Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 29 marca. Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona
11/09/2017 - 09:30

Pop Ivan strzelił focha sądeczanom na Ukrainie [ZDJĘCIA]

”Tam szum Prutu, Czeremoszu”… napisał kiedyś Józef Korzeniowski w słowach pieśni „Ukraina”, pełnej dynamiki i tęsknoty, która żyje dziś w kulturze powszechnej i Polaków i Ukraińców. Na „zieloną Ukrainę” wyprawili się sądeczanie z beskidzkiego oddziału Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego. Był Lwów i górskie szczyty Czarnochory. Nie wszystkie zdobyte.

Pierwsze „nowożytne” kontakty i wycieczki odbywały się już na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, ale teraz nowe pokolenia turystów poznają dawne kresy Rzeczypospolitej, Królową Beskidów - Howerlę  czy Czarnochorę i Świdowiec.

Zaległości sprzed dwóch lat spowodowały, że na nowo postanowiliśmy zdobywać Popa Ivana z odbudowywanymi ruinami obserwatorium meteorologicznego, oraz Bliżnicę najwyższy szczyt Świdowca.

W podróż na Ukrainę wyruszyliśmy przed północą. Na nic te starania się zdały. Na granicy w Korczowej czekała kolejka składająca się z kilkunastu autokarów. Odprawa obywała się z prędkością niecałych dwóch autokarów na godzinę, co pogranicznicy tłumaczyli awarią systemu informatycznego. Na odprawę trzeba było czekać w liczącej kilka kilometrów kolejce.

Pamiętam czasy przedsystemowe i jakoś mimo wszystko trwało to dużo krócej, ale uzbrojeni w determinację i cierpliwość przekroczyliśmy granice po dziewięciu godzinach.

Z wielkim opóźnieniem dotarliśmy do Lwowa, zwiedzanego potem w iście ekspresowym tempie.Ale nawet ta pośpieszna wędrówka pełna była nastroju nostalgii, wypełnionej śladami polskiej historii.

Sam Lwów? Zachwycający. Kto twierdzi, że klimat starego miasta na głowę bije Kraków, ma rację. Urocze, brukowane uliczki, przepiękne stare kawiarenki i niespieszne życie.

Szczególnym przeżyciem była wędrówka pomiędzy niezliczonymi mogiłami na Cmentarzu Orląt Lwowskich.

Poza Lwowem roztacza się już zupełnie inna Ukraina, ta gdzie można znaleźć dzikie jeszcze górskie szlaki Czarnohory.Celem naszej podróży była Jablonica, współczesny kurortu narciarski i Hotel Bereg, którego gospodarzem był sympatyczny Ormianin. Ukraińcu inwestują na potęgę w rozwój narciarskiej  infrastruktury. Kurort jest jednym wielkim placem budowy. 

A potem były już tylko góry i urocze małe cerkwie pojawiające się w najmniej oczekiwanych miejscach w pobliżu turystycznych szlaków.

Pierwszą wędrówkę wytyczył szlak na Popa Ivana, trzeci co do wysokości szczyt na południowo-wschodnim krańcu pasma Czarnohory (2028 m. n.p.m. )  

Najpierw trzeba było podjechać, dokąd się dało, autokarem, by ostatnie kilometry przebyć zdezelowanym ukraińskim busem do Dżemborni. To połączenie sprawiło, że dopiero po godzinie jedenastej wyruszyliśmy na szlak, poprzez Połoninię Smotrycz, gdzie w szałasie pasterskim degustowaliśmy świeży bundz.

Dalej wędrówka wiodła  poprzez  wodospad Pod Iliuchową i Połoninę Iliuchową. Tam z powodu nadciągającej burzy, przewodnik zarządził odwrót. Kilka osób założyło sobie ambitny plan i wyruszyło wcześniej z namiotami, aby przejść granią Czarnochory.  Udało się następnego dnia. Oni zdobyli Popa Ivana. Pozostali, w pomrukach burzy, zeszli powoli do Dżemborni. Z wyprawy wróciliśmy nieco niepocieszeni.

Prawie już! Prawie Był na wyciągnięcie ręki dziś!...., ale niestety Pop Ivan strzelił na nas fochem. Grzmoty, mgły i takie tam inne przygody po szlaku... przy szlaku... i obok szlaku... przeszkodziły w szczytowaniu.... Jednak humor i doskonała kompania sprawiły, że i tak było znakomicie.

W kolejny dzień przyniósł wędrówkę na  Bliżnicę (1881 m. n.p.m),  najwyższy szczyt Świdowca. To takie trochę większe Bieszczady z bajkowymi połoninami.

Plan udało się zrealizować, choć w pierwszych godzinach marszu było nieco mgliście.Trasa wiodła z przysiółka Jasini doliną potoku Świdowiec na Połoninę Drogobrat, Połoninę Drogobrat Świdowicki na Bliżnicę.

Na szlaku spotkaliśmy grupę ukraińskich turystów. Oni robili sobie fotę na szczycie ze swoja flagą, my ze swoją. Ostatecznie, flagi, w imię przyjaźni ludzi gór, zostały związane i wszyscy stanęli do wspólnej fotografii. 

Skąd połoninami zeszliśmy do Kwasów, gdzie oczekiwała na nas zadowolona, choć bardzo zmęczona grupa namiotowa.

Wieczorem wszyscy świętowaliśmy piękną trasę i widoki. Kolejnego dnia pogoda była wspaniała,  ale nas czekała jeszcze kilkunastogodzinna droga do Polski,poprzez Stanisławów i Stryj, gdzie  zatrzymaliśmy się na krótką przerwę w podróży.

A potem był powrót do Nowego Sącza, powrót do codziennej, pracowitej rzeczywistości, ale są wspomnienia pięknej Ukrainy…. Tam szum Prutu Czeremoszu”    

Wojciech Szarota, (ami) Fot. W.S,A.M







Dziękujemy za przesłanie błędu