Odnalazł się kot z Krakowa który zaginął w Nowym Sączu. Niesamowita historia!
Kiedy zapłakana i bezradna pani Dorota pojawiła się w redakcji "Sądeczanina" i poprosiła o pomoc i nam ścisnęły się serca. Mogliśmy tylko o przepięknym czarnym kocie z białym krawatem i w białych "skarpetkach" napisać. Błąkający się nie wiadomo gdzie Anatol, nie miał pojęcia, że zyskał wielką sławę. Bo jego historia poruszyła serca mieszkańców miasta. Po naszym artykule w redakcji rozdzwoniły się telefony. Ludzie ciągle pytali, czy "kot z Krakowa" się odnalazł.
Dzwoniła też pani Dorota, która choć bardzo smutna, była zbudowana zwyczajną ludzką dobrocią, bo wszyscy wokół chcieli jej pomagać.
Czytaj też Kot z Krakowa zaginął w Nowym Sączu. Właścicielka tonie we łzach
- To pozwala wciąż wierzyć w ludzi - mówiła i nie traciła ducha.- Wierzyła, w szczęśliwy finał całej historii. Ulotki z podobizną Anatola wisiały na Lwowskiej, w pobliżu mieszkania rodziców, z którego wymknął się Anatol. Informacje z jego zdjęciem były porozwieszane na całym osiedlu i w lecznicach dla zwierząt.
Dziś pani Dorota opowiada, jak z ciężkim sercem, po kilku dniach poszukiwań, musiała wracać do Krakowa, bo przecież trzeba iść do pracy i jak na weekend pędziła z powrotem do Nowego Sącza, żeby znowu szukać Anatola.
- Choć mijały kolejne dni, kiciusia ciągle szukał mój tato. Chodził po osiedlu i ciągle go nawoływał. Pomagały mu dzieci z osiedla i ich rodzice, próbowali pomóc panowie z gazowni, wolontariusze z towarzystwa opieki nad zwierzętami, którzy prowadzili poszukiwania na własna rękę, a ja odbierałem kolejne telefony i wysyłane z komórek zdjęcia czarnobiałych kotów od wielu nieznajomych ludzi. Ale to nie był Anatol.
Kolejny weekend spędzony w Nowym Sączu, znowu skończył się smutkiem. I znowu nadzieje spełzły na niczym, choć krąg poszukiwań stale się powiększał. Aż w ten piątek, w trzy tygodnie po zaginięciu Anatola, kiedy pani Dorota i jej mąż znowu wybierali się na weekend do Nowego Sącza, zadzwoni telefon.
- Słyszę w słuchawce, jak jakaś pani mówi, że przy ulicy Witosa, w pobliżu składu budowlanego, widziała kota, podobnego do tego, którego zdjęcie zobaczyła w leczniczy. Potem sms-em przesłała fotkę. Była niewyraźna, ale mnie drgnęło serce. To był on - opowiada pani Dorota.
Kiedy jednak dotarła na ulicę Witosa, w miejsce porośnięte chaszczami, gdzie Anatol był widziany i gdzie umówiła się ze swoją rozmówczynią, panią Edytą, kota nie było. Zaczęła go nawoływać. Nie pokazał się.
Czytaj też Cały Nowy Sącz szuka Anatola, cudnego kota z Krakowa
- I wtedy wyjęłam klucze od domu, zawsze przybiegał, kiedy nimi potrząsałam - opowiada pani Dorota. - I nagle go zobaczyłam. Lękliwie wyglądał z zarośli. A za chwilę był już w moich ramionach i rozpaczliwie miauczał. A ja popłakałam się ze szczęścia. A razem ze mną płakała pani Edyta, która pomogła mi go odnaleźć.
- Od wczoraj ciągle nie mogę uwierzyć, że ta historia skończyła się szczęśliwie. Chciałam bardzo, bardzo podziękować tym wszystkim, którzy z takim oddaniem nam pomagali. Może ta historia da ludziom nadzieję w trudnych chwilach i uświadomi, że po prostu nie należy odpuszczać.