Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 29 marca. Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona
09/05/2018 - 08:10

Dobra książka. Sądeczanin poleca. Milly Gualteroni "Z depresji do wiary" (3)

Książka dziennikarki – Milly Gualteroni – stanowi swoiste świadectwo życia kobiety zniewolonej przez własne słabości, ograniczenia i zranienia, ale która jednocześnie w swoim życiowym pochyleniu potrafi odnaleźć radość, pełnię życia. Autorka, prowadząc nas tropem swoich niełatwych doświadczeń przez traumy z dzieciństwa, głęboką depresję, trzykrotne próby samobójcze, rozwiązłe życie, daje nam jednocześnie dowód, że na walkę o własne człowieczeństwo nigdy nie jest za późno. Bohaterka nie ustawała w poszukiwaniach dla siebie Tajemnicy pozwalającej uchronić życie od zagłady.

Tamtego dnia siedziałam z kolanami mocno przyciśniętymi do piersi nad stromym betonowym brzegiem dużego kanału nawadniającego. Słońce mocno grzało, a ja drżałam ze strachu. W głowie kłębiły mi się fałszywe myśli, którymi okłamywałam samą siebie. Chciałam przekonać siebie, że powinnam odebrać sobie życie, rzucając się w nurt płynącej szybko i gwałtownie wody. Przyjechałam nad kanał biegnący wśród pól, bo pomyliłam drogę. Zamierzałam utopić się w przepływającej majestatycznie przez tamte wiejskie tereny rzece. Rzece tak na pozór spokojnej, a jednak, jak mówiono, pełnej podstępnych wirów i głębi, które wciągały topielca na dno, by następnie wynieść go na powierzchnię, a potem pochłonąć na zawsze. Wobec niej kanał, przy którym teraz się znajdowałam, wydawał mi się niestosowny do obrzędu mojej śmierci: w porównaniu z rzeką był mały i ciasny, i wcale nieimponujący. Jednak przytłoczona decyzją, którą uznawałam za logiczną i racjonalną, nie miałem siły, żeby wrócić do samochodu i udać się na poszukiwanie rzeki. Pogodziłam się z koniecznością chwili, spowodowanej tym niezwykłym błędem wynikającym z roztargnienia, przez który pomyliłam trasę i dotarłam aż tam.
Miałam 33 lata […] i byłam w oczach osób znających mnie w moim światowym życiu młodą dziennikarką, która odniosła sukces. Wydawałam się kobietą pełną wdzięku, zawsze starannie ubraną, z prestiżowym zawodem, nowoczesnym domem, przystojnym i inteligentnym mężem, wykonującym zawód o odpowiednim prestiżu społecznym. Ale w rzeczywistości sprawy miały się nieco inaczej. Dość szybko moje małżeństwo pogrążyło się w kryzysie i aby znaleźć ulgę wobec trudności w relacji z mężem –  człowiekiem skomplikowanym, o bardzo trudnym charakterze, wprowadziłam do mojego życia małżeńskiego niewygodny ciężar: cudzołóstwo. […].
Przez pięć lat leki psychotropowe  i cudzołożny seks wydawały mi się udaną mieszaniną. Aż wobec któregoś z kolei nawrotu depresji ogarnęła mnie myśl o porażce. Wybór tego, jak umrzeć, nie był wcale prosty, ponieważ jednego dnia byłam pewna: nie chciałam, żeby to wyglądało na samobójstwo. Nie chciałam skazywać moich bliskich na trzecią koszmarną próbę. Musiało to zatem wyglądać na wypadek. Ale jak to zrobić? Zastanawiałam się nad wieloma możliwościami. Trucizna byłaby najprostszym sposobem, lecz zdobycie jej nie było łatwe. Przede wszystkim istniała kwestia, jak nie dopuścić do jej wykrycia w trakcie nieuniknionej autopsji. Była jeszcze inna trudność: ja sama. Właściwie to nie chciałam umierać, ale gdy cierpienie stawało się nie do zniesienia, opętywała mnie myśl o śmierci. Śmierć zdawała mi się jedyną drogą wyjścia z chaosu mojego życia, jedynym racjonalnym rozwiązaniem. Usunęłaby moje błędy i położyła kres także temu dotkliwemu bólowi życia, który nie znajdował żadnego wytłumaczenia poza tym, jakie wskazywała znana mi psychiatria:  mechanizm wymiany chemicznej w moim mózgu był uszkodzony i niestety żaden lek nie był w stanie go naprawić. […].
„Nie chcę umrzeć, nie chcę… Nie chcę, ale muszę. Jestem chora i nigdy nie wyzdrowieję. Po co przedłużać tę agonię?” – powtarzałam sobie z bezlitosnym cynizmem, gdy walczyłam z tą częścią siebie, która nie chciała umierać. Przeżywałam męczarnię z powodu małżeństwa, które wydawało się skończone; wielkie marzenie o posiadaniu dzieci zostało zniszczone lata wcześniej przez opinię doktora […]; sukces zawodowy i pieniądze nie wypełniały mojej wewnętrznej pustki. A więc nie miałam innego wyjścia, jak umrzeć… „Tak umrzeć! – powiedziałam sobie nagle. – Umierając, powrócę tam, skąd przyszłam! Wrócę do łona Wielkiej Matki!” Nie umiem powiedzieć, skąd wzięła się ta dziwna myśl. Pewnie z jakiejś zasłyszanej wypowiedzi. Ta myśl mnie przekonała. Wzięłam buteleczkę z trującą mieszanką i przykucnęłam w niestabilnej pozycji, balansując na skraju kanału. Tym sposobem, gdy tylko zabójczy koktajl zacznie działać, miałam stracić przytomność i równowagę, wpaść do wody i utonąć. […].

Cytaty pochodzą z książki: Milly Gualteroni, Z depresji do wiary. Świadectwo życia sławnej dziennikarki, Edycja św. Pawła, Częstochowa 2017.







Dziękujemy za przesłanie błędu