnionymi zapasami o wartości przeszło 3500 K, obrotem kasowym w wysokości 106.740 K 20 h, a przede wszystkiem wydatkiem 54.203 K na cele bezpłatnego krzepienia rannych i chorych – zapisano w sprawozdaniu herbaciarni.

Działalność nabierała rozpędu. Choć na początku pisano o tym, że organizatorzy nie mieli dużego doświadczenia, niemal z każdym dniem uczyli się czegoś nowego. 
 
Dworzec kolejowy w Nowym Sączu w czasie I wojny światowej
Sądeczanki pomagały szczególnie żołnierzom oraz także uchodźcom, od których cały czas roiło w mieście. Choć była to pomoc doraźna, z całą pewnością miała dla przejeżdżających przez Nowy Sącz duże znaczenie. Odnotowano fakt, że w 1915 r., podczas tylko jednej letniej nocy, wydano aż 2400  litrów herbaty. Oprócz ciepłego napoju, żołnierze dostawali w herbaciarni m.in. papierosy i kiełbasę. Zazwyczaj ludzie wpadali do niej jak po ogień, bowiem każdy obawiał się, że odjedzie mu pociąg (...)

(...) Pięknie zapisał się w propagowaniu idei na wsi prof. Eugeniusz Gorss, nauczyciel szkoły realnej w Krakowie. To on sprawił, że ludzie zrozumieli znaczenie problemu – przynosili jajka, mleko, masło, co mogli. Można powiedzieć, że to pierwsza taka publiczna zbiórka. Szacowano, że ludność wiejska złożyła dary wartości 4620 koron. To była spora suma. 

Prowadzący punkt pomocy zauważyli, że żołnierze kupują chętnie słodycze i galanterię. Ceny po jakich nabywali te towary były jednak wysokie. Dlatego przy herbaciarni założono kram, który przynosił ogromne zyski. Sprzedawano w nim żywność i ubrania. W późniejszym okresie można było nabyć laski i kule drewniane, które ofiarowywało wiele osób i instytucji, jak m.in. hrabia Stadnicki, Zygmunt Ader, Szkołą Przemysłu Drzewnego w Zakopanem, Zakład św. Elżbiety w Podgórzu, redakcja Breslauer General – Anzeiger (zbiórka czytelników) i inni.
 
Nie brakowało również takich, którzy uprzykrzali życie uchodźcom. Część społeczeństwa Nowego Sącza nazywała złośliwie uciekających przed wojną „Fluchtlinge”, czyli zbiegami lub uciekinierami. Podkreślano, że nie stawili czoła wojnie, ale woleli udać się do bezpieczniejszego świata. Dla ludzi dotkniętych traumą wojny było to bardzo przykre.
Nie wszystkie gminy zachowywały się godnie. W Limanowej orzeczono, że zabraknie mieszkań dla przybywających uchodźców, zaś władze powiatu sądeckiego również niechętnie widziały nowych lokatorów. Tłumaczono się w korespondencji do Namiestnictwa, że miasto szykuje się na przybycie władz wojskowych wraz z całym ekwipunkiem (m.in. 700 koni!)... (Łukasz Połomski)

Kto jeszcze i gdzie protestował, kto zdał dziejowy egzamin, kto nie? Wszystko przeczytasz w marcowym wydaniu miesięcznika 'Sądeczanin", w którym znajdziesz pełny tekst. Polecamy!






Dziękujemy za przesłanie błędu