Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Poniedziałek, 17 czerwca. Imieniny: Laury, Leszka, Marcjana
05/03/2014 - 12:49

Woda na moje młyny. Inicjator Sądeckiej Szopki o polityce i nie tylko

Sądecka Szopka Noworoczna jest kojarzona przede wszystkim z jego nazwiskiem. Jest jej inicjatorem, autorem scenariusza oraz jednym z organizatorów. Mowa o Dariuszu Izworskim, studencie politologii w WSB-NLU, który w tym roku, po raz drugi przeniósł scenę polityczną na deski teatru. W rozmowie z Jadwigą Jelińską udowadnia, że z polityki można się śmiać, że jego książka żyje własnym życiem, a z Nowego Sącza nie warto wyjeżdżać.
Jadwiga Jelińska: Szopka Noworoczna Jacka Fedorowicza w „Dzienniku Telewizyjnym”, Legendarna szopka polityczna Marcina Wolskiego w Telewizji Republika… A na scenie starosądeckiego „Sokoła” - można śmiało powiedzieć – Sądecka Szopka Noworoczna Dariusza Izworskiego?

Dariusz Izworski: Proszę mi wierzyć, że daleki jestem od tego typu porównań. Jacek Fedorowicz i Marcin Wolski to legendy, do których mi daleko, ale podobnie jak oni i ja doskonale wiem, że każdy człowiek musi powoli i cierpliwie z mrówczą dokładnością wykonywać zadania, których się podejmuje. Czy Szopka jest moja? Trochę tak a trochę nie, zważywszy na fakt, że nad jej przygotowaniem pracuje cały sztab ludzi, z którymi muszę
i chcę się po ludzku dogadać w przyjacielskiej atmosferze - bez niepotrzebnego tworzenia jakiejkolwiek hierarchii. Przede wszystkim współpraca.


JJ: Skąd pomysł takiego przedsięwzięcia, co Cię skłoniło do tego by przeszczepić ideę politycznej Szopki Noworocznej na lokalne podwórko?

DI: Nie lubię określenia „polityczna” - Szopka ma przede wszystkim być wydarzeniem, które stara się nadać nieco koloru zimowej szarudze. Ma ona również jednoczyć ludzi reprezentujących różne środowiska - w tym polityków, którzy - nie kryję - sami po wielokroć dostarczają nam powodów do tego, żeby z polityki się śmiać. Szopka nie jest również – co często mi zarzucano - żadnym dublem swojej krakowskiej starszej siostry, której nigdy na oczy nie widziałem… Przecież my, Sądeczanie sroce spod ogona nie wypadliśmy i mamy prawo robić na swoim podwórku wiele rzeczy po swojemu i ani Kraków, ani Warszawa, ani Chrząszczyżewoszyce powiat Łękołody nie mają prawa się wtrącać! Pisząc pierwszy scenariusz Szopki, czułem się jak dziecko we mgle nie wiedząc ani czy, ani kogo uda się zaprosić do współpracy. W takich właśnie chwilach nieocenioną pomocą byli dla mnie wszyscy, których udało mi się zarazić ideą Szopki - jak choćby Michał Mółka, bez pomocy którego pewnie ani pierwsza, ani druga Szopka zapewne nigdy by się nie odbyła, a który poświęcił - wraz z innymi - masę swojego wolnego czasu, żeby dopiąć wszystko na ostatni guzik. Michałowi i wszystkim innym za to naprawdę szczere i wielkie dzięki!

JJ: Po raz pierwszy mieszkańcy Sądecczyzny obejrzeli Szopkę Noworoczną w lokalnym wydaniu w 2013 roku. Mówi się, że początki bywają trudne - z jakimi Ty problemami musiałeś się zmierzyć, by doszło do premiery? Czy w tym roku satyryczne widowisko łatwiej było zorganizować?

DI: Początki nie tyle bywają, co są trudne. Ale gdy już jest po wszystkim, człowiek nie pamięta o trudnościach ciesząc się, że wszystko poszło zgodnie z planem... Albo z tego, że dany wykonawca (np. burmistrzowie Starego Sącza) na tyle skutecznie namieszał w tym planie, że wyszło jeszcze ciekawiej. O ile w tamtym roku wykonawcy podeszli do inicjatywy ze sporym dystansem należnym wszystkim nowościom, o tyle w tym roku nie było problemu
z namówieniem kogokolwiek do występu. Owszem, mogą paść zarzuty, że staje się ona miejscem faworyzowania danych grup politycznych lub – o zgrozo – że jest ona tubą partii politycznych, ale to nieprawda! Każdego traktujemy jednakowo i każdego jednakowo zapraszamy do występu. Decyzję – co raczej oczywiste – pozostawiając w gestii osoby zaproszonej. Pozostałe trudności są o tyle oczywiste, o ile nikt o nich głośno nie mówi,
a które każdy sam sobie tworzy. Prawdziwym wyczynem nie jest ani przygotowanie Szopki czy też wystąpienie na niej, ale pokonanie swoich słabości i oporów, na przykład przed wyjściem na scenę i odegranie roli, z którą na co dzień nikt nas nie kojarzy.

JJ: Jesteś autorem scenariusza Sądeckiej Szopki, zostałeś jej reżyserem. A co na to politycy - czy bez sprzeciwu zgodzili się zagrać to, co dla nich napisałeś, a może mieli swoje pomysły i inicjatywy?

DI: Ja tylko groźnie wyglądam ale nie jestem potworem! (śmiech) Owszem, reżyserując szopkę mam gdzieś z tyłu głowy swoją koncepcję i czasem nawet pozwolę sobie na bronienie jej z oślim uporem, ale nigdy nie zakazuję politykom wnoszenia uwag i poprawek do tekstów. Zawsze jednak proszę, by mi o tym wcześniej powiedzieć, żebym potem - za kulisami – nie zgubił się w tym, co dzieje się na scenie. Płynność akcji na scenie sprzyja dobremu odbiorowi widowiska, a to jest bardzo ważne. Nikt nie lubi reklam w TV (której prywatnie nie oglądam) więc po co fundować mu sztuczne rozwlekanie tego, co ogląda z perspektywy widowni?

JJ: Po wpisaniu Twojego nazwiska w wyszukiwarkę, na pierwszej stronie, obok informacji na temat Szopki Noworocznej, pojawia się również wzmianka o książce pod tytułem „Czternaście”. Jesteś bowiem jej autorem, wydałeś ją w 2011 roku, mając zaledwie 21 lat. Większość debiutantów otrzymuje negatywne odpowiedzi, a z Tobą wydawnictwo błyskawicznie nawiązało współpracę. Jak myślisz, co przesądziło
o sukcesie dramatu Twojego autorstwa?


DI: Sukces to zbyt wielkie słowo, zwłaszcza dla osoby, która go nie odniosła. Stare porzekadło mówi: „taka bywa zapłata niejednego literata - po śmierci mu wszyscy kadzą, a za życia jeść nie dadzą”. Moją książkę traktuję raczej jak „młodzieńczy wybryk” i z pewnością nie jest ona dla mnie jakimś kamieniem milowym, choć – czego nie kryję – była ona próbą pożegnania się z pewnym etapem mojego życia. Jeśli zaś chodzi o samo wydanie jej drukiem... Wydali to wydali - teraz ona żyje swoim życiem a ja swoim. Naprawdę nie ma czego rozpamiętywać.

JJ: Zatem porozmawiajmy o Twoim życiu – o tym, czym zajmujesz się teraz. Jesteś felietonistą, działasz na lokalnym podwórku, organizujesz Sądeckie Szopki Noworoczne. Start na rynku pracy masz już za sobą - prowadziłeś audycję radiową. A to wszystko
w trakcie studiów...


DI: Zgadza się. Studiuję politologię w Wyższej Szkole Biznesu. Zdaję sobie sprawę, że niektórzy mogą odczytać moje słowa jako reklamę sponsorowaną WSB, ale tak nie jest. WSB stało się dla mnie miejscem, w którym woda na moje młyny zaczęła płynąć z większą siłą - ja po prostu dopiero tutaj odżyłem! Nie dość, że władze szkoły po cichu kibicowały mi w moich działaniach, to jeszcze – jak choćby w przypadku Szopki - ktoś zawsze pojawiał się tam, gdzie robiłem małe zamieszanie. Przypomina mi się pewna historia sprzed trzech lat, gdy jako student pierwszego roku studiów licencjackich, zostałem wraz z grupą znajomych z uczelni zaproszony do ówczesnego rektora pana doktora Krzysztofa Pawłowskiego na spotkanie przy kawie. W pewnym momencie rektor z poważną miną oświadczył: „Kochani - studia nie są po to, żeby się uczyć. Studia są po to, żeby się czegoś nauczyć i wciąż rozwijać swoje pasje”. Słowa te zapadły mi głęboko w pamięć – zwłaszcza, że współczesny świat jest bardzo brutalny i wymaga od nas ciągle coraz więcej. Im więcej człowiek robi w czasie studiów dla siebie i innych, tym większy bagaż doświadczeń wyciąga i nie budzi się tuż po obronie pracy licencjackiej lub magisterskiej z tak zwaną ręką w nocniku i świeczkami w oczach. Z drugiej jednak strony czasem wręcz trzeba zatrzymać się w owczym pędzie, stanąć twarzą w twarz
z samym sobą i powiedzieć sobie: chłopie – a zróbże coś, czego nikt inny nie robi. Współczesny świat nie lubi, gdy pokazuje się jego wymaganiom pewien palec prawej dłoni... I właśnie dlatego trzeba być przygotowanym na krytykę, która – paradoksalnie – może być dla nas niezłą lekcją. Tylko zdechłe ryby płyną z prądem.

JJ: Młodzi ludzie masowo wyjeżdżają do innych miast, albo zaraz po maturze albo na studia magisterskie. Ty zostałeś w Nowym Sączu i po obronie w ubiegłym roku pracy licencjackiej na WSB – NLU, kontynuujesz naukę na tej prywatnej uczelni…


DI: No cóż... Nie do końca zostałem, bo prawie rok mieszkałem w Krakowie, w którym - co tu kryć - dusiłem się. Pewnego pięknego dnia zdecydowałem się wrócić do Nowego Sącza
i rozpocząć tutaj studia. Po dziś dzień twierdzę, że była to jedna z najlepiej podjętych w życiu decyzji. Wszystkim, którzy opuszczają Sądecczyznę zawsze mówię, że zobaczymy do czego
i z czym będziecie wracać jak skończą się wasze studia. Nowy Sącz jest ziemią z ogromnym potencjałem i marginalizowanie go jako 'wiochy' jest bluźnierstwem. Inna sprawa, że - nie wchodząc w lokalną politykę, z którą mam na pieńku - jest tu jeszcze masa rzeczy do zagospodarowania i konia z rzędem temu kto się tego podejmie. A warto tutaj zostać żeby studiować i pracować dla dobra własnego i całej społeczności. To naprawdę ważne - korzeni się nie odcina, a w myśl starego porzekadła „wszędzie dobrze gdzie nas nie ma” bo tak naprawdę „nigdzie płoty kiełbasami nie są grodzone”. Wszystko wymaga cierpliwości! Więc jeśli słyszę, że ktoś narzeka na Nowy Sącz bo nie ma tu dobrych – mówiąc kolokwialnie – „imprezowni” to czemu nie spróbuje postarać się o jakieś dofinansowanie i nie założy jakiegoś lokalu samodzielnie? My Polacy mamy wrodzoną tendencję do narzekania
i mieszania z błotem każdego, kto tylko wychyli się przed szereg żeby zrobić coś, czego do tej pory nie zrobił nikt – a potem się wszyscy dziwią, że nikt nie podnosi głowy z obawy przed krytyką, która z chęcią mu ją zetnie. Nie tędy droga! Wszyscy, a w szczególności młodzi ludzie mają w sobie ogromny potencjał! Dlatego też nigdy nie słucham tych, których krytyka nie jest oparta na argumentach lub własnym doświadczeniu. A najczęściej ludziom brakuje i jednego i drugiego bo im się nie chce. I to jest tragedia.

JJ: Ty z pewnością nie należysz do grona tych osób. Widać, że działasz na różnych płaszczyznach: teatr, Zarząd Osiedla Biegonice, którego jesteś członkiem, twórczość literacka, media… Reżyser, polityk, pisarz, a może dziennikarz? Do którego zawodu jest Ci najbliżej?

DI: Nic co ludzkie nie jest mi obce. Co będzie dalej i co będę robić w życiu? To pytanie do nieco wyższej instancji.

JJ: Dziękuję za rozmowę!

Fot. foto-obrzut.pl







Dziękujemy za przesłanie błędu