Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Poniedziałek, 17 czerwca. Imieniny: Laury, Leszka, Marcjana
02/10/2013 - 09:26

O fascynującej wędrówce od ateizmu do wiary, fragment 1

Gdyby mnie zapytano, dlaczego napisałem tę książkę, powiedziałbym pewnie, że jest to książka, którą powinienem był przeczytać, kiedy miałem dwadzieścia pięć lat. Powiedziałbym to z premedytacją, ponieważ wiem dobrze, że w owym czasie nie sięgnąłbym po tego typu lekturę, nawet gdyby wpadła mi w ręce: nie pozwalał na to stan mojego umysłu. Napisałem więc dla siebie książkę, której na pewno bym sam w młodości nie przeczytał - pisze Jacek Bacz w książce "Przez rozum do wiary". Dziś jej pierwszy fragment.
Powyższy paradoks domaga się wyjaśnienia. Bo w wieku dwudziestu pięciu lat jest się już prawie dorosłym człowiekiem. Ja byłem wtedy po studiach i właśnie miałem się żenić. Minęły najgorsze lata młodzieńczego buntu, gorączka hormonalna powoli ustępowała i wydawało się, że wracał rozum. Otóż rozum istotnie powrócił – tylko odmieniony: utracił w międzyczasie cnotę niewinności. Wyjaśnię zaraz jak to rozumiem.
Aby rzucić nieco światła na stan mojego umysłu w wieku dwudziestu pięciu lat, chciałbym posłużyć się przykładem. Chodzi mi o opis wskrzeszenia Łazarza, zamieszczony w Ewangelii według św. Jana. Ów Łazarz umarł był i przebywał już w grobie cztery doby, gdy Jezus – według relacji ewangelisty – przywrócił go do życia. Chociaż wydarzenie to wywołało zrozumiałe poruszenie, efektem jego były bardzo różne ludzkie reakcje: jedni uwierzyli wtedy w Jezusa; drudzy, wtedy właśnie postanowili go zgładzić. Jak to się dzieje, że jedno i to samo zdarzenie wywołuje tak różne postawy?
Pamiętam, jak ten problem zwykłem rozwiązywać. Otóż mówiłem sobie, że cudowne wskrzeszenie Łazarza było mistyfikacją. Ciemne masy w Palestynie były i są, jak wszędzie, łatwowierne. Ale „uczeni w piśmie i faryzeusze”? Przecież to była intelektualna elita tamtych czasów. Ci specjaliści od religii z pewnością rozpoznaliby cud, gdyby istotnie się wydarzył. Ich zdecydowana reakcja to najlepszy dowód na to, że cud był po prostu oszustwem.
Tak rozumiałem wskrzeszenie Łazarza przed wieloma laty. Dziś, gdy opowieść tę ponownie odczytuję, widzę, że obraz jest bardziej złożony. „Uczeni w piśmie i faryzeusze” nie zaprzeczali prawdziwości cudu; ale też weń nie wierzyli. Kwestia prawdziwości cudu ich nie zajmowała. Przede wszystkim chcieli oddalić od siebie niebezpieczeństwo, jakie przedstawiał Jezus. Na roztrząsanie prawdy nie było czasu. Wiadomo też z innych relacji ewangelicznych, że ludzie ci wypowiedzieli już wtedy zdecydowaną walkę Jezusowi i zaangażowali swój autorytet. Gdyby przeprowadzili teraz śledztwo i okazałoby się, że cud naprawdę się wydarzył, cóż począć? Publicznie go potwierdzić? Zmienić zdanie? A prestiż, a status społeczny, nawet majątek? Byli przestraszeni; nie szukali prawdy, bo bali się, że mogą ją znaleźć. Podobni adwersarze, w innym czasie i miejscu, oskarżali Jezusa o cudowne uzdrowienia mocą diabelską, choć samych uzdrowień nie kwestionowali, bo musiały być nie do podważenia. Gdyby ci sami ludzie przeprowadzili dochodzenie w sprawie cudownego wskrzeszenia Łazarza i doszli do przekonania, że jest prawdziwe, musieliby – w myśl tej samej logiki – uznać je za dzieło szatana.
Posłużyłem się dobrze znaną historią z Ewangelii dla pokazania jak brzemienny w skutkach może być stan umysłu. Zgoda, że wybrany przykład ma charakter ekstremalny: to samo wydarzenie skłania jednych do wiary, a innych do mordu. Jednak będę się bronił. Wziąłem pod uwagę przypadek krańcowy, aby łatwiej uchwycić naturę problemu oraz powagę sytuacji; wydobyć na światło dzienne pewne postawy myślowe, których obecność niełatwo sobie uświadomić, chociaż nikt nie może powiedzieć, że jest od nich całkowicie wolny.
Wrażliwy czytelnik chciałby się teraz ująć za biblijnymi faryzeuszami, których musiałem potraktować szablonowo ze względu na potrzebę chwili. Na ich obronę powiem teraz, że obracając się w wirze niezwykłych wydarzeń mogli nie mieć całościowego oglądu sytuacji. To dlatego Jezus modlił się z krzyża: „Ojcze odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią”. I jeżeli nie wiedzieli, to było im odpuszczone. Przyznam też, że starożytnych zapewne usprawiedliwiała ich niewiedza; być może nie posiadali wszystkich danych; być może działali pod naporem chwili. Bo jeżeli nawet apostołowie za życia Jezusa nie do końca rozumieli jego niezwykłą misję, to cóż powiedzieć o osobach postronnych czy przeciwnikach politycznych? Stąd w odniesieniu do świadków ówczesnych wydarzeń można mówić o ignorancji, jako o okoliczności łagodzącej. Ale na jaką niewiedzę mogłem się powołać ja, mając owe dwadzieścia pięć lat? Przecież chrześcijaństwo nie narodziło się wczoraj. Do namysłu miałem dwa tysiące lat, a potrzebne informacje były w zasięgu ręki. Ze sposobności nie skorzystałem. Co miałem na swoją obronę?

O książce czytaj: Od ateizmu do wiary: przewodnik dla katolików

Jacek Bacz, Przez rozum do wiary. Fascynująca wędrówka, Wydawnictwo WAM, Kraków 2013.






Dziękujemy za przesłanie błędu