To się stało kilka metrów od krzyża. Piorun znowu zabił na Giewoncie [ZDJĘCIA]
Było kilka minut po godzinie siedemnastej, kiedy do Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego dotarło zgłoszenie o porażeniu piorunem turysty.
Jak relacjonują toprowcy, dramat rozegrał się kilka metrów od krzyża na szczycie Giewontu. Na miejsce desantowano śmigłowcem pięciu ratowników. Nie ustawali w próbach reanimowania turysty aż do chwili przekazania go załodze karetki na lądowisku dla helikopterów w Zakopanem.
Czytaj też Zabił ją Szatan w Tatrach. W weekend w górach wypadek gonił wypadek
Niestety, ta dramatyczna historia nie znalazła szczęśliwego zakończenia. - O godzinie dziewiętnastej stwierdzono zgon turysty – informuje TOPR.
Z relacji ludzi, którzy w środę po południu wspinali się na Giewont wynika, że już przed szesnastą zrobiło się niebezpiecznie w kopule szczytu. - Było bardzo duszno, zaczął padać deszcz wielkości grochu, zaczynało się błyskać. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały że zaraz rozpęta się burza – można przeczytać w jednym z licznych komentarzy na fanpag’u TOPR .
- Mieliśmy wchodzić z siedmioletnią córką właśnie na Giewont. Zostało nam jakieś pół godziny do szczytu, kiedy zaczęło się ostro błyskać i grzmieć pisze ktoś inny.- Natychmiast zaczęliśmy schodzić, ale niektórzy szli dalej. Góry to nie przelewki, trzeba umieć odpuścić aby żyć dalej.. wrócimy za rok. Góry poczekają.
Czy ci, którzy nie potrafili odpuścić zapomnieli już o tragedii sprzed trzech lat? Pioruny uderzały w krzyż na Giewoncie. Ludzie trzymający się łańcuchów zamontowanych na ścianie szczytu zostali rażeni gromem i runęli w dół. Bilans był tragiczny. Pięć osób zginęło na miejscu, a ponad sto pięćdziesiąt zostało rannych.
Czytaj też Śmierć zabrała Andrzeja nad ranem. Miła ledwie trzydzieści dwa lata
Takich tragicznych wydarzeń w kronikach ratowników i po polskiej i po słowackiej stronie jest wiele – mówił wtedy w rozmowie z „Sądeczaninem” dyżurny ratownik TOPR.
- Od czterdziestu lat chodzę po górach i niemal codziennie obserwuję, jak ludzie zachowują się w górach. Często wbrew logice, zdrowemu rozsądkowi i wbrew wszelkim zasadom, przy rozpoczynającej się burzy i widocznych jej sygnałach z daleka, zaczynają wycieczkę, albo ją kontynuują.
- W ten feralny dzień, kiedy doszło do tragedii na Giewoncie, miałem dyżur – opowiadał ratownik. - Sygnały o tym, że zbliża się burza, otrzymaliśmy od turystów z gór już wcześniej. Z prywatnych źródeł wiem – te informacje pochodzą od różnych osób - że burza była widoczna od kilku godzin. Kto ma rozum w głowie, oczy i uszy na swoim miejscu i choćby jakąś minimalną wiedzę, miał czas, żeby stamtąd uciec.
Czytaj też Fatum wisi nad ludźmi na sądeckiej wsi? Jakby śmierć urządziła sobie polowanie
- Ale ludzie ignorują te zasady. Nawet kiedy na szlaku zwraca im się uwagę, to albo człowieka ofukną, albo nawet rzucą grubym słowem. Kiedyś zwróciłem uwagę ojcu, który - choć już rozpoczynała się burza - szedł na wędrówkę ze swoją dwunastoletnią córką. Pozostało to bez echa. Jakie mogą być tego konsekwencję, pokazał dramat na tatrzańskim szczycie - mówił goprowiec. ([email protected]) fot. TOPR, OSP Białka Tatrzańska, Małopolska Policja
.