Czego uczą podróże autostopem?
Fragment wstępu
Czego uczą podróże autostopem? Dwóch rzeczy. Pierwsza to cierpliwość, a druga to pokora. Cierpliwość, bo nigdy nie wiesz, kiedy skończy się twój uliczny postój, czy nie czeka cię kolejna godzina z coraz bardziej drętwiejącą od trzymania w górze ręką. A pokora dlatego, że musisz z ufnością przyjmować wszystko, co ci się przydarza, a czego zmienić nie potrafisz. Tu panują inne zasady. Nie jesteś
dyspozytorem swojego czasu podróży. Możesz spędzić na drodze kilka minut, ale i zostać tu na noc. A jeśli zostaniesz wysadzony na środku autostrady, to już zupełnie przepadłeś.
Nie ty wybierasz także ludzi, z którymi chciałbyś jechać, lecz to oni decydują się na podróż z tobą. Nie ty ustalasz zasady. Gospodarz miejsca (czytaj: samochodu) w każdej chwili może się zatrzymać, mówiąc: „Wysiadaj”, ale może też zabrać cię do dobrej restauracji i postawić świetny obiad.
Nie myśl, że skoro jesteś księdzem ubranym w dominikański habit, będziesz miał łatwiej. W krajach, gdzie chrześcijanie stanowią mniejszość, należy założyć, że spotkasz się także z niechęcią. I w Polsce przecież to się zdarza. Podróżując w ten sposób, miej świadomość, że skoro ludzie decydują się na zaproszenie cię do swojego samochodu, to oczekują, że uszanujesz ich przekonania. Dlatego nie zdziw się, gdy zamiast praktykujących katolików spotkasz pary żyjące w związkach niesakramentalnych, homoseksualistów, rozwodników, ateistów, świeżo wypisanych z Kościoła lub takich, których poszukiwania religijne zaprowadziły do buddyzmu czy islamu. To wyjście na same obrzeża.
Bywały przypadki, że jeżdżąc po Polsce, trafiałem na zorganizowane grupy przestępcze. Widocznie habit ich zaintrygował i czuli potrzebę rozmowy. Pamiętam moment, gdy nagle samochód skręcił z głównej drogi, a kierowca wraz ze swoimi towarzyszami wywiózł mnie i współbrata do ekskluzywnej knajpy położonej w lesie, twierdząc, że teraz nigdzie nas już nie wypuszczą. Mieliśmy pojechać do domu publicznego i zamówić sobie tam dziewczynę, aby zrozumieć, na czym polega prawdziwe szczęście. Rozstaliśmy się w przyjaźni, ale atmosfera była rzeczywiście napięta.
Plan mieliśmy prosty, chcieliśmy dotrzeć do Macedonii, do miejsca, w którym rozpoczęła się historia jednej z największych świętych XX wieku – Matki Teresy. Od zaprzyjaźnionych misjonarek miłości dostałem adres klasztoru w Skopje, zapewnienie o modlitwie, a także naleśnika z kapustą i grzybami. – Żeby ojciec miał siłę i do nas wrócił – stwierdziła siostra Romana, przełożona z Indii.
– Oby tak było – westchnąłem do siebie. Nie pojechałem sam. Wraz ze mną podróżował Maciej Chanaka, zakonny współbrat i przyjaciel, mieszkający w Krakowie. Szczerze mówiąc, ta podróż to jego pomysł. Ponad cztery tysiące kilometrów, wyłącznie autostopem, mając do dyspozycji zaledwie osiem dni. Cel: Skopje, żadnych innych planów. Tylko my, napotkani ludzie i oczywiście On. Chcemy dać się poprowadzić, stąd taka forma wyprawy. [...]
Krzysztof Pałys OP, Ludzie ósmego dnia, wydawnictwo W drodze