Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 19 kwietnia. Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa
12/04/2020 - 11:25

Moje uzdrowienie. Magdalena Ponurkiewicz: żyję dzięki modlitwie

Od kilku lat żyje danym jej drugim życiem i czerpie z niego - podwójnie pełnymi garściami na tyle, na ile pozwala wiek. Czym sobie na to zasłużyła?

- Kiedy obudziłam się, wspomina, dotarło do mnie, że jestem okropnie głodna, a żołądek mam przyrośnięty wręcz do kręgosłupa. Takiego uczucia dawno nie zaznałam, bo od kilku lat, jak sięgam pamięcią miałam, po zjedzeniu czegokolwiek, uczucie pełności i mdłości. Zapytałam męża: co ja mogłabym zjeść bo już nie mogę patrzeć na kleik ryżowy z marchewką. Mam ochotę na coś innego. Popatrzyłam na twarz męża i widziałam, że jest przerażony. Obawiał się, że zjedzenie czegoś innego niż ryż, może źle się dla mnie skończyć. Zaproponowałam, że zjem kromkę chleba z chudą szynką. Wyglądała tak smakowicie i fantastycznie pachniała...

Magda kromkę chleba pokroiła w drobną kosteczkę. Najpierw do ust włożyła jedną. Jadła ostrożnie, dobrze gryząc. Przełknęła i zamarła. Nauczona smutnym doświadczeniem wiedziała, że tylko czekać, aż pojawią się bóle. A TU NIC. Po pół godzinie zjadła drugi kęs. ZNOWU NIC. Potem zjadła następne kosteczki.

- Ból nie powrócił. Byłam zszokowana. Następnego dnia powtórzyłam menu i znów NIC...

Małymi krokami, bardzo ostrożnie zaczęła poszerzać dietę. Krok po kroku. I z każdym kęsem pożywienia, który przełykała zaczęła wierzyć, że coś drgnęło, że idzie ku dobremu.

- To, co czuje chory w takiej chwili, wie tylko osoba, która zmaga się z chorobą. U mnie pojawiła się taka właśnie narastająca, rozpaczliwa nadzieja, że może jednak ucieknę spod topora. Była to dla mnie WIELKA sprawa...

Nasza rozmówczyni codziennie żarliwie modliła się, ściskając w ręku obrazek z podobizną św. Ojca Pio. Czuła przypływ sił. Uwierzyła, że MOŻE będzie dobrze. Z niecierpliwością czekała także na wynik badania histopatologicznego pobranego wycinka miejsca naciekającego przez guz.

- Po trzech tygodniach od kolonoskopii przyszedł wynik. Co wtedy przeżywałam trudno opisać. Nadzieja przeplatana popłochem, płacz na końcu nosa i pytanie, co się stanie, jeśli diagnoza będzie nie taka, jaką chcę usłyszeć. Z opisu wynikało, że wcale nie jest zabawnie, ale wynik nie jest jednoznaczny. Dowiedziałam się, że muszę wykonać kolejną kolonoskopię i należy poszerzyć pole badania...

Mówił o tym ten sam sympatyczny lekarz , który kilka tygodni temu opowiadał jej o pacjentce, u której cofnęła się choroba nowotworowa.

Tego kolejnego badania bała się strasznie. Zapewniała chirurga, że czuje się bardzo dobrze, ale jak mus to mus.

- I znowu mogłam obserwować na monitorze wnętrze swoich jelit. Lekarz ostrożnie dotarł do esicy, do miejsca, które w poprzednim badaniu było częściowo, brunatno-szarą plamą. Sama też wbiłam wzrok, jak sroka w kość, w monitor. Wszędzie widziałam różową śluzówkę jelita, ani śladu brunatno-szarej plamy. Zmiana nowotworowa widoczna w poprzednim badaniu była naprawdę duża. Trudno byłoby ją przeoczyć. Badanie trwało około czterdziestu minut. Twarz lekarza była skupiona, pojawiły się na niej kropelki potu. Wreszcie wysunął z jelita kolonoskop i wtedy usłyszałam: Proszę pani. Ja tej zmiany znaleźć nie mogę. Jej nie ma. Ale...

Był 22 lipca 2008 roku.

Lekarz zlecił natychmiastowe badanie tomograficzne. Prosto ze szpitala w Krynicy pani Magda pojechała karetką pogotowia do szpitala w Nowym Sączu. Błyskawicznie trafiła do pracowni tomograficznej. Badanie trwało chwilę. Na wyniki też trzeba było jednak poczekać.

Wreszcie opis badania był gotowy.

- Co się okazało? W jelicie grubym, w miejscu, gdzie była poprzednio naciekająca plama, niczego nie stwierdzono, z wyjątkiem leciutkiego wzniesienia, obciągniętego różową śluzówką – mówi pani Magdalena.

Czytaj na następnej stronie







Dziękujemy za przesłanie błędu