Nowy Sącz: wolnych miejsc w szpitalach brak. Karetki pokonują po 400 km
Jeden z naszych czytelników pisząc o podbramkowej sytuacji, jaka panuje obecnie w służbie zdrowia, opisał przypadek mężczyzny chorującego na COVID z dość poważnym przebiegiem.
- Pogotowie odmówiło nie pierwszego, ale kolejnego w ciągu doby wyjazdu mimo pogarszającego się stanu (duszności), a przy poprzednich interwencjach nie zabrali pacjenta do szpitala, z uwagi na brak miejsc. Jeżeli będziemy cicho siedzieć, to nic się nie stanie w tym temacie, a ludzie z Sądecczyzny w związku z brakiem miejsc w szpitalu będą po prostu umierali – pisze nasz czytelnik.
Co mówi Bożena Hudzik, dyrektor Sądeckiego Pogotowia Ratunkowego? - Po pierwsze trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie czy były wskazania do zabrania pacjenta? To ocenia zespół ratowników, będący na miejscu wezwania - odpowiada szefowa Sądeckiego Pogotowia Ratunkowego.
- Jeśli u pacjenta z zakażeniem koronawirusem jest dobra saturacja, wynosząca ponad 90 proc. to zazwyczaj zespół decyduje się pozostawić pacjenta w warunkach domowych. Wtedy rodzina pacjenta zawsze uzyskuje wyczerpującą informację, jak ma postępować z pacjentem, jak podawać leki przeciwgorączkowe i jakie działania stosować, aby stan zdrowia chorego się nie pogarszał
A co z pacjentami chorującymi na COVID-19, którym saturacja spada poniżej 90 proc i pojawia się duszność? - W takiej sytuacji żaden z ratowników nie zdecyduje się na pozostawienie pacjenta w warunkach domowych - odpowiada nasza rozmówczyni.
Sądeckie Pogotowie Ratunkowe, podobnie, jak każde inne w Polsce, w związku z pandemią pracuje na maksymalnych obrotach. Podobna sytuacja jest w szpitalach, począwszy od tych małych, powiatowych, w których część oddziałów przekształcana jest dosłownie z dnia na dzień w oddziały „covidowe”.
Bożena Hudzik przyznaje, że już zdarzały się takie sytuacje, że pacjent z niską saturacją był zabierany z domu do szpitala, ale niestety bywało również tak, że zespół nie mógł oddać pacjenta do szpitala, bo w szpitalu nie było w nim miejsca.
- Ale pacjent nigdy w takiej sytuacji nie zostaje bez pomocy – zaznacza nasza rozmówczyni. - Chory jest cały czas podłączony do tlenu. Wtedy jego saturacja się poprawia. Działają podawane w karetce leki poprawiające saturację i wentylację płuc.
Wspomniała również, że zespoły karetek pogotowia pokonują z takimi pacjentami szukając miejsca w szpitalach po trzysta, a nawet czterysta kilometrów dziennie. Wszystko po to, aby znaleźć wolne miejsce.
- Niestety zdarza się, że po siedmiu czy ośmiu godzinach poszukiwań w szpitalach wolnego miejsca nie ma i wtedy jesteśmy zmuszeni przywozić pacjenta do domu – mówi szefowa Sądeckiego Pogotowia Ratunkowego. - Bardzo często rodzina pacjenta, widząc jaka jest sytuacja sam prosi, aby przywieźć kogoś bliskiego do domu. Taka jest prawda. Nikt potrzebujący pomocy, w stanie zagrożenia życia nie jest jej pozbawiony - zapewnia nasza rozmówczyni. ([email protected]), fot.