Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Wtorek, 19 marca. Imieniny: Aleksandryny, Józefa, Nicety
11/01/2019 - 11:00

Telefon zadzwonił u nich rano. Wczoraj poszedł na narty na Obidzę i nie wrócił

Wyszedł na skiturowy szlak narciarski w rejonie Obidzy i ślad po nim zaginął, taki telefon odebrali rano kryniccy goprowcy. Natychmiast ruszyli skuterem szukać narciarza. Finał akcji był zaskakujący.

Telefon alarmowy w dyżurce krynickiego GOPR odezwał się rano, tuż przed dziewiątą.

- Dzwonili zaniepokojeni właściciele jednego z domów. Powiedzieli, że chłopak, który przyjechał na skitury zostawił u nich samochód. Kiedy rano zobaczyli, że auto nadal stoi, zaalarmowali nas – mówi dyżurny ratownik Łukasz Smetana.

Czytaj też Było jak w horrorze. Co jeszcze przydarzyło się w nocy krynickim goprowcom 

Na Obidzę natychmiast ruszyli ratownicy na śnieżnym skuterze, żeby przeszukać szlak. W gotowości była już grupa na nartach skiturowych. Nie minęła nawet godzina, a sprawa znalazła nieoczekiwany, na szczęście dobry finał.  Narciarz się znalazł i ... wcale się nie zgubił.

-  To było niedomówienie. Jak się okazało zawsze zostawiał samochód u swojego znajomego i szedł na skitury.  Powiedział, że może nie wrócić na a noc, ale gospodarz tego nie zrozumiał i dlatego podniósł alarm - wyjaśnia Smetana. - Chłopak cały i zdrowy poszedł na nartach na Durbaszkę, to już są Małe Pieniny i zamierza dzisiaj wrócić.

Jak mówi goprowiec, wynikło zwykłe nieporozumienie, ale dla ratowników było oczywiste, że akcje natychmiast trzeba było podjąć. W nocy był mocny mróz i ta informacja była bardzo niepokojąca.

Ta historia była zwykłym nieporozumieniem, a narciarz był dobrze przygotowany do wypadu w góry, jednak w ostatnich dniach goprowcy nieustannie ruszają na szlak, żeby z opresji ratować tych, którzy mimo ostrzeżeń, bez nart i śnieżnych rakiet wędrują po górach.

Czytaj też W śniegu po pas po nocy błąkali się pod Przehybą. Ratowali ich goprowcy

Przypomnijmy, że w miniony weekend, przemoczeni, zmęczeni i głodni ratownicy z krynickiej grupy GOPR po jedenastej w nocy zakończyli tocząca się na dwa fronty akcję ratowania turystów ze śnieżnej pułapki, najpierw na szlaku z Cyrli na Halę łabowską i potem samotnie wędrującego na Przehybę chłopaka.

Dzień wcześniej ich koledzy z koledzy ratowali trójkę młodych ludzi, którzy zapadając się po pas w śniegu, też nie byli wstanie dotrzeć do schroniska na Przehybę. Z kolei goprowcy w Podhalańskiej Grupy GOPR musieli ruszyć z odsieczą turyście, który przez wiele godzin wędrował z doliny Jamnego w Ochotnicy Górnej w stronę schroniska PTTK na Turbaczu.

. Goprowcy apelują o wyobraźnię i odpowiedzialność do tych, którzy mimo ostrzeżeń ruszają w góry.

Czytaj też Horror w górach. Jednych ratowali na Łabowskiej, potem był dramat pod Przehybą

- W ogóle odradzamy wyjście ma szlak. W paśmie Radziejowej jest zagrożenie lawinami. Szczególnie niebezpieczna jest trasa prowadząca na Przehybę od Gabonia. Od dolnej stacji starego wyciągu, po kamień świętej Kingi, stok jest stromy. Kilka lat temu to właśnie tam zeszła bardzo duża lawina. Teraz dostaliśmy informację, że w jednym ze żlebów zsunęła się masa śniegu.

Jak tłumaczy goprowiec, pod zwałami świeżego puchu leży stara, zmrożona warstwa. To dlatego dwie śnieżne pokrywy nie są ze sobą zespolone. Lawina, pod niewielkim nawet ciężarem wędrujących szlakiem turystów, może w każdej chwili się osunąć lub zejść samoistnie,

- Do tego, żeby w ogóle wyjść w tej chwili w góry, niezbędny jest sprzęt skiturowy lub śnieżne rakiety. Szlaki nie są przetarte - ostrzega Wojciech Pikor. Nawet skutery grzęzną w śniegu. A jeśli już uda się przejechać, za dwie trzy godziny przy tak intensywnych opadach śniegu nie ma po tym śladu.

[email protected]  fot. ilustracyjne







Dziękujemy za przesłanie błędu