Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 28 marca. Imieniny: Anieli, Kasrota, Soni
16/07/2022 - 15:35

"W jakimś sensie symbolicznie los przetrącił mi skrzydło"

Martyna Wojciechowska: po złamaniu kręgosłupa postanowiłam, że przekonam się na własnej skórze, czy rzeczywiście niemożliwe nie istnieje. I niemożliwe nie istnieje.

(...)

Nikt prawdopodobnie nigdy nie wyznaczył ci w dzieciństwie wyraźnej granicy, tylko mówił: „fruń, Martyna, fruń”. Czy tak było?

Martyna WOJCIECHOWSKA: To prawda. Tak było. Poczułam tę granicę, w sensie fizycznym, dwa lata temu. Miałam wypadek na motocyklu, złamałam obojczyk. I pomyślałam, że w jakimś sensie symbolicznie los przetrącił mi skrzydło. Przez długi czas nie miałam tej ręki, właściwie była bezużyteczna. Byłam przekonana, że tak już zostanie, że ja już wielu rzeczy w życiu nie zrobię i nie będę mogła zrobić. Przez dwa lata włożyłam wiele wysiłku i pracy, żeby wyrehabilitować ten bark. Po dwóch skomplikowanych operacjach i  wielu wylanych łzach na  macie do  ćwiczeń jest wreszcie tak, jakby nigdy się nic z tą ręką nie wydarzyło.

To nie był jedyny raz. Było coś z kręgosłupem, prawda?

Tak, po złamaniu kręgosłupa też postanowiłam, że przekonam się na własnej skórze, czy rzeczywiście niemożliwe nie istnieje. I niemożliwe nie istnieje.

Straciłaś wtedy przyjaciela w wypadku samochodowym, przeżyłaś traumę. I z tego, co wiem, wystarczył jeden inspirujący program telewizyjny, ktoś poszedł w góry i zdobył szczyt, a ty już następnego dnia zaczęłaś wracać do żywych i zdrowych. A skoro mówimy o skrzydłach, to powiedzmy także o tatuażach. Który z twoich licznych tatuaży najżywiej krąży w twoim krwiobiegu?

Chyba ten, który zawiera koordynaty, czyli szerokość i długość geograficzną najważniejszych miejsc w moim życiu. To są miejsca przełomowe, chociaż nie o samo miejsce chodzi, raczej o sytuację, o symbol. To jest miejsce urodzenia mojej córki Marysi. To jest szczyt Mount Everest – nie dlatego, że jest najwyższą górą na świecie, ale właśnie dlatego, że półtora roku po złamaniu kręgosłupa przekonałam się, że niemożliwe nie istnieje, i zdobyłam ten wierzchołek. To jest meta Rajdu Dakar – to był chyba pierwszy zryw w moim życiu, kiedy pokazałam, że granice nie istnieją i że zwykła dziewczyna z Polski z głową pełną marzeń może sobie wymyślić, że pojedzie na najcięższy na świecie, morderczy rajd i go przejedzie. Doświadczy tego po to, żeby wrócić i powiedzieć, że niemożliwe nie istnieje, bo chyba wtedy po raz pierwszy głośno to wypowiedziałam. To jest też mój ukochany dom w Szczyrku, drewniany, stary, opalany piecem kaflowym. Tam rano trzeba wstać, nanieść drewna i węgla, żeby w ogóle napalić i rozgrzać ten dom.

Sama nosisz?

Zdarza mi się. To jest też Centrum Onkologii i Hematologii Dziecięcej we Wrocławiu. Obiecałam wszystkim na  oddziale, że  jak stworzymy to  wyjątkowe miejsce, to wytatuuję sobie jego koordynaty. Jak powiedziałam, tak zrobiłam.







Dziękujemy za przesłanie błędu