Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 9 maja. Imieniny: Grzegorza, Karoliny, Karola
12/05/2023 - 15:35

Tu­taj, na tej zie­mi, prze­szło­ści do­ty­ka się w spo­sób wy­jąt­ko­wo wy­czu­wal­ny

Był taki wie­lo­wie­ko­wy zwy­czaj, iż Wę­grzy w po­dzię­ce za to, iż Tro­pie ob­da­ro­wa­ło ich świę­tym, w dniu pa­tro­na tego ko­ściół­ka nad Du­naj­cem rok w rok przy­sy­ła­li tu­tej­sze­mu ple­ba­no­wi osiem be­czek przed­nie­go wę­gier­skie­go wina.

Fragment rozdziału "Bardzo jest pięknie w Tropiu nad Dunajcem"

(...) W miej­scu, gdzie wzno­si się ko­ściół w Tro­piu, miał się znaj­do­wać po­gań­ski gaj. „Tam, na urwi­sku ska­ły – opo­wia­dał Jan Wik­tor, syn są­dec­kiej zie­mi – wy­ra­sta dąb, o któ­rym lud mówi, że ten sta­ru­szek pa­mię­ta cza­sy pra­sło­wiań­skie i że miesz­kań­cy tej zie­mi, po­ga­nie, od­da­wa­li mu świę­tą cześć w za­mierz­chłej prze­szło­ści. Klech­da pra­wi, że przed bez­dom­nym Świ­ra­dem drze­wo pę­kło, aby w jego dziu­pli mógł zna­leźć schro­nie­nie. Ga­łę­zie osła­nia­ły pu­stel­ni­ka, a żo­łę­dzie słu­ży­ły za po­ży­wie­nie. Drze­wo wy­dzie­ra się z li­tej ścia­ny, cho­ciaż wo­ko­ło nie wi­dać ani skraw­ka gle­by. W jaki spo­sób wy­ro­sło, w jaki za­pu­ści­ło ko­rze­nie w tę twar­dzie­li­znę, tego nie moż­na zro­zu­mieć.

Ten dąb ma w so­bie nie­spo­ży­tą moc, sza­leń­czy opór i strasz­li­we pra­gnie­nie ży­cia. Prze­trwał wie­ki. Je­den pień ru­nął, a dru­gi się uro­dził, aby nadal żyć praw­dą ba­śni prze­ka­zy­wa­nej z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie. Kora po­ora­na bruz­da­mi jak­by od pio­ru­nów. Wśród li­ści ster­czą po­twor­nie po­wy­krę­ca­ne ko­na­ry, jak­by mę­kom pod­da­ne, po­ro­słe gu­za­mi i na­ro­śla­mi. Co roku ga­łę­zie roz­sy­pu­ją żo­łę­dzie, za­sie­wa­ją opo­kę skal­ną, ale ani jed­no ziar­no nie wzro­sło. Wszyst­kie mar­nie­ją. Tyl­ko tar­ni­ny cze­pia­ją się kol­ca­mi pnia, tyl­ko gło­gi roz­pla­ta­ją swe ki­ście, jak­by kła­dły wień­ce obry­zga­ne krwią na pa­miąt­kę krwi spły­wa­ją­cej z ran klech­dy lu­do­wej. Nie­raz ma się wra­że­nie, że ta ska­ła zmie­ni­ła się w drze­wo i za­zie­le­ni­ła li­ść­mi”. Dzi­siaj dąb jest już zu­peł­nie mar­twy.

Jezioro Rożnowskie

Tu­taj, na tej zie­mi, prze­szło­ści do­ty­ka się w spo­sób wy­jąt­ko­wo wy­czu­wal­ny. Wca­le się nie ukry­wa. Jest na wy­cią­gnię­cie ręki, nie­mal wszę­dzie obec­na, mimo as­fal­to­wych szos, ukwie­co­nych no­wo­cze­snych, wy­god­nych do­mostw sto­ją­cych na ich po­bo­czach, mimo wszech­obec­nych sa­te­li­tar­nych an­ten i in­nych oznak współ­cze­sno­ści. Trze­ba tyl­ko umieć ją za­uwa­żyć i z nią się za­przy­jaź­nić.

Był taki wie­lo­wie­ko­wy zwy­czaj, iż Wę­grzy w po­dzię­ce za to, iż Tro­pie ob­da­ro­wa­ło ich świę­tym, w dniu pa­tro­na tego ko­ściół­ka nad Du­naj­cem rok w rok przy­sy­ła­li tu­tej­sze­mu ple­ba­no­wi osiem be­czek przed­nie­go wę­gier­skie­go wina. Co roku 16 lip­ca przy­wo­ził je woź­ni­ca ze zło­tym bi­czem w ręku. Po­tem ten oby­czaj za­nikł. Ostat­nio jed­nak znów wę­gier­skie wino za­go­ści­ło w Tro­piu. Tyl­ko że już nie woź­ni­ca ze zło­tym bi­czem w ręku przy­wo­zi je kon­nym za­przę­giem.

(...)

Lechosław Herz, Wardęga. Opowieści z pobocza drogi, wydawnictwo Iskry







Dziękujemy za przesłanie błędu