Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 19 kwietnia. Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa
07/11/2014 - 07:11

Halina Komar: Jestem oburzona, Rosjanie to dobrzy ludzie!

Halina Komar, znana sądecka esperantystka, przesłała nam gorzkie refleksje w związku z wtorkową akcją usunięcia sowieckiej symboliki z pomnika Armii Czerwonej w Nowym Sączu.
Poniżej historia pani Haliny.

**
(…) Jestem oburzona, protestuję w imieniu swojego pokolenia, które chciało zachować obiekty upamiętniające historię naszego życia, a burzenie pomnika jest zwykłym wandalizmem, który powinien być ścigany z urzędu. Jakich barbarzyńskich czasów się doczekaliśmy! To nie jest demokracja, to rejterada od cywilizowanych norm współżycia społecznego do barbarzyństwa, gdzie wygrywa ze zdrowym rozsądkiem wrzask, bełkot i kij, czy łom w garści!
(…)
To jest w jakiś sposób „mój pomnik” nie tylko z tego powodu, że prawie pół wieku chodziłam obok niego a nawet kładłam kwiaty.
On się stał dla mnie drogi i osobisty, poprzez poznanie historii jednego z tych żołnierzy, którzy tutaj zginęli, a był to 21- letni diakon z jakiejś „zauralskiej dierewni", który powołany do wojska zostawił żonę w ciąży i z dwójka małych dziećmi. Nazywał się Flegont Usoltsew.

Żona (wdowa po nim) nie przestała go szukać po wojnie i wreszcie, po czterdziestu latach od wojny, otrzymała z organizacji „Żółtego Półksiężyca” (takie symbole były na dokumencie, który widziałam, a nazwy nie pamiętam) zawiadomienie, że on padł w Nowym Sączu i został tutaj pochowany. Rodzina ustaliła, że testament matki wypełni najstarsza córka, Eda Flegontowna Usoltseva: nauczy się języka polskiego, odnajdzie grób ojca, wysypie tam woreczek ziemi z grobu matki i weźmie z jego grobu ziemię na grób matki...

Aby wykonać to zadanie, Eda zapisała się w Świerdłowsku do Towarzystwa Przyjaźni |Radziecko-Polskiej, gdzie przez cały rok uczyła się kalekiego języka polskiego, bo nauczycielka też go dobrze nie znała. Potem zdobyła pozwolenie na wyjazd z miasta, które było centrum przemysłu zbrojeniowego i było zamknięte przed światem - i z wewnątrz i z zewnątrz nie można było się poruszać. I wreszcie przyjechała do Nowego Sącza na „Prazdnik Svobody” czyli przed 9 maja 1984 roku. Śmiertelnie umęczona ponad tygodniową podróżą z przesiadkami i granicznymi szykanami, rozpłakała się głośno w Domu Turysty PTTK, gdzie szukała miejsca na nocleg. Dyżur miała moja córka Joanna i ona
do mnie zatelefonowała: „Mamuś, siedzi u mnie na podłodze w recepcji jakaś Ruska, głośno płacze i mówi że tu zostanie, a ja nie mam miejsc! Ratuj ją i mnie z kłopotu! „
No i natychmiast skontaktowałam się z Piotrem Krukiem, wówczas prezesem TPPR w mieście i on załatwił Edzie pokój w ORBIS-ie, dyżurny dla towarzyszy KW PZPR! Posłał także po nią taksówkę, która zawiozła ją do hotelu. W taki sposób zaczęła się nasza znajomość. Eda została u nas cały tydzień, zwiedziła miasto, okolice, jeździła na wycieczki z PTTK, gdzie byłam działaczką, zaprzyjaźniła się z moja rodziną. Codziennie nosiła kwiatki pod pomnik i na zbiorowe mogiły żołnierskie na cmentarzu przy ul. Rejtana.

Ale najciekawsze są późniejsze wydarzenia, ponieważ ona - aby sprawić mi przyjemność - zaczęła się uczyć esperanta. I bardzo zaskoczyła mnie, że ona nie wiedziała do czego służy kościół! Z okna swego pokoju w ORBIS-ie widziała kościółek kolejowy i dzieci wystrojone do I Komunii Świętej. Zapytała mnie, czy to jest „Dworiec Kultury" (Pałac Kultury u nich prawie każdy z wieżami, jak warszawski PKiN) i czy dzieci będą tam występowały?
I posypały sie pytania: „co to takiego kościół, a na co on wam?”. Bardzo chciała pójść zobaczyć, ba - pchała sie do Komunii św., „bo oni wszystkie dostają, ja też chce popróbować” .
I dowiedziałam się, że w dwumilionowym mieście Świerdłowsk (obecnie i historycznie Jekatierinburg) nie ma ani jednego kościoła! A matka w strachu przed represjami, nigdy nie pozwoliła mówić dzieciom, że ich ojciec był diakonem! W taki oto sposób Duch Święty skierował ją do mnie, a przeze mnie - do Boga. Pojechała z woreczkiem ziemi spod pomnika na Alejach Wolności i garstką ze zbiorowego grobu na cmentarzu przy ulicy Rejtana.

Przyjeżdżała do nas kilkanaście razy, stała się prawie członkiem rodziny: mądra, skromna i uczciwa. Po wybudowaniu domu na wsi, udostępnialiśmy jej pokój i mogła nas zawsze odwiedzić. Zaprzyjaźniła się z siostrami niepokalankami z Białego Klasztoru i przesiadywała tam godzinami. Siostry namawiały ja na pracę misyjną na Ukrainie. A jakiś czas po „przygodzie kościelnej” przyjechała do nas z 20-letnią siostrzenicą Nataszą i już na peronie krzyczały, biegnąc do mnie: „Gala, Gala, a my uże kreszczeny!" ( my już jesteśmy ochrzczone!).

A po "pierestrojce" tworzyła z innymi pierwszy kościół katolicki w tym 2,5- milionowym mieście. Pomagała mi zorganizować wyprawę na Bajkał dla wodniaków w 1991r., skontaktowała z miejscowymi esperantystami, którzy gościli nas biednie lecz niezwykle serdecznie.
Swoje oszczędności (biedniutkie) przekazała w TPPR na utrzymanie właśnie tego pomnika, zbeszczeszczonego przez obecnych wandali...

Na opamiętanie oszołomów nie liczę, dlatego boję się ją zaprosić znowu do miasta, w którym kiedyś umarł jej ojciec, a obecnie…, bo jej pękłoby serce.
Jest obecnie schorowaną kobietą, którą chcieliśmy godnie pożegnać, zanim ja jeszcze żyję, bo ja mam 77 lat i już miałam sercowe przygody latem...
Tak oto przyzwoici ludzie tracą z powodu strasznego parcia do sławy ludzi malutkich, którzy nic nie potrafią zbudować, ale szukają wyżycia w destrukcji.
Eda nie będzie szukać odwetu, nie podpali kościoła katolickiego, który współtworzyła u siebie z inspiracji nowosądeckich przyjaciół. Po prostu pęknie jej serce, gdy się dowie o tym, co się stało z pomnikiem Braterstwa Broni w mieście, gdzie zginął jej ojciec...
Zrobili to katolicy, od których uczyła się religii i tolerancji, także w naszym mieście.
Przepraszam, że tak dużo napisałam, ale to jest godne opisania. Niech ludzie zobaczą, że Rosjanie to dobrzy ludzie, często lepsi od nas i że ginęli za nas w tej wojnie.

Halina Komar








Dziękujemy za przesłanie błędu