Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Sobota, 20 kwietnia. Imieniny: Agnieszki, Amalii, Czecha
21/03/2020 - 10:35

Dobra książka: Antologia polskiego reportażu XX w., redakcja M. Szczygieł (2)

- Tak naprawdę my, wolontariusze, nie przyjeżdżamy tu dla nich. Przyjeżdżamy dla siebie samych. Żeby wyleczyć się z własnego cierpienia. My mówimy, że ludzie w Kalkucie są nieszczęśliwi. Przykładamy własne wartości do nie naszego świata.

Fragment reportażu Beaty Pawlak pt. "Umieralnia życia", 1993

Posępny sikh budzi mnie głośnym waleniem w drzwi, 4 maja, piąta rano. Hotel Astoria przy Sudder Street. Kalkuta.

Sudder Street, rankiem

Uliczka ma sto metrów długości, nie więcej. Rząd sklepów, kramy, herbaciarnie uliczne. Pod ścianami gnijące odpadki. Banalna kalkucka ulica, którą znają wszyscy rykszarze w mieście.
Tutaj za dolara można się przespać w którymś z kilku hoteli: wieloosobowy pokój, zimny prysznic na korytarzu, ściany zżarte wilgocią (…). Za dolara można zjeść obiad i wypić bananowe lassi (jogurt) w dziurze o nazwie Błekitne Niebo.
W hotelach przy Sudder Street zatrzymują się wolontariusze Matki Teresy. Przyjechali tu na miesiąc, na pół roku, czasem na jeden dzień. Sami płacą za hotel i utrzymanie. Pracują w którymś z dziesięciu domów Matki Teresy rozrzuconych po całej Kalkucie.

Monika, dwudziestopięcioletnia Niemka, opiekowała się starcami w Poczdamie.
Potężny Szwed, informatyk, spędzał wakacje w Indiach, gdy ktoś powiedział mu o umieralni Matki Teresy.
Z Francji przyjechała grupa pielęgniarek.
Z Izraela – sześćdziesięcioletnia Włoszka, scenograf teatralny. – Chciałam pracować z ludźmi, nie z dekoracjami.
Z Polski w maju byłam tylko ja.

(…)

Dom – Matka

Dom przy Bose Road zwany Domem-Matką (Mother House), główne kalkuckie centrum misjonarek miłości. Obszerny dziedziniec. Na parterze przy drzwiach zostawiamy buty, boso idziemy do kościoła. Na półpiętrze napis kredą na tablicy:

Głodny miłości
Patrzy na ciebie
Spragniony dobroci
Zebrze u ciebie
Odarty we wsparcia
W tobie ma nadzieję
Dawaj,
Aż do bólu

Podpisane: Matka

Matka Teresa wyjechała właśnie do Rzymu, ale jej obecność odczuwa się na każdym kroku.
Kościół – duża pusta sala. Tu siada się wprost na podłodze: z lewej – siostry w białych sari z niebieską obwódką i nowicjuszki (w sari bez obwódki), z prawej wolontariusze. Tu oddaje się Bogu cześć, składając ręce na wysokości czoła w hinduskim pozdrowieniu. (…). Po mszy śniadanie w niewielkiej sali na parterze. Herbata z mlekiem i banany. Na podwórzu, w ostrych promieniach słońca nowicjuszki piorą w wiadrach białe sari.
- Wstajemy za dwadzieścia piąta. Od piątej do siódmej jest modlitwa. Potem śniadanie. Po ósmej każda z nas idzie do swojego ośrodka – opowiada siostra Fryderyka z Malty, prawa ręka Matki Teresy.
Żyją jak ubodzy. Mają po dwa sari, trzecie na szczególną okoliczność, śpią w wieloosobowych salach, na podłodze. Zanim złożą śluby wieczyste, w zgromadzeniu muszą spędzić dziesięć lat.
(…)

Autobusem do Nirmal Hriday

Kalkuta. Mówią, że mieszka tu trzynaście, a może piętnaście milionów ludzi. (…). Oblicza się, że na ulicach Kalkuty koczuje milion ludzi, pięć milionów mieszka w slumsach. (…)

Kalkuta. Ostatnie miasto na świecie, w którym ludzie zaprzęgają się jak zwierzęta między dyszle rykszy. Wszyscy rykszarze wyglądają podobnie. (…) Zwykle nie przeżywają czterdziestego roku życia. Być rykszarzem w Kalkucie - marzenie indyjskich chłopców.
Bezdomni handlują na ulicy herbatą i gazetami albo sprzedają girlandy z jaśminu (…). Ci, którzy lepiej się urządzili, śpią w przylepionych do ścian budkach z tektury. Jak ta rodzina – on ma sto dwa lata, ona osiemdziesiąt. W swojej budzie mieszkają od trzydziestu lat, od kiedy on stracił pracę w hotelu. Zarabiają, sprzedając na wpół spalone bryłki węgla, które wygrzebują ze śmietnisk. (…).

Błękitne Niebo, rozmowa z Philippe’em

Po południu idziemy z Philippe’em na obiad do Błękitnego Nieba. Philippe jest informatykiem. Ma trzydzieści lat. Pracuje w wielkiej firmie ubezpieczeniowej w La Défense pod Paryżem. Od trzech lat spędza każde wakacje, pracując w umieralni Matki Teresy.
- Tak naprawdę my, wolontariusze, nie przyjeżdżamy tu dla nich. Przyjeżdżamy dla siebie samych. Żeby wyleczyć się z własnego cierpienia.
My mówimy, że ludzie w Kalkucie są nieszczęśliwi. Przykładamy własne wartości do nie naszego świata. Znam tu rodzinę uchodźców z Bangladeszu, bez pracy, bez domu, która wzięła na wychowanie porzucone niemowlę. Czy myślisz, że oni są bardziej nieszczęśliwi niż mężczyzna, który ma mieszkanie, dwa samochody, żonę, konkubinę i wciąż czegoś szuka? Tak naprawdę wszyscy cierpimy, bo nie jesteśmy kochani. Przyjeżdżamy tutaj, żeby się wyciszyć. To schronisko to szkoła akceptowania życia, jakim jest. Również śmierci. W Europie śmierć jest zawsze porażką. Tutaj jest częścią życia. (…).
Trzy lata temu myślałem: co ja robię w tym obozie koncentracyjnym! Dla białego kolesia, który przyjeżdża z Paryża, umieralnia to wstrząs. Wcale nie miałem ochoty tam chodzić. Swoją pracę traktowałem trochę jak posłanie. Teraz wstaję o siódmej rano i cieszę się, że tam idę. Daję innym coś z siebie, ale w zamian dostaję o wiele więcej. Siostry od Matki Teresy świetnie poradziłyby sobie bez nas. To nie my pomagamy Matce Teresie. To ona robi mam wielki prezent, że pozwala nam tutaj być. (…).

"100/XX Antologia polskiego reportażu XX wieku", tom 2 1966-2000 pod redakcją Mariusza Szczygła, wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014







Dziękujemy za przesłanie błędu