Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 28 marca. Imieniny: Anieli, Kasrota, Soni
06/03/2018 - 09:00

Jak mieć dziewięcioro dzieci, nie zwariować i pogonić dziennikarzy z programu „Zamiana żon"

Mówią o sobie z humorem, że w sklepie sprawiają takie wrażenie, jakby szykowali się na przyjście jakiegoś kataklizmu. A to po prostu zwykłe zakupy rodziny z dziewięciorgiem dzieci. To „nienormalne”? Dawno machnęli ręką na tych, którym nie mieści się w głowie, że ktoś zwyczajnie jest otwarty na życie i cały bezmiar szczęścia

Kiedy się w sobie zakochali? Poznali się w czasach nauki w ogólniaku. Chodzili do różnych szkół, ale spotykali się w oazowej grupie, działającej przy kościele kolejowym w Nowym Sączu. Ale to nie była miłość, która przyszła jak grom z jasnego nieba. Anecie najpierw  podobał się kolega Jacka, ale to ostatecznie to on zdobył jej serce.  

- Był taki przystojny, męski i przy tym romantyczny. Potrafił na mnie czekać z pięknym kwiatem pod drzwiami klasy, w której miałam lekcję. Kiedyś, po chemii, mój nauczyciel na ten widok sarkał i mówił z przekąsem: widzę Krzemińska, że zamiast nauki, masz w głowie amory - śmieje się Aneta.

Dlaczego zakochałem się w Anecie? - zastanawia się Maciek - ujęła mnie jej świeżość, promienny uśmiech i to, że miała głowę pełną pomysłów. No, co ja będę dużo mówił. Po prostu była między nami chemia.

Aneta patrzy na męża z uśmiechem i mówi, że nie wyobraża sobie, żeby mogłaby być z kimś innym.

- Te wszystkie nasze wspólne lata, to oczywiście cały bagaż mężowskich wad i zalet. Z biegiem czasu coraz lepiej poznaje się tego drugiego, najbliższego ci człowieka, ale to odkrywanie tak naprawdę nie ma końca. Ciągle potrafimy siebie zaskakiwać. I to jest piękne. Kiedy patrzę na Maćka, zawsze powtarzam ze śmiechem: To jest mój mąż. Mój własny i już oswojony.

 - Zawsze podchodzę do wszystkiego racjonalnie i zdaję sobie sprawę z tego, że mogłaby istnieć jakaś alternatywna rzeczywistość, ale nie chciałabym alternatywnej rzeczywistości - mówi Maciek.

Małżeństwem są od dwudziestu lat. W tym czasie urodziło im się dziewięcioro dzieci. Mają pięciu synów i cztery córki. Najpierw na świat przychodzili sami chłopcy. Pierwszy był Kuba, który ma teraz 20 lat, drugi w kolejności to 18-letni Michał, potem Wojtek, ma teraz 15 lat. Potem doczekali się córki. Agnieszka to trzynastolatka. Jej o dwa lata młodszy brat to Marek. Potem urodziła się Małgosia, ma lat 8, Basia ma 6 lat, jest jeszcze Iga, to czterolatka, a najmłodsza to dwuletnia Zosia.

 

Jeszcze przed ślubem Ciszewscy mówili sobie, że chcą mieć liczną rodzinę. Aneta ma tylko brata i jak mówi, zawsze marzyła o gromadce dzieci. Maciek był jedynakiem i kiedy dorósł, obiecał sobie, że nigdy nie skaże swojego dziecka na brak rodzeństwa.

- Kiedy patrzę na nasze dzieci, zawsze myślę o tym, że ja nawet nie miałem się z kim pokłócić, nie mówiąc już o tym, że nie miałem się z kim pobawić. Nie mogłem budować takich relacji, jakie tworzą się między rodzeństwem. Myślę, że kiedy dziecko wychowuje się samo, jest skazane na pewien rodzaj upośledzenia. W domu wszystko kręci wokół niego. To siłą rzeczy takie chowanie pod kloszem.

Aneta i Maciek mają tę swoją wymarzoną rodzinę i pomnożone przez dziewięć szczęście, Ciszewskich najbardziej widać… w czasie zakupów. Mówią o sobie z humorem, że w sklepie sprawiają takie wrażenie, jakby szykowali się na przyjście jakiegoś kataklizmu, albo co najmniej do świąt.

- I to nie są zapasy - podkreśla Aneta - tylko zakupy, które trzeba robić co drugi dzień. Ładujemy do koszyka zgrzewkę mleka, zgrzewkę wody, kilka bochenków chleba, bo tylko rano schodzą ze trzy, masła to już po prostu nie liczymy, no i do tego produkty, z których gotuję obiad, czy kolację.  Wczoraj na przykład, zrobiłam na wieczór trzy litry kaszy manny, bo nasze dzieci uwielbiają ją na słodko, taką na gęsto z masłem i do tego kakao.

Obiady dla jedenastu osób Aneta gotuje codziennie, bo nie ma aż tak dużej lodówki, żeby zmieścić w niej taką ilość jedzenia.  Kiedy ktoś z jej znajomych utyskuje, że przyjeżdża rodzina i musi przygotować przyjęcie, zawsze mówi żartobliwie, że to żaden problem. Ona w urządzaniu takich przyjęć ma ogromną wprawę. I wszystko jest w skali mega, tak jak ogromny garnek na zupę i wspólne posiłki, które cała rodzina je przy dużym stole w kuchni.

- To dla nas najważniejsze w ciągu dnia spotkanie całej rodziny. Wtedy możemy pogadać, zaplanować i podsumować dzień. W tygodniu staramy się zjadać razem śniadania i kolacje. Z obiadem to się nie udaje, bo dzieci chodzą na różne godziny do szkoły, a młodsze są w przedszkolu. Wtedy jak ja to mówię, wydaje obiady na bieżąco. Ale w niedzielę wszystkie posiłki zjadamy wspólnie. Nasi najstarsi synowie trochę się już buntują, bo mają już w sobie naturalną potrzebę oderwania się od stada.







Dziękujemy za przesłanie błędu