Zdemolował tira, nie zmieścił się pod wiaduktem na Węgierskiej. Zabrakło paru centymetrów i wyobraźni [ZDJĘCIA]
Było już po wszystkim. Tir ze zdemolowaną, aluminiową chłodnią stał na poboczu, a wokół kręcili się policjanci i obsługa wózka ze sprzętem sprzątającym jezdnię. Kierowca chłodni - chudy mężczyzna z zaokrąglonymi plecami - siedział na chodniku z głową ukrytą w dłoniach. Gdy wreszcie wstał, trudno było jednak wyczytać na jego twarzy jakiekolwiek emocje.
Policjanci próbowali tłumaczyć w jakiej jest sytuacji, ale lepszy kontakt udało się im nawiązać z towarzyszącą kierowcy kobietą. Oboje nie mówili po polsku ani słowa, ale wydawało się, że ona co nieco przynajmniej rozumie. O kontynuowaniu jazdy nie było mowy - chłodnia została zniszczona, jedna z jej ścian, mocno przechylona, szorowała po jezdni.
- Nie da rady, nawet jak się boki zdemontuje, to gdyby je położyć na pace, będą za szerokie. Bez pilota nie mogliby jechać dalej - tłumaczył mężczyzna, który zjawił się na miejscu i najwyraźniej próbował przekonać Mołdawain by skorzystali z jego pomocy.
Najpierw musieli jednak zapłacić mandat, bo - jak mówili obecni na miejscu policjanci - ich wina była bezsporna. Ile? Do 500 złotych. Trzeba było jednak wymienić najpierw euro...
- Który to już raz? Szkoda liczyć - stwierdził specjalista, który pojawił się na miejscu by oszacować uszkodzenia wiaduktu. - Miejscowi wiedzą, że nie warto się tędy pchać wysokimi autami, ale tacy jak ten próbują...(kt) fot. TK