Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 19 kwietnia. Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa
22/06/2018 - 11:20

Dobra książka. Sądeczanin poleca. Wojciech Kudyba, "Imigranci wracają do domu" 5

"Imigranci wracają do domu" to więcej niż powieść – to jednocześnie opowieść, przypowieść i spowiedź. Bohater, Karol Tracz, to człowiek naszych czasów, anonimowy obywatel Zjednoczonej Europy. Wyemigrował z Polski po stanie wojennym i przez długie lata wiódł w Niemczech życie przeciętnego przedstawiciela klasy średniej. (…).

- Nie chciał Pan wrócić do Polski?

- Nie wiem. Wciąż przecież jeszcze potrzebowałem rehabilitacji. Ale często mi się śniła. Zamykałem oczy i od razu było tak, jak w dzieciństwie, że widziałem, jak garbata Ludwika idzie przy miedzy, a w ręku ma już prawie wszystko: drobne grzechotki lnu, paciorki jarzębiny, siną miętę, macierzankę, słoneczny rumianek, senne główki maku. Ma Pani rację, zasypiamy. Jest już po żniwach, a ona ma majeranek, koper, szałwię i krwawnik, ale jeszcze się schyla – dokłada dziurawiec na rany, piołun na żołądek, wrotycz na tasiemca; dokłada tureckie proso, rozmaryn, dokłada grube kłosy pszenicy i  pęki końskiego szczawiu. Słońce już nisko, lecz jeszcze podchodzi, skubie gałązki dębu i leszczyny. Czerwone słońce już za górą, a ona wchodzi do sadu, rwie gałązkę jabłoni z papierówką na końcu. Robi się ciemno, a ona jeszcze wchodzi do ogrodu, rwie dzwonki, georginie, dalej, na ciemne grzędy, pod ziemię, żeby urwać duży pomarańczowy korzeń. Już wychodzi, lecz niby przypadkiem chwyta jeszcze złote włosy, obrywa kukurydzę i stroi. Gwiazdy wysoko, spódnica od dołu nasiąka od rosy, ale jeszcze wyciąga wstążki, zawiązuje, jeszcze idzie i układa. I jeszcze musi się przebrać. Jeszcze nowa chustka i kolorowy serdak, jeszcze ozdobna spódnica, dopiero wtedy żegna się na progu, leci do kościoła. Dopiero wtedy wchodzi i  widzi, że cała nawa  już się pali od słonecznych wiązek, a wszystkie ozdobne i w każdej mieści się cała ziemia, a może nawet cała Polska.

Właśnie też śpiewają „Boże coś Polskę”, właśnie wracają z ziołami do domów, wieszają przy drzwiach, właśnie suszą, ucierają, dają do maści, do nalewek, do zasiewu – bo jest już jesień. Po deszczach sieją zboże pod lasem i chodzą na grzyby. Niech Pani popatrzy. Chodzą właśnie jakby w wieczornym różańcu, jakby w miarowej modlitwie. Zmierzch robi się teraz szybko, chodzą po czarnym lesie, przesuwają ziarenka życia. Chodzą po dawnych okopach, zarośniętych mchem i paprociami, po transzejach zawalonych ściółką i próchniejącymi pniami brzóz. Chodzą z dziećmi, zbierają grzyby. Dochodzą aż do krzyża na wzgórzu, do mogiły i nawet dalej – aż pod tory, pod cmentarz po drugiej stronie. W listopadzie idą ze świerkowymi wiankami, z kwiatami i ze światłem. Zatrzymują się przy mogile i przy grobach, cały czas coś tłumaczą dzieciom, a wianek pachnie żywicą, torami sunie pociąg, mknie po nasypie za grobami, jakby odjeżdżały nim dusze. Niech Pani popatrzy: odwracają się niepewnie, jakby na kogoś czekali. Schylają się, jakby ten ktoś szedł do nich w nocy, a oni musieli mu zapalić świeczkę, bo inaczej mógłby ich nie znaleźć. Oni wiedzą, że ogień pali się po to, żeby być blisko. Ten, kto czeka, zawsze jest blisko, na wyciągniecie ręki – jak dom, jak jodła, jak srebrzone orzechy, jak lukrowany piernik. Tyle lat uczyli się czekać, tyle lat uczyli się wigilii – zapisywali ją w książkach, śpiewali w kolędach, mówili wieczorami swoim najbliższym. W ciemnościach opowiadali, że pod obrusem musi być siano, że musi być dodatkowy talerz i ktoś, kogo się wygląda. Że tego kogoś pokaże gwiazda, że jest mały i kruchy jak hostia. Niech Pani patrzy: łamią się hostią opłatka i nawet ja mógłbym teraz złożyć Pani życzenia, moglibyśmy się też uściskać. Niech się Pani nie dziwi. Moglibyśmy się przy tych życzeniach uściskać, chociaż mamy w sobie tyle ran, tyle bolących miejsc.  Moglibyśmy, chociaż oboje kiedyś umarliśmy i patrzyliśmy na samych siebie jakby z chmur. Moglibyśmy, chociaż jakiś czas nas nie było, a potem wróciliśmy – trochę tak, jak wraca wiosna: niby ta sama, a inna.

Niech Pani nie otwiera. Jeszcze nie teraz, kiedy schodzą śniegi i w czarnej rzece płynie kra. Zaraz będzie jasno. Słońce jeszcze nie wstało, tylko ptaki. Ogród śpi i dźwięczy ich głosami. I domy śpią. W marcu zbudzą się wierzby, pod kapliczką z Męką Pańską wstanie trawa. Z ziemi wyjdą krokusy i przylaszczki, z czeluści wyjdą pokrzywy i mlecze. Kapliczkę ktoś pobieli, udekoruje baziami. W niedzielę będzie się obok niej chodziło na „Gorzkie żale”, bo przecież właśnie w żalu zbliżamy się do innych – do innych cierpień niż nasze, do innych trosk. W żalu współczujemy, a we współczuciu odnawiamy – w tej dziwnej drodze z jednego domu do drugiego; w krzyżowej drodze, która nas jednocześnie zabija i ożywia. Niech Pani jeszcze nie otwiera oczu. Stacja pierwsza. Jezus bierze krzyż na swoje ramiona. Kłaniamy Ci się Panie Jezu Chryste i błogosławimy Ciebie za to, że kiedyś byliśmy dziećmi. A także za to, że czasem przychodziła do nas garbata Ludwika, która uciekała wieczorami przed mężem pijakiem i opowiadała o Kościuszce oraz innych narodowych bohaterach dopóty, dopóki nie była pewna, że zasnął. Błogosławimy Ciebie, ponieważ nikt nie umiał tak pięknie malować pisanek jak ona, a poza tym paliła papierosy w lufce, rąbała wiśniowe drewno i pomagała ojcu wędzić kiełbasy i szynki, żeby miały świąteczny aromat. Błogosławimy, ponieważ nikt nie umiał tak szybko jak ona znaleźć pod ziemią dużego pałąka chrzanu i ucierać go tak, by nie spłakać oczu. I nikt nie robił takiego żuru z jajkiem, a przecież  Wielkanoc bez dobrego żuru jest świętem pozbawionym dostojeństwa i kultury. Błogosławimy, ponieważ dzięki niej nasz kosz święconki przypominał spiżarnię i starczał nam na śniadanie po rezurekcji, na pierwszy posiłek w lany poniedziałek, a czasami też nawet we  wtorek. Kłaniamy Ci się Panie Jezu Chryste i błogosławimy Ciebie, że kiedy zachorowała na serce, jej mąż ślubował przed Bogiem kieliszka do ust nie podnosić i stał się człowiekiem, a Anioł Stróż strzegł go przed zdradą przysięgi do końca życia. Błogosławimy Cię, że pozwoliłeś jej cierpieć z godnością i umrzeć mężnie oraz spokojnie. Ufamy też, że jest teraz z Tobą, bo przecież samym żurkiem mogła sobie zasłużyć na niebo, a miała jeszcze inne heroiczne cnoty. Kłaniamy Ci się Panie Jezu Chryste i błogosławimy Ciebie, że szedłeś obok nas w naszym dzieciństwie i wszystko, co nas otaczało, było pełne znaków Twojej obecności. Stacja piętnasta. Kłaniamy Ci się Panie Jezu Chryste i błogosławimy Ciebie, że przez krzyż i zmartwychwstanie swoje odkupiłeś świat.

Cytaty pochodzą z książki: Wojciech Kudyba, „Imigranci wracają do domu”, wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy, 2018







Dziękujemy za przesłanie błędu