Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 28 marca. Imieniny: Anieli, Kasrota, Soni
30/12/2022 - 12:25

Ją zamordowali sowieci, on oszukał los. Historia upamiętniona tablicą na Juście

Latem 1939 r. na wzgórzu św. Justa pobrała się Janina Dowbór-Muśnicka oraz Mieczysław Lewandowski. Ich życie miało być już na zawsze szczęśliwe, jednak wojenna rzeczywistość zburzyła ten sielankowy plan.
Tablica upamiętniająca Janinę Lewandowską. Fot. UG Łososina Dolna
To historia niemal stworzona na potrzeby scenariusza filmowego, bo tak ciężko uwierzyć, że szczęście młodych ludzi mogło szybko obrócić się w tragedię. 10 czerwca 19393 r. w Poznaniu cywilne „tak” powiedzieli sobie Janina Dowbór-Muśnicka i Mieczysław Lewandowski. Drugie, tym razem sakramentalne „tak” wypowiedzieli na Juście, 17 sierpnia 1939 r.
Sceneria była piękna – widok na wstęgę Dunajca ze wzgórza św. Justa mieszał się z wszechobecną zielenią. Lato 1939 roku  było wyjątkowo ciepłe. Młodzi radowali się swoim szczęściem właściwie od czerwca. Nowożeńcy nawet nie przypuszczali, że będą ze sobą jeszcze tylko kilka dni, a potem wielka polityka ich rozdzieli na zawsze.
 
Sierpniowy ślub to było niecodzienne wydarzenie na Sądecczyźnie. Wychodziła za mąż córka znanej persony, jaką był generał Józef Dowbór-Muśnicki, jeden z najbardziej zasłużonych dla polskiej niepodległości wojskowych. W 1919 r. dowodził powstaniem wielkopolskim. To jeden z niewielu polskich zrywów w historii, gdy nie ponieśliśmy klęski. 

Po odzyskaniu niepodległości rodzina przeniosła się do rodzinnego Lusowa pod Poznaniem. Córka generała, Janka, urodziła się wcześniej, w 1908 r. w Charkowie.Już w dzieciństwie cechowała ją niezwykła odwaga. Pewnego dnia, jak opowiadała jej przyjaciółka, Janka weszła na drzewo i nie potrafiła z niego zejść. Ciekawiła ją dziupla. Wszyscy myśleli, że zginęła, albo utopiła się w jeziorze. Doszło nawet do tego, że generał Dowbór-Muśnicki specjalnie przyleciał z Warszawy samolotem, aby ratować córkę. Wysłał żołnierzy na przeszukanie jeziora.
Rodzeństwo Janki milczało, choć wiedziało, gdzie siostra przebywa. Dopiero psy generała znalazły zmarznięte dziecko. Bracia Janki, Giedymin i Olgierd, żyli z nią bardzo blisko, bardzo sobie ufali. Szczególną troską Janka obejmowała młodszego o 5 lat Olgierda, który potem zresztą skończył Szkołę Orląt w Dęblinie. W 1938 r. zastrzelił się, a przyczyną było niefortunne ulokowanie uczuć.
 
W Lusowie w 1920 r. zmarła matka Janiny. Po ukończeniu szkoły średniej (prestiżowego gimnazjum generałowej Zamoyskiej) dziewczyna podjęła studia w Poznaniu, w tamtejszym konserwatorium muzycznym, w klasie fortepianu. Marzyła, że zostanie śpiewaczką, ale ojciec generał nie patrzył na to przychylnie. Nie był także szczęśliwy, że córka angażuje się w kabaret. Janina więc rzuciła studia i zaczęła pracę jako telegrafistka na poznańskiej poczcie.

Mimo wszystko ojciec był dla Janki bardzo ważną postacią. Dziewczyna była „charakterna”, potrafiła dopiąć swego. Niestety, jeszcze przed II wojną światową spotkała ją kolejna tragedia - w 1937 roku pożegnała kochanego ojca. 

Już w szkole średniej Janina zainteresowała się lotnictwem i zapisała się do Aeroklubu w Poznaniu. Była pod wrażeniem pokazów samolotowych na poznańskiej Ławicy. Lotnictwem była wręcz zafascynowana, szybko pięła się po stopniach wojskowych dochodząc do podporucznika. Została absolwentką Wyższej Szkoły Pilotażu w Ławicy oraz kursów radiotelegraficznych we Lwowie i w Dęblinie.  Jako pierwsza z kobiet w Europie skoczyła na spadochronie z 5 kilometrów! Kobieta - pilot i do tego tak odważny, to nie był częsty widok! 
- Za samolotami ruszyli ubrani w kombinezony i kominiarki i zaopatrzeni w dwa spadochrony, plecowy i piersiowy, skoczkowie, wśród których zwracała uwagę jedyna kobieta, p. Janina Dowbor-Muśnicka. […] Po wzbiciu się samolotów na wysokość kilkuset metrów skoczkowie zaczęli wyskakiwać – pisał w maju 1939 roku „Kurier Poznański”.
Jak łączyła pracę na poczcie z aktywnym życiem? Jej koleżanka z pracy wspominała: Największą jej pasją były skoki spadochronowe. Skakała wiele razy. Wiele też o tym opowiadała. A kiedy robiła kurs pilotażu motorowego – nie wiem. Nie przypominam sobie, aby specjalnie zwalniała się z pracy. Czasem tylko prosiła o kilka godzin zastępstwa lub zamianę na nocne dyżury. Gdy przychodziła do pracy zmęczona, zaniedbana, ostrożnie – żeby nikt nie widział – wyciągała suchą bułkę, wiedziałam, że w tym dniu ćwiczyła swoje podniebne loty.
Po ojcu odziedziczyła odwagę, zaś po matce zamiłowanie do muzyki. Do tego uwielbiała pracę w ogródku, szycie, a nawet sama projektowała sobie ubrania. Kochała zwierzęta: konie oraz swoje psy. Jednym słowem była kobietą wielu pasji. 






Dziękujemy za przesłanie błędu