Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 28 marca. Imieniny: Anieli, Kasrota, Soni
30/11/2014 - 08:30

Napisz dyktando, sprawdź, czy znasz ortografię i interpunkcję

W sobotę 29 listopada w Zespole Szkół w Świniarsku odbyło się II Gminne Dyktando o „Złote Pióro Wójta Gminy Chełmiec”. Wzięło w nim udział ponad 130 osób. Teksty Dyktanda opracowała dr Iwona Bińczycka-Kołacz. Jeden był przeznaczony dla gimnazjalistów i dorosłych, a drugi dla uczniów szkół podstawowych. Proponujemy państwu pożyteczną zabawę w domu. Napiszcie te dyktanda dla siebie, sprawdźcie się. Jedna osoba głośno czyta, pozostali domownicy piszą. Powodzenia!
Tekst dla gimnazjalistów i dorosłych:

Ohydne pluśnięcie. Skibka chleba niefortunnie upada stroną obłożoną strasburskim pasztetem z gęsich wątróbek na posadzkę. „Hi, hi”! – chełpi się Murphy, chichocząc. Niedorzeczne zrządzenie losu funduje nierentowną zamianę. To nie fair! Urządziło porządne porządki zamiast lunchu (lanczu).

Cherlawe chuchro nie może morzyć się głodem. Wręcz tucz jest pożądany. Żywność palce lizać. Kusi w kuchni auszpik, musli (muesli, müsli) z żurawiną oprószone gałką muszkatołową i orzeźwiający miąższ z papai. Mniam, mniam. Bałamuci wysokokaloryczna napoleonka. Cóż za chuligan, hultaj. Tumani też mokka w bladoniebieskiej menażce - ćwierćwiecznym antwerpskim souvenirze.

Należałoby nie używać używek, lecz wytrzasnąć surogat niełatwo. A mass media? Można by włączyć radioodbiornik. Cóż że monotematyczny dziennikarz zanadto mazurzy i półgłosem rzecze: „Była habanera, a teraz hiphopowy (hip-hopowy) hit”. Po czym puści dwa standardy i półświadomie mezzosopran, który tubalnie huknie. Później nie najlepszy jazz-band (dżezbend). Żenada. Niejeden się zżyma, że kapela rzępoli.

Azaliż nie przyjemniej zajrzeć do poradnika ogrodniczego, ażeby obejrzeć miechunkę, miłorząb i srożypląt, czyli korzeniarę?
A nuż nadarzy się superprodukcja „Inwazja owadów”. Dookoła hurma turkuciów podjadków. Wataha chrząszczy sczepiła się z hordą pluskwiaków różnoskrzydłych i hasa. Hałastra zażartek czyha, by chapsnąć liścia i czmychnąć. Konsensus - chmara ważek
to niezwykle ważki problem, nie błahostka.

Wpół do dziewiątej, a ford bezustannie stoi w korku. Na szczęście zwierzchnik na spóźnienie na mur-beton przymknie oko, nie nazwie maruderem. Nareszcie naprzód. Hajda! Wehikuł mija hożo aptekę „Pod Słońcem”, cheder, most Krasickiego i klasztor Dominikanek. Znienacka ukaże się dziewięciopiętrowy biurowiec. Niejeden się obrusza, ale harówka hartuje.

Żali się Bożydar zza biurka: „Halny. Takiej paskudnej zawiei i mżawki nie było od półwiecza, a trzeba by zżąć zboże”. Nietrudno usłyszeć wszechobecne chlap, chlap. Słońce to miraż, ułuda. Z żęcia na razie nici, podobnież z łyżworolek, hulajnogi. Zżymać się nie najmądrzej, ale jak uskoczyć chandrze i neurastenii, nie użyć w histerii kuszokołownicy? Wielogodzinne zakupy - najlepszy psycholog, lecz nie dla harpagona. Dusigrosz rachuje. Co poprawi mu humor? Zapewne bigos z charsznickiej kapusty w barze „Pod Skuwką” na Żuławach za półdarmo i hossa.

Dyktando dla szkół podstawowych:

Gdy Henio zaczął chrapać, jego druh - kruczoczarny labrador Morus zaczął znienacka zagorzale szczekać. Oburzył kury wrzaskliwym hau, hau! Zaczęły atak. Huzia na Józia! Zauważywszy w żywopłocie dziurę, pies pierzchnął chyżo z podwórka juhasa. Hurra! (Hura) Naprzód! Z górki na pazurki! Hycał, w ogóle lekceważąc, że miał być stróżem. Żądny przygód wojażował, co tchu przemierzając kręte ścieżki, aż zgubił drogę.

Zrobiło się wietrzno, zapadł zmierzch, czworonoga obleciał strach. Ale tchórz! Półżywy marzył o hamaku, budzie, wigwamie lub jakiejkolwiek strzesze. Omalże z głodu nie zemrze i marzy o misce żarcia. Na pewno nie wzgardziłby żeberkami czy kluskami choćby z lichym tłuszczykiem.

Wtem zauważył hebanowe futerko kreta. Co za szczęście! Przecież ten ssak wynurza się spod ziemi niezwykle rzadko. Kret znał podwórze Morusa, chodził tam niemalże co dzień na przednie dżdżownice. Zadeklarował więc eskortę – podróż podziemnym tunelem przez spichlerz, komorę gniazdową i dwukilometrowy przedpokój. „Jaki pech!” – westchnął czworonożny zwierzak. Żałował, że nie podoła wędrówce przez mroczny korytarz, niemalże stracił nadzieję na rychły ratunek.

Naraz leżąc na miękkim mchu pod rozłożystym krzewem kosodrzewiny, zobaczył mrówki. Znały drogę do jego ogródka, gdzie nieraz obżerały się uschniętymi hortensjami. Nie wahając się wcale, orzekły: „Pomożemy ci”. Nie chciały iść pieszo, zażądały transportu i czym prędzej czmychnęły na psi grzbiet. Gdy podróżnika zaczął swędzieć kark, drapiąc sierść w okamgnieniu pozrzucał malutkie pasażerki. Ulotniły się obrażone. Wokół nie było żywej duszy.

Otucha wróciła, gdy wśród gałęzi drzew zobaczył drozda, który urządzał trele. Czworonóg, nie zważając na recital, rzewnie pochlipując, zaczął histeryzować. Solista zgodził się pofrunąć. Miał potężną chrapkę na dojrzałe renklody, które rosły nad budą Morusa. Niebawem wzbił się ponad drzewa i w pół drogi przepadł. Psiak poczuł się nieswojo, był przerażony. Żałośnie skomlał.
Henio niepokoił się coraz bardziej o swojego przyjaciela. Ni stąd, ni zowąd poczuł mokry język na swojej twarzy. Zły sen o najdroższym kundlu dobiegł końca. Ech (Eh), pasterz gorzko pożałował swej drzemki.

JG, fot własne






Dziękujemy za przesłanie błędu