Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 29 marca. Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona
13/12/2020 - 17:50

"Przeważnie jednak ludzie milczą. Nie mają humoru."

"Raport o stanie wojennym" Marka Nowakowskiego został przełożony na dziesięć języków i zdobył szereg wyróżnień literackich.

opowiadanie "Opowieść taksówkarza"

Jeżeli zamek zamarznie, to najlepszy jest płyn hamulcowy. Kilka kropel wlać do środka i kręcić kluczykiem. Można też podgrzać. Dziś rano miałem takie ćwiczenie z zamkiem. Ale silnik zapalił od razu. Kursy były niezłe. Niewiele jeździ taksówek. Przydziały benzyny dla prywatnych taksiarzy są ograniczone. Na lewo od wojska kupiłem kanister. Stoją w lesie zaraz za naszym osiedlem. Cała kolumna transporterów. Pilnują fabryki. Zmarznięci, głodni. Wpadli do cukierni na naszym osiedlu i w kilka minut wszystkie ciastka wyjedli. Pasażerowie małomówni raczej. Boi się człowiek człowieka. Kapusie wyjdą na wierzch. Zaczną węszyć i premię za czujność pobierać. Wiozłem jednego takiego. Futrzana czapa, morda czerwona, nabita. Mongoł. W lusterku go widziałem. Sprawdzić mnie chciał taki syn.
- Wreszcie – powiada – będzie spokój i porządek.
- Co, proszę? – ja mu na to.
- No jak to? – pyta. – Pan jest odmiennego zdania?
- Co, proszę? – powtarzam . – Słabo słyszę, bębenki w uszach mi popękały.
Minę zrobił głupią. Tak na mnie popatrzył wilkiem. Skończyła się rozmowa. Wysiadł na Puławskiej w pobliżu tego rezerwatu bezpieki. Być może na służbę spieszył. Tam posterunek za posterunkiem. Zatrzymują wozy, sprawdzają. Centrala stanu wojennego.
A z pasażerami rozmaicie. Jeden mówi: milicja miała dostawę na świąteczny stół, wie pan? Ze stawu w Łazienkach wyławiali dla nich karpia. Z pół tony nocą wybrali. Najlepszy gatunek. Królewski karp. Coś pan myślał! – dodał widząc moje zdziwienie. – Napracowały się chłopaki!
To nie był prowokator. Wyczułem go. Swojak. Kaszel taki miał. Długi, rzężący. Z nadmiaru gorzały.
- I łabędzie będą tłuc – powiedział i sporta przełamał na dwie połówki. Jedną osadził w szklanej lufce.
Palacze kiepsko mają. Przydział kartkowy dla nich nie wystarcza.
I tacy jeżdżą. Mówią, jak mówili. Nie zamurowało im ust. Przeważnie jednak ludzie milczą. Nie mają humoru. Siedzą tak, łby zwieszone, i jak zderzy się taki z moim spojrzeniem w lusterku, to odwraca oczy. Przeżycia, kłopoty. Może ktoś z bliskich aresztowany, internowany. Wiozłem pewne starsze małżeństwo. Ona mówiła cały czas, że była internowana. Obóz, druty, baraki, apel. Starszy do niej: cicho, cicho, kochanie… - I głaskał ją po ręce. A mnie na boku wyjaśnił, że nerwy jego żonie wysiadły. Wiózł ją do głupiejewa na Nowowiejską. Różnie ta wojna na ludzi podziałała. Taka starsza osoba. Pamięta okupację. Łapanki, egzekucje. Odbiło jej. Czemu nie? Paru takich wiozłem, co opaski czarne na rękach nosili. Na znak żałoby z powodu tego stanu wojennego. Młodzi jeszcze najlepiej się trzymają. Taki jeden po amerykańsku ubrany, w kurtkę z napisem US Army, mówi na koniec kursu: zna pan to? Wrona orła nie pokona! – I w śmiech. Dobrze, że młodzi nie pękają. Nadzieja jakaś, przyszłość. Bo złe myśli we łbie jednak buszują. Odpędzam, odpędzam, mózg wietrzę. Przyczepiły się, cholera jasna, jak rzep do psiego ogona! Mróz ściska. Starzy ludzie umierają. Dużo pogrzebów. Telefonów nie ma, nim zawiadomią pogotowie… Te czołgi, budy i inne militarne wozy przetaczają się ulicami. Watahy milicjantów łażą, węszą. Można tym się zatruć! Zwalczać to w sobie trzeba. Tylko jak? Dziś to kilka razy mnie zatrzymywali. Prawo jazdy, stan licznika, wóz rewidowali. Najbardziej zdenerwowałem się tą ostatnią kontrolą. Już do domu zjeżdżałem. Wolno tak. Myślałem, że jeszcze jakiegoś pasażera zabiorę w swoim kierunku. Halt! Zatrzymują. Żołnierze w waciakach, uszate czapki, automaty w pogotowiu. Zmarznięci, przytupują. Od spodu ich obuli marniutko, w gumiaki.
- Dokumenty! – paluchy im zgrabiały, ledwo kartki w dowodzie przerzucają.
- Zimne te gumiaki – mówię.
- W środku mają ocieplenie – jeden odpowiada. – Ale zimne.
- Bo ci z ZOMO – zauważyłem – przyzwoite wojłoki mają.
Nic nie odpowiedział.
Ten z drugiej strony wozu, kapral, odzywa się:
- Niech pan tylne drzwi otworzy.
Otworzyłem. Pod siedzeniem zaczął grzebać. Dynamitu czy petardy szukał? Nie znalazł. Zapalam silnik.
- Zaraz – mówi – od spodu zobaczymy. – Klęka i łeb pod wóz pakuje. Bach! Oberwał się zlodziały śnieg. Czapka mu spadła. Wylazł. Nos smarem ubrudzony. Z trudem śmiech hamuję. – Jeszcze bagażnik – warczy.
Przycisnąłem guzik. Otworzył. Tam zapasowe koło, narzędzia i nic więcej. Czekaj węszycielu! Popracujesz jeszcze na tym mrozie! Tak pomyślałem. Zamknął bagażnik. I ledwo to zrobił, wieko znów odskoczyło. Powtórzył. To samo. Bagażnik w moim wozie trzeba umieć zamknąć. Tylko sposobem. I tak zaczął tym wiekiem tłuc. Co przycisnął, to mu odskakiwało. Aż sapać zaczął. Walił coraz mocniej.
- Uwaga! – papierosa zapaliłem. I tak mówię: - Popsujecie mi pokrywę, obywatelu kapralu!
Popatrzył na mnie i nic nie powiedział.
A ja ręce sobie na kierownicy opieram i czekam spokojnie. Radio włączyłem i muzyka płynie.
Załamał się wreszcie gorliwy żołnierz. Poprosił, żeby mu pomóc.
- No właśnie! – powiedziałem. – I po ci to było, kolego?
- A co?! – wybuchnął. – Jato wymyśliłem?
Już mu się pomału zaczyna przejaśniać w głowie.

Marek Nowakowski "Raport o stanie wojennym", Niezależna Oficyna Wydawnicza, Warszawa 1982







Dziękujemy za przesłanie błędu