Chcieli tylko wyrównać działkę, a tu bomba lotnicza i pociski. I na tym nie koniec "bombowych niespodzianek"
Pani Ula Duda zadzwoniła do mnie kilka dni temu, że chciałaby z synem na swojej działce zagospodarować kolejną część terenu, zrobić wiatę. Dlaczego wybrała akurat mój numer? Bo kilka lat temu robiłam pierwszy materiał na temat jej „bombowych” problemów i wtedy udało mi się namówić do pomocy Pawła Terebkę uprawnionego do wykrywania podobnych „niespodzianek” swoim wykrywaczem.
Wtedy ledwo w kilka godzin znaleźliśmy kilka niewybuchów. Oczywiście wezwaliśmy policję a ta jednostkę saperów z Taronwa. Tyle, że przy areale 2,5 h to była kropla w morzu usuniętego zagrożenia.
Dom kobiety stoi tuż obok miejsca, gdzie w czasie II wojny światowej wysadzony został niemiecki pociąg z transportem amunicji na front wschodni. Nie wszystko eksplodowało, większość pocisków została rozsiana wokoło. To było kiedyś. A teraz? Niewiele się zmieniło... Pani Urszula, już w sierpniu 2016 roku, chciała tylko poszerzyć drogę dojazdową do domu. Zamiast drogi znów miała niewybuch i kolejnych mundurowych gości. Niedługo po tym, jak kobieta się tu wprowadziła, jej syn chciał wykopać kompostownik. Znalazł pocisk moździerzowy. Jakiś czas później rodzina sadziła drzewka owocowe. Pół metra obok jednego z nich saper znalazł kolejny pocisk.
Pani Ula już przestała nawet liczyć, ile takich niespodzianek wykopała: w czasie pielenia ogródka, w czasie prac remontowych. Gminni pracownicy odmówili jej nawet kiedyś przyłączenia wodociągu, bo wiedzieli co czai się w ziemi. Skąd wzięły się pociski? Pod koniec II wojny światowej zaraz obok wysadzono niemiecki pociąg z transportem amunicji na front wschodni. Po wojnie pozostałości usunięto jedynie w minimalnym zakresie. Reszta jest w ziemi.
Zobacz też: Tajemnicze zaginięcie Jakuba Bocheńskiego, lidera Lewicy na Sądecczyźnie
Historia przypomniała o sobie, gdy Sądeckie Wodociągi natknęły się w trakcie prac ziemnych na około 120 niewybuchów na odcinku zaledwie stu metrów w rowach szerokości pół metra i głębokości dwóch metrów. Wcześniej mieszkańcy też monitorowali w gminie o kolejnych pojedynczych pociskach moździerzowych i artyleryjskich na ich własnych gruntach i w pobliżu Dunajca. Razem z Pawłem Terebką mogliśmy pani Uli tylko obiecać, że jak znów będzie potrzeba, to postaramy się pomóc. I tak się stało wczoraj. Paweł skierował tu swoich kolegów właśnie ze SHES.
- Podczas przeszukiwania natrafiliśmy na dwa niebezpieczne przedmioty bombę lotniczą oraz pocisk artyleryjski oraz wiele ostrych odłamków pocisków. Miejsce niewybuchów zostało oznakowane a o znalezisku właściciel posesji poinformował policję.– relacjonuje wczorajsze poszukiwania Stanisław Pustułka prezes SHES. - A udało się sprawdzić ledwie 15 arów - obrazuje powagę sytuacji syn pani Urszuli, Andrzej Duda. - Od wczoraj znów na podwórku mamy policję i czekamy tradycyjnie na saperów.
Kiedy ta wybuchowa ruletka się skończy? Już w 2015 roku gmina Chełmiec zwracała się o pomoc w tej sprawie do Ministerstwa Obrony Narodowej. Ubiegała się o środki na kompleksowe rozminowanie okolicy, bo wiadomo, że pociski leżą w wodzie, wzdłuż torów, na terenach, które mieszkańcy wykorzystują do rekreacji tuż nad Brzegiem Dunajca. Okazało się, że MON pieniędzy nie ma, a gmina jest tylko właścicielem niewielkiej części terenu. Reszta należy do Polskich Linii Kolejowych, RZGW i prywatnych właścicieli, więc Chełmiec nie może tu wydać ani złotówki z własnych pieniędzy.
Pani Urszula mogłaby wynająć saperów sama. Tyle, że jej grunty mają 2,5 hektara, a koszt rozminowania jednego metra kwadratowego w terenie górzystym to – obecnie - około 100 złotych. ([email protected] Fot.: SHES)