Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 29 marca. Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona
31/08/2020 - 15:30

Monika Żeromska, Wspomnień ciąg dalszy

Osobiste zapiski Moniki Żeromskiej, córki wielkiego pisarza – autora „Przedwiośnia” – przenoszą nas w dramatyczne czasy okupacji hitlerowskiej, Powstania Warszawskiego oraz okresu powojennego.

Pierwszy oddział Wehrmachtu w naszym domu w Konstancinie nie tylko niczego nie zrabował, ale przeciwnie, zostawił pamiątkę. Na biurku ojca w pokoju znalazłam dwa ohydne niemieckie kufle do piwa z ołowianymi klapami, a między nimi dużą fotografię, pamiątkę z promocji Bronka w Grudziądzu, gdzie ci wszyscy śliczni podchorążowie ustawieni w efektowną piramidę w nowiutkich mundurach śmieją się do fotografa. Te kufle i ta fotografia to było cienkie świństwo jakiegoś oficera niemieckiego. Ale nic się domowi nie stało, nic nie zginęło, Władek Socha siedzi w domu i pilnuje wszystkiego, mogę spokojnie wracać do Warszawy. Ten dzień, 15 października, był chyba ostatnim przed przeprowadzką na Brzozową. Po moim powrocie z Konstancina mama i państwo Zielińscy każą mi zaraz biec ulicę Smulikowskiego, niedaleko, gdzie mieszkają rodzice Bronka. Może jest jaka wiadomość. Ale to sam Bronek, przyszedł zza zagranicy sowieckiej. Szedł tygodnie przez zamykające się granice i zacieśniające kontrole, starzec o kiju, z długą brodą, przepasany sznurem. Wzięty do niewoli przez bolszewików, rozbrojony i załadowany do pociągu jadącego do Starobielska – kiedy pociąg w jakichś Podwołoczyskach szedł nasypem bardzo wolno, Bronek skoczył w dół i stoczył się do rowu. Tam przeleżał, aż pociąg z transportem jeńców przeszedł. Zobaczył wtedy idącego górą torami kolejarza, który kazał mu się czołgać rowem za sobą, aż dotarł do budki dróżnika. Tam ten dobry człowiek dał Bronkowi ubranie, płaszcz i wskazał drogę przeciwną do Starobielska, Kozielska i Katynia. Ta droga trwała tygodnie, aż dotarł do Warszawy, do rodziców i do mnie. To było naprawdę cudowne uratowanie, tak jak i moje od bomby. Postanowiliśmy się wobec tego prędko pobrać. […].

Często teraz jeździmy do Konstancina. Wyszło rozporządzenie w tysiącu innych nakazów, zakazów, gróźb, nowych praw i ustaw, że nie wolno mieć aparatów radiowych pod karą śmierci, oczywiście. Przyjechał Włodek Socha i przewieźliśmy do Konstancina nasze radio warszawskie i ciotki Anieli. W przybudówce domu, pod mieszkaniem Władka była mała piwniczka. W jej ścianie wykuliśmy wielką dziurę przy schodkach i wtoczyliśmy tam, pod podłogę ich – Sochów – mieszkania, beczki, wewnątrz wyłożone słomą, w których były radia. Dwa nasze philipsy, warszawski i konstanciński, aparat ciotki Anieli i Władka. W następne beczki, wyłożone także warkoczami ze słomy, a z zewnątrz wysmołowane, weszły cztery skrzynki rękopisów ojca. Kiedyśmy się tymi sprawami zajmowali, przebiegł do nas pan Wacław Gąsiorowski, który tu stale od lat mieszkał w willi „Ukrainka”. […].

Pan Wacław Gąsiorowski, wójt Konstancina, mógł spodziewać się wizyty Niemców, a właśnie wyszedł zakaz, pod karą śmierci, oczywiście, posiadania jakiejkolwiek broni i nakaz natychmiastowego jej zgłoszenia i oddania. Powiedzieliśmy mu wesoło, co tu się właśnie robi, i zaraz Władek Socha razem z nim przywiózł na taczkach całą tę kolekcję. Ślicznie zabezpieczoną i opakowaną broń, szable, miecze, rapiery, szpady i pistolety i Bóg wie co jeszcze poukładaliśmy w kolejnych beczkach i wtoczyli pod podłogę. Potem ściana została zamurowana, pobielona, schodki oczyszczone, a w sercu nareszcie poruszyło się coś pogodniejszego, bo sprawa opieki nad rękopisami i niepokój o nie, nie dawały mi spać.


Monika Żeromska, Wspomnień ciąg dalszy, Wyd. Czytelnik, Warszawa 2007







Dziękujemy za przesłanie błędu