Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 25 kwietnia. Imieniny: Jarosława, Marka, Wiki
12/11/2014 - 00:12

Ryszard Wasiluk o Jerzym Gwiżdżu: Mam tego pana dość, tak po ludzku dość

W zeszłym tygodniu Sąd Okręgowy w Nowym Sączu oddalił apelację Ryszarda Wasiluka oraz Marty G. od wyroku Sądu Rejonowego w sprawie nielegalnego podsłuchu umieszczonego w gabinecie komendanta Straży Miejskiej. Poszkodowany Ryszard Wasiluk, były komendant Straży Miejskiej, wnioskował o ukaranie oskarżonej Marty G., ona zaś o uniewinnienie.
Tak zwana afera podsłuchowa w Straży Miejskiej wstrząsnęła miastem w marcu 2011 roku. Sprawa wypłynęła w sądzie pracy podczas procesu, który wytoczył miastu Ryszard Wasiluk, ówczesny komendant Straży Miejskiej, w odpowiedzi na niesłuszne, jego zdaniem, zwolnienie.

Wtedy to radca prawny Ratusza do materiału dowodowego, mającego uzasadniać utratę zaufania prezydenta do komendanta Straży Miejskiej – oficjalny powód dymisji - dołączył płytki CD z nagraniami rozmów Ryszarda Wasiluka, w których komendant miał niepochlebnie wyrażać się o wiceprezydencie Jerzym Gwiżdżu.

Po ujawnieniu istnienia nagrań dokonanych z podsłuchu, Wasiluk złożył zawiadomienie do prokuratury o popełnieniu przestępstwa.

Dziesięć dni później na konferencji prasowej prezydenta Ryszarda Nowaka i wiceprezydenta Jerzego Gwiżdża odczytano oświadczenie Marty G., w którym urzędniczka przyznała się do nagrywania przełożonego. Kobieta usprawiedliwiała się rzekomym mobbingiem ze strony komendanta.

Akt oskarżenia przeciwko Marcie G. o nielegalny podsłuch sformułowała zakopiańska prokuratura (sądecka prokuratura wyłączyła się ze sprawy), proces w Sądzie Rejonowym w Nowym Sączu toczył się, na wniosek oskarżonej, z wyłączeniem jawności. (Były też procesy „odpryskowe” o pomówienia: Wasiluk kontra Marta G., Jerzy Gwiżdż przeciw Wasilukowi).

Przed rokiem Marta G. uznana została winną nielegalnego podsłuchu, ale z uwagi na „nikłą szkodliwość społeczną czynu”  Sąd warunkowo umorzył postępowanie na okres próby jednego roku i odstąpił od jej ukarania. Martę G. obarczono kosztami sądowymi w wysokości ponad 25 tys. zł, w czym zawierało się m.in. wynagrodzenie biegłego badającego, jak nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, kilkadziesiąt płytek CD z nagranymi rozmowami.

Z takim werdyktem nie zgodził się prokurator i Ryszard Wasiluk, mający, jako pokrzywdzony, status oskarżyciela posiłkowego. Były komendant Straży Miejskiej domagał się w apelacji ukarania Marty G. karą grzywny. Tak się jednak nie stało.

Poniżej rozmowa z Ryszardem Wasilukiem.

**

Jak Pan skomentuje losy apelacji?

- W apelacji podnosiłem między innymi fakty ujawnione w trakcie procesu, które w mojej opinii, w ogóle nie zostały wzięte pod uwagę przy powoływaniu się na „niską szkodliwość czynu”. Sąd jednak utrzymał w mocy wyrok pierwszej instancji. Martę G. uznano więc prawomocnie za winną nielegalnego podsłuchiwania i dystrybuowania nagrań, niestety warunkowo umorzono postępowanie karne na okres próby jednego roku i odstąpiono od jej ukarania powołując się na „niską szkodliwość czynu”.
Nadal uważam, że czyn funkcjonariuszki publicznej, która tyle czasu nagrywa rozmowy w gabinecie innego funkcjonariusza publicznego, wszystkich jego gości, interesantów, funkcjonariuszy Policji i innych służb publicznych, nie tylko był wysoce szkodliwy, ale też mógł naruszać tajemnice służbowe tych podmiotów. Oczywiście jestem rozczarowany trochę brakiem kary, ale mogę powiedzieć, że zapoznając się z historyczną już sprawą fałszowania podpisów na listach poparcia Ryszarda Nowaka oraz wyrokami jakie w tej sprawie zapadały – co również „Sądeczanin” opisywał na swoich łamach - nie jestem już aż tak zdziwiony orzeczeniem sądu i konstrukcją „skazany, lecz nie ukarany”. Dostrzegam natomiast niepokojącą powtarzalność tego rozwiązania wszędzie tam, gdzie zamieszany jest pan Nowak i jego podwładni. Nie dziwi również, że zgodnie z oczekiwaniami pana Nowaka Sąd wyłączył jawność rozprawy, co uniemożliwia mi obecnie pokazanie jak Ratusz wygląda od środka.

Może niska szkodliwość czynu polega na tym, że Marta G. robiła to w obronie przed mobbingiem?

- Z całą stanowczością podkreślam, że żadnego mobbingu nie było i to nie on był przyczyną podsłuchiwania, tylko chęć zemsty, odwetu oraz pozbycia się mnie ze Straży Miejskiej. Stwierdził tak Sąd w wyroku i, prawdę mówiąc, nie miał wyjścia, ponieważ nagrania są niezaprzeczalnym dowodem w tej sprawie. Nie było żadnego mobbingu, a interes Marty G. był zbieżny z interesem Jerzego Gwiżdża - pozbyć się mnie ze stanowiska, dlatego nie dziwi mnie fakt, że ci państwo, po wybuchu afery, spotykali się wielokrotnie po kilka godzin w Ratuszu, a w procesie pan Gwiżdż występował w roli świadka obrony. Nie dziwi również, że pierwsze dwie płytki jakie przesłała Marta G. do pana Gwiżdża, mające dokumentować rzekomy mobbing na niej, nie zawierają ani słowa o niej lub do niej, ale sporo o tym, jakim przełożonym jest pan Gwiżdż i że trzeba o tym poinformować prezydenta Nowaka. Mobbing to strategia wymyślona na potrzeby obrony. Prawnik, adwokat i radca prawny, który podpowiedział jej tę linię obrony okazał się oderwanym od materiału dowodowego amatorem. Przypominam również, że Marta G. nigdy nie złożyła oficjalnego zawiadomienia o mobbingu, nigdzie!

Proszę przypomnieć, kiedy został Pan szefem Straży Miejskiej w Nowym Sączu?

- Komendantem zostałem w 2005 roku. Rozpoczynałem w starym budynku przy „Sokole”, gdzie pleśń i wilgoć zagrażały zdrowiu, a odchodząc w 2011 roku zostawiłem jednostkę w nowym wyremontowanym budynku, dobrze wyposażoną, z możliwością pełnienia funkcji dodatkowego stanowiska kierowania Prezydenta w sytuacjach kryzysowych. Nigdy nie przekroczyłem budżetu, a wręcz sporo oszczędzałem, pozyskując sprzęt za darmo od Policji, Straży Granicznej czy MORD.

Jak się Panu współpracowało z prezydentem Józefem A. Wiktorem?

- Każdemu życzę takiej współpracy. Wzajemne zrozumienie, szacunek i zaufanie, że każda podjęta decyzja jest wynikiem racjonalnych, merytorycznych przesłanek.

Jesienią 2006 roku wybory na prezydenta Nowego Sącza wygrał Ryszard Nowak, jak się Panu układała współpraca z nową ekipa ratuszową?


- Nie stanowiło dla mnie problemu to, że zmienił się prezydent i byłem do jego dyspozycji, tak samo jak dla poprzedniego. Pan Nowak wiedział o tym i rozpoczęliśmy pracę w normalnych, zdrowych relacjach. Problemy zaczęły się, kiedy prezydent Nowak wybrał na swojego zastępcę Jerzego Gwiżdża, a chwilę później stał się on odpowiedzialny za nadzorowanie Straży Miejskiej. Wiedziałem, że to zła wiadomość dla Straży Miejskiej i dla mnie osobiście.

Dlaczego?

- Już w trakcie kampanii wyborczej, w której również startował pan Gwiżdż, poinformował mnie on, że nie widzi możliwości współpracy ze mną i zaraz po wyborach pożegnam się ze stanowiskiem, a to dlatego, że podczas zebrania zarządu osiedla Zabełcze jeden z uczestników źle o nim mówił, a ja nie zareagowałem. Nie interesowało go to, że jako komendant Straży Miejskiej nie miałem prawa angażować się w żaden sposób w kampanię wyborczą.

Jednak wtedy Pana nie zwolnił?

- Co nie znaczy, że nie próbował. Ujmę to w ten sposób - nie posiadam nałogów, nie nadużywam alkoholu, nie mam problemów z hazardem, byłem wierny żonie, nie robię „przewałów” na wielką skalę, nie uprawiam „gier politycznych”, nie można mnie więc „przyłapać” na czymś, co nie jest zgodne z prawem czy dobrym obyczajem. Nie należę do łatwych „celów”, nie da się mnie łatwo w nic wrobić, czy zmusić do czegoś, a przede wszystkim nie da się mnie złamać samym strachem przed „wielkim panem Gwiżdżem”. Nie złamały mnie nawet rozsiewane plotki o moim romansie z panią Martą G., kiedy moja żona leżała w szpitalu. Pan Gwiżdż musiał się z tym pogodzić, zagryzał zęby i bezskutecznie starał się po swojemu zmusić mnie do rezygnacji. Dopiero posiadając nagrania z podsłuchów, nabrał odwagi i złożył wniosek o moje odwołanie, myśląc, że konfabulowane notatki służbowe i ostrzeżenie prezydenta Nowaka, że jeśli nie odejdę po cichu, to Jerzy Gwiżdż ma takie materiały na mnie, że pożałuję, wystarczą, żeby mnie zastraszyć. Na szczęście nie odszedłem po cichu i mamy aferę podsłuchową.

Jakim człowiekiem jest Jerzy Gwiżdż?

- Mam tego pana, tak po ludzku, po prostu dość, chciałbym o nim zapomnieć i iść dalej, ale zdaję sobie sprawę, że odpuszczenie byłoby tym, czego on oczekuje – że nikt go nie rozliczy za to, co robi i nie powie głośno, jakim jest naprawdę. Tym bardziej, że człowiek, który w ogóle nie powinien mieć jakiejkolwiek władzy w ręku, ponownie stara się o mandat. To najgorszy przełożony, jakiego miałem w swojej trzydziestoletniej karierze zawodowej. Oficerowie polityczni z czasów mojej służby wojskowej wykazywali więcej empatii i człowieczeństwa niż ten pan. Dał mi się poznać jako małostkowy, pamiętliwy intrygant, oczekujący ślepego posłuszeństwa, bez względu na okoliczności czy ramy prawne. Nie tolerował sugestii rozwiązań innych niż przez niego założonych. Uważam go za wybitnego egoistę z narcystyczną osobowością. Pomimo oczywistego braku kompetencji merytorycznych uważał się za uprawnionego do ręcznego sterowania komendą, poza wszelkimi drogami służbowymi, za plecami komendanta. Skazywał mnie na wysłuchiwanie swoich mądrości, że „nie nadaję się na komendanta, bo ja lubię ludzi”, że „nie mam szkolić strażników, tylko ich karać”. Na jakąś kpinę zakrawa fakt, że ten człowiek napisał książkę „O etyce w polityce”, samemu nie posiadając żadnej, podkreślam, żadnej z cech, które w tej książce sobie przypisuje. Ten tekst, podpisany przez Jerzego Gwiżdża, jest dla mnie jednym wielkim oszustwem intelektualnym.

Wymiar „człowieczeństwa” Gwiżdża obrazuje to, że wykorzystywał każdą moją nieobecność w pracy, spowodowaną opieką nad umierająca żoną, do tworzenia kompletnego zamieszania w komendzie, tak, żebym nie wiedział, który „pożar” gasić po powrocie. Stojąc nad grobem mojej żony i składając mi kondolencje, był już w posiadaniu nagrań z nielegalnego podsłuchu, posługiwał się nimi i za moimi plecami przygotowywał inne „dokumenty”, aby się mnie pozbyć. Potem śmierć i chorobę mojej żony użył w sposób ohydny do usprawiedliwienia swojej bezczynności i tuszowania niejasności w sprawie wejścia w posiadanie i użycia nagrań z podsłuchu.

Mógłbym książkę napisać o tym, jakim człowiekiem pan Gwiżdż jest, a zwłaszcza do czego jest zdolny, problem w tym, że najciekawsze rozdziały, ukazujące jego prawdziwe oblicze, byłyby objęte klauzulą niejawności, bo taką klauzulę noszą dowody i zeznania świadków ujawnione podczas rozprawy Marty G. Walczę jednak, prowadzę konsultacje prawnicze, aby w najbliższym czasie ujawnić nagranie z podsłuchów, które zawiera moją rozmowę telefoniczną z Jerzym Gwiżdżem oraz notatkę służbową tego pana, jaką sporządził „na podstawie” tej rozmowy, nie wiedząc, że jest zarejestrowana podsłuchem! Każdy będzie mógł przeczytać ile kłamstw jest zdolny potwierdzić na piśmie Gwiżdż, żeby zniszczyć człowieka. Marta G. nawet nie wie, że nagrywając tę rozmowę, paradoksalnie, zrobiła mi ogromy prezent, bo to już nie będzie tylko słowo przeciwko kłamstwom Gwiżdża, ale nagranie.

Kiedy Marta G. pojawiła się w Straży Miejskiej i jaką pełniła funkcję?

- Martę G. ściągnąłem do Straży Miejskiej z innego wydziału Urzędu Miasta w 2007 roku. Potrzebowałem kogoś, kto poprowadziłby całą masę pracy biurowej, przetargów, zamówień, jaka występuje w tak dużej jednostce, a Marta G. miała, jak to się mówi, wszystkie papiery na to, by z powodzeniem o to wszystko zadbać.

Jakim pracownikiem była Marta G.?

- Na początku była wzorowym pracownikiem, wykonywała dokładnie wszystkie polecenia, wypełniała w stu procentach swoje obowiązki. Potem zaczęło się spóźnianie do pracy, wychodziła bez zezwolenia i informowania dokąd, coraz więcej rzeczy „zapominała”, czy też robiła niedbale. Można powiedzieć, że w sposób regularny, z miesiąca na miesiąc, następowało zmniejszenie jej zainteresowania wypełnianiem obowiązków pracowniczych. Nic nie dały rozmowy z nią czy prezydentem Nowakiem. W końcu otrzymała ultimatum, że jeśli nie znajdzie, nie załatwi sobie jakiegoś przeniesienia - będę zmuszony ją zwolnić.

Jak długo Marta G. nagrywała Pana?

- Z jej zeznań w sądzie pracy wynika, że nagrywała mnie około roku, niestety nie mogę dzisiaj powiedzieć ile naprawdę nagrywała, bowiem to ustalił inny Sąd w trybie niejawnym. Tak jak wspomniałem wcześniej, prowadzę konsultacje prawnicze w jakim zakresie i co będę mógł ujawniać. Do czasu rozstrzygnięć nie mogę mówić ile to trwało, ile płyt powstało i ile osób jest nagranych.

Gdzie podsłuch był umieszczony?

- W moim gabinecie komendanta Straży Miejskiej.

Czy to było profesjonalne urządzenie do nagrywania?

- Tego nie wiem, nie ujawniła tego, ale wyobrażam sobie, że tak. Musiało zapewnić wielogodzinne podtrzymywanie nagrywania w wysokiej czułości.

Co obecnie porabia Marta G.?

- Nadal pracuje gdzieś w strukturach Urzędu Miasta, a właściwie chyba więcej choruje niż pracuje. Docierają do mnie informacje, że jej pobyt na kilkumiesięcznych chorobowych nie przeszkadza Urzędowi Miasta zabierać ją ze sobą na wycieczki integracyjne, na przykład na Węgry. Wiem, że pracownicy urzędu byli tym zbulwersowani i słusznie, bo jak tu przy niej powiedzieć coś swobodnie. Nie jestem zdziwiony takim jej traktowaniem i tym jak swobodnie czuje się ona w strukturach urzędu, bo mając prezydenta i wiceprezydenta w charakterze świadków obrony - można czuć się bezpiecznie. Poza tym mąż pani Marty to kolega z ławy szkolnej prezydenta Nowaka, więc przypuszczam, że ich relacje nie mają wyłącznie charakteru służbowego. Swoistym egzaminem dla prezydenta i relacji łączących go z Martą G. będzie odniesienie się do wyroku sądu, który dla urzędnika powinien być jednoznacznie dyskwalifikujący.

**

A teraz z innej beczki. Kandyduje Pan do Rady Miasta Nowego Sącza z listy SLD, co chce Pan przez to osiągnąć?

- Jestem bezpartyjnym kandydatem, ale odpowiedziałem pozytywnie na ofertę złożoną mi przez pana Kazimierza Sasa, ponieważ jako pierwszy zaproponował mi start ze swojej list. Kandyduję, ponieważ uważam, że tak jak walczę od trzech lat o sprawiedliwość w mojej sprawie, tak trzeba walczyć o normalność w naszym mieście i odsunięcie od władzy ludzi, którzy w ogóle nie powinni się przy niej znaleźć, a wiem co mówię. Już samo danie alternatywy wyboru w głosowaniu jest krokiem we właściwą stronę.
Startując, daję każdemu, kto jest zainteresowany zmianami, możliwość zagłosowania na kandydata, który nie musi się od przysłowiowego zera uczyć zasad funkcjonowania samorządu, zna jego mechanizmy, wie jak działają, co należy zmienić oraz dał dowód swoją postawą na to, że potrafi walczyć z patologiami bez względu na to, jak wysoko się zagnieździły. Nie chcę jednak liczyć wyłącznie na negatywny elektorat obecnej władzy, liczę na głosy wszystkich tych, którzy widzę we mnie człowieka zainteresowanego rozwojem miasta, a nie tym, by władza zajmowała się sama sobą.

Jak Pan ocenia swoje szanse wyborcze?

- Wiem, że dostać się do Rady Miasta łatwo nie będzie. Nie posiadam zaplecza partyjnego, nie stoją za mną zasobni przedsiębiorcy, nie mam ogromnego budżetu wyborczego. Mam natomiast ogromne wsparcie zwykłych ludzi, którzy od dawna zachęcali mnie do wystartowania oraz tych, którzy teraz przychodzą i dają nadzieję dobrym słowem, deklaracją poparcia, że jednak jeszcze liczy się człowiek, jego zasady i to jakie świadectwo dawał swoją postawą. Jeśli jakiś odsetek ludzi, którzy przychodzili, opowiadać mi, co ich spotkało ze strony tzw. Ratusza zagłosuje na mnie, zechce zmian, to o swój wynik jestem spokojny. Czy lista zbierze wymagane minimum i przypadnie mi mandat - uważam, że jest to możliwe.

Ostatnie pytanie: W kampanii wyborczej przewija się postulat likwidacji Straży Miejskiej w Nowym Sączu, jakie jest Pana zdanie w tej kwestii?

- Kiedy odchodziłem ze Straży Miejskiej w 2011 roku nikt nie mówił o jej rozwiązaniu, nie przypominam sobie też, aby postulowali to mieszkańcy. To jak Straż Miejska jest teraz odbierana, to wynik wszystkiego tego, przed czym chroniłem Straż Miejską. Straż Miejska ma służyć ludziom, a nie być prywatną strażą jakiegokolwiek urzędnika, choćby najwyższego. Ma wykonywać obowiązki płynące z ustaw i przepisów, a nie spełniać widzimisię kogokolwiek. Ma pełnić rolę prewencyjną, a nie być źródłem dochodów z mandatów. O to walczyłem i nie pozwalałem na wypaczenie roli Straży Miejskiej. Teraz też będę walczył o dobre imię Straży Miejskiej, bo nie zasługuje ona na takie wyrazy potępienia, jakie się słyszy. Dlatego bardzo podoba mi się postawa Grzegorza Fecki, który spokojnie i merytorycznie podchodzi do tematu, chcąc reformować straż, a nie od razu rozwiązywać. Będę chciał się spotkać z nim, aby rozmawiać o przyszłości straży, przekazać mu moje uwagi i podzielić się doświadczeniem. Będę przekonywał każdego, że warto reformować Straż Miejską, bo to mocno hierarchiczna struktura, której funkcjonowanie zależy od osób nią kierujących. Używając bardziej obrazowego języka – nie można złomować dobrego i potrzebnego samochodu tylko dlatego, że kierowca pozwala pasażerowi bez prawa jazdy, z tylnego siedzenia, kręcić kierownicą według uznania i dla własnej satysfakcji straszyć przechodniów. Trzeba zmienić "kierowcę" i wyrzucić nadgorliwego "pasażera", żeby sprawy wróciły do normy.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Henryk Szewczyk

**

Ryszard Wasiluk – sądeczanin, absolwent Wyższej Oficerskiej Szkoły Samochodowej w Pile, przez 15 lat oficer Wojska Polskiego. Od 1990 roku oficer sądeckiej Policji, m. in. naczelnik Wydziału Prewencji ówczesnej Komendy Wojewódzkiej w Nowym Sączu. Po powodzi w 1997 roku odznaczony rok później Srebrnym Krzyżem Zasługi oraz Złotym Medalem „Za Zasługi dla Obronności Kraju”. Negocjator policyjny. Przez 5 lat zastępca Naczelnika Sztabu Policji Komendy Wojewódzkiej w Krakowie. W latach 2005 – 2011 kierował komendą Straży Miejskiej w Nowym Sączu.







Dziękujemy za przesłanie błędu