Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 29 marca. Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona
26/05/2015 - 10:55

Jak Duduś został prezydentem. Czy Mularczyk to spiritus movens politycznego trzęsienia ziemi ?

Za akuszera politycznych narodzin Andrzeja Dudy uważa się Zbigniewa Ziobrę, ale tak naprawdę to Arkadiusz Mularczyk wprowadził go w środowisko Prawa i Sprawiedliwości i skromnie teraz na ten temat milczy. Czy sądeckiego posła można uznać za ojca sukcesu do niedawna mało rozpoznawalnego polityka, który odebrał prezydenturę Bronisławowi Komorowskiemu?

Rozmowa z posłem Arkadiuszem Mularczykiem

Ma pan poczucie, że to pan stał się tym, którego można by określić mianem spiritus movens politycznej kariery Andrzeja Dudy i politycznego trzęsienia ziemi, jakim jest wygranie przez niego wyborów? 

- To dla mnie niezwykła satysfakcja i radość, że mój przyjaciel Andrzej Duda, którego znam od niemal dziesięciu lat, został prezydentem Polski. Cieszę się szczególnie, bo poznaliśmy się z Andrzejem na początku jego politycznej drogi i nasza kilkuletnia współpraca związana z parlamentem była początkiem jego późniejszej działalności publicznej, sejmowej i państwowej. Ale z tym przypisywaniem mi siły sprawczej tego oszałamiającego sukcesu, mocno pani przesadziła. Pewnie właściwsze byłoby określenie, że mam swoją cegiełkę w wejściu Andrzeja Dudy w politykę.

To jak było z tą cegiełką ?

-Kiedy w 2005 roku zostałem posłem Prawa i Sprawiedliwości szef klubu parlamentarnego partii, świętej pamięci Przemysław Gosiewski, zlecił mi napisanie ustawy lustracyjnej. W poszukiwaniu modelu lustracji, analizowałem różne systemy. W Polsce był on oparty na prawie karnym, natomiast przyjęta w Niemczech i Czechach ustawa lustracyjna była modelem bardziej administracyjnym. Uznałem wtedy, że trzeba poszukać kogoś specjalizującego się w prawie administracyjnym. Kogoś, kto mógłby mi pomóc w opracowaniu procedury lustracyjnej. Przyjaźniłem się wówczas z nieżyjącym już adwokatem Rafałem Winschem, z którym wspólnie uczyliśmy się do egzaminów na adwokacką aplikację. Często w naszych rozmowach wspominał o swoim sympatycznym koledze, którego nazywał Dudusiem. Opowiadał zawsze, Duduś to, Duduś tamto. No i okazało się, że ten Duduś jest doktorem prawa administracyjnego. Dosłownie spadł mi wtedy z nieba. Poprosiłem Rafała, żeby dał mi do niego telefon. No i tak poznałem Andrzeja Dudę, nauczyciela akademickiego na Uniwersytecie Jagiellońskim, który wspólnie z jeszcze dwoma prawnikami pomógł mi przygotować ustawę lustracyjną. To był czas naszej bardzo intensywnej pracy i kontaktów, co trwało pół roku, bo najpierw tę ustawę pisaliśmy, a potem czuwaliśmy nad całą sejmową procedurą. Nasza ustawa lustracyjna została przyjęta przez sejm głosami 372 za, 44 głosów SLD przeciw. To był nasz duży sukces. Później ustawę także przyjął Senat. 

To był ten czas, kiedy wciągnął pan Andrzeja Dudę do środowiska Prawa i Sprawiedliwości?

- Kiedy wszedłem do parlamentarnej polityki, uważałem, że w PiS potrzebni są młodzi, dobrze wykształceni ludzie, którzy będą poszerzać ofertę naszej partii. I pomyślałem, że Andrzej będzie dobrym uzupełnieniem naszej formacji. Widziałem, że jest bardzo zdolny, pracowity, a przy tym skromny. I niezwykle szybko się uczył. Miał przy tym bardzo ciekawe przemyślenia wynikające z różnych doświadczeń zawodowych i życiowych. Ceniłem sobie nasze rozmowy o polityce, i nie tylko.

Tak więc wystąpił pan w roli politycznego protektora zdolnego doktora prawa i zaprowadził do swojego bliskiego kolegi Zbigniewa Ziobry, który był wówczas ministrem sprawiedliwości. 

- Rzeczywiście przedstawiłem Andrzeja, między innymi Zbigniewowi Ziobrze, który był wówczas ministrem sprawiedliwości w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. W 2007 roku Ziobro zaproponował mu pracę w resorcie, w randze podsekretarza stanu. Duda był sprawny merytoryczne i bardzo zaangażował się w prace ministerstwa i przygotowywane reformy wymiaru sprawiedliwości. Ale był tam niedługo, bo jak wiadomo odbyły się wcześniejsze wybory i do władzy doszła Platforma Obywatelska. Po naszej przegranej był w trudnej sytuacji. 

Nie mógł wrócić na uczelnię?

- Miał zamiar wrócić do pracy naukowej. Ale w tamtym czasie nie było to takie łatwe. Praca przy lustracji i w ministerstwie u Zbigniewa Ziobro,przysporzyły mu przeciwników w środowisku uniwersyteckim.

Narobił mu pan kłopotów tą ustawą lustracyjną...

To prawda. Mieliśmy i zwolenników, ale też wpływowych przeciwników. Pamiętam, że wtedy rozmawiałem, ze Zbigniewem Ziobro, który postanowił powiedzieć o Andrzeju świętej pamięci Lechowi Kaczyńskiemu. Zarekomendował go, jako zdolnego i doświadczonego już prawnika. I tak Andrzej trafił do prezydenckiej kancelarii.

Czy to tam Duda rozwinął swoje polityczne skrzydła? 

- Przede wszystkim dał się poznać jako świetny prawnik. Do tego niezwykle pracowity. To dzięki temu stopniowo zdobywał sobie uznanie prezydenta Kaczyńskiego. Ostatecznie został podsekretarzem stanu, w kancelarii prezydenta. To była niełatwa praca, tym bardziej, że wówczas pracował tam również Michał Kamiński, słynny „Misio”, który teraz wysługuje się PO. Ale Duda dawał radę. 

Czy już wówczas dostrzegł w nim pan polityczny potencjał?

- Tak. Z całą pewnością, natomiast w tamtym czasie nie mogłem przypuszczać, że będzie kilka lat później prezydentem Polski.

Miał potencjał, ale z praktyką było gorzej. W 2007 roku zaliczył nieudany start w wyborach do Sejmu, a w 2010 roku bez powodzenia ubiegał się o fotel prezydenta Krakowa. 

- To nie był jeszcze jego polityczny czas. Ale przecież zbierał doświadczenia. Przypominam sobie historię pewnego amerykańskiego polityka, który przegrywał wiele wyborów z rzędu, a w końcu został jednym z najwybitniejszych prezydentów Stanów Zjednoczonych. Był nim Abraham Lincoln. Historia Andrzeja w tym sensie jest podobna.

Praca Dudy w kancelarii prezydenta trwała trzy lata. Miała dramatyczny finał. Po tragedii w Smoleńsku, wszystko się kończy. Także wasza wspólna droga. Pan i Zbigniew Ziobro rozstajecie się z Prawem i Sprawiedliwością. Zakładacie nową partię. Powstaje Solidarna Polska, ale Duda z wami nie idzie, choć wydawałoby się to naturalne, że podąży za swoimi serdecznymi kolegami i politycznymi protektorami.

- Rzeczywiście byliśmy przekonani, że będzie z nami. Nawet był na kilku spotkaniach, po czym jednak został w Prawie i Sprawiedliwości. 

Poszło na noże między wami?

-To za dużo powiedziane. Padło trochę ostrych słów i z naszej i z jego strony. Dziś jednak widzimy, że nasza współpraca, a także wspólna kampania połączonych sił prawicy w Polsce, dała sukces i w pierwszej i drugiej turze wyborów. I to jest dla nas najważniejsze.

Czy wtedy, pięc lat temu to był ten moment kiedy Andrzej Duda poszedł własną polityczną drogą? 

- Myślę, że tak. I na tym wszystkim zaważyła jego praca w kancelarii prezydenta. Profesor Lech Kaczyński był politykiem wybitnym, o niezwykłej osobowości. W swojej kancelarii skupił wokół siebie ludzi, którzy utożsamiali się z etosem państwowca, którym był prezydent. To środowisko i praca także kształtowało Andrzeja Dudę, jako polityka. No a potem nałożyła się na to ta straszna tragedia w Smoleńsku, która w sposób szczególny odcisnęła na nim swoje piętno.

Myśli pan o dramatycznej relacji Andrzeja Dudy, który w filmie Joanny Lichockiej „Mgła” opowiada jak Bronisław Komorowski w kilka godzin po katastrofie rządowego Tupolewa już przejmował władzę, choć formalnie nikt nie potwierdził śmierci prezydenta? 

- To rzeczywiście były dramatyczne chwile. Andrzej był wtedy jedynym ministerialnym urzędnikiem obecnym w kancelarii prezydenta. Kiedy wracaliśmy ze Smoleńska pociągiem i byliśmy wszyscy w głębokim szoku, bo nikt nie wiedział co tak naprawdę się wydarzyło, ludzie Komorowskiego, już się tam wpychali i szukali tajnych dokumentów dotyczących między innymi WSI. Żądali dostępu do pomieszczeń. Andrzej samotnie przeciw temu protestował, uzasadniając to tym, że właściwe organy państwa nie miały pewnych informacji o śmierci prezydenta, nie było jego aktu zgonu. To wtedy Duda wypowiedział pamiętne słowa: ”Chcecie przejmować władzę na podstawie paska w telewizji”? Ale on nie miał szans w starciu z machiną, która już została puszczona w ruch. Naprzeciw siebie miał rząd i marszałka Sejmu, który natychmiast przejął władze w kancelarii prezydenta. 

Historia zatoczyła koło? Dziś Duda tę prezydenturę Komorowskiemu odebrał. 

- Teraz , kiedy o tym wszystkim myślę, i oceniam z perspektywy dekady, stwierdzam, że w życiu nie ma przypadków i że nic nie dzieje się bez przyczyny. Symbolika dnia jego zwycięstwa, też jest znacząca.

I ma pan w tym swój udział.

- Cieszę się, że na początku drogi politycznej Andrzeja Dudy mogłem z nim współpracować. To będzie dobry prezydent. Ten najwyższy urząd w państwie będzie chciał pełnić, jak najlepiej dla Polski i Polaków. I to nie jest jakaś wyborcza gra. On rzeczywiście taki jest. Szczery, otwarty, a przy tym jest tytanem pracy i prawdziwy, patriotą. Mam też satysfakcję, że na wieczorze wyborczym, jako jeden z pierwszych mogłem bezpośrednio, zaraz po ogłoszeniu wyników, złożyć mu i jego małżonce gratulacje!

Rozmawiała Agnieszka MichalikFot. archiwum Arkadiusza Mularczyka 
 







Dziękujemy za przesłanie błędu