Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Wtorek, 16 kwietnia. Imieniny: Bernarda, Biruty, Erwina
14/12/2022 - 14:50

Było strasznie, bywało śmiesznie. A wrona orłu rady nie dała

Tak jak 41 lat temu, 13 grudnia padał gęsty śnieg i ścisnął mróz. A ci, którzy wtedy działali w "Solidarności", kolportowali bibułę, byli okładani pałami przez pijane stada ZOMO i odsiadywali wyroki wydawane przez sędziów PRL, o stanie wojennym rozmawiali w sali Sądeckiego Domu Spotkań z Historią w Żmiącej.

Gości było tylu, że pod ciężarem okryć złamał się jeden z wieszaków. Nic dziwnego, bo Zygmunt Berdychowski do udziału w seminarium "Stan wojenny wczoraj i dziś" nie zaprosił przypadkowych ludzi. To byli ci, którzy w grudniu 1981 roku nie zawahali się trwać po właściwej stronie. Mimo prześladowań, represji, więzień i szykan. Mimo złamanych karier i życia poza marginesem ówczesnego prawa. I mimo zwykłego, ludzkiego strachu - o swoją wytrzymałość podczas przesłuchań, o bliskich, o studia...

O nich też opowiada najnowszy kwartalnik "Sądeczanin Historia", poświęcony bohaterom stanu wojennego. I właśnie twórca tego wydania kwartalnika, Sylwester Rękas, dyrektor sądeckiego oddziału Archiwum Narodowego w Krakowie, podczas pierwszego panelu pytał sądeckich działaczy "Solidarności" o ten dzień, o 13 grudnia 1981 roku.

- Przeczuwaliśmy, że coś złego się stanie - mówił Jacek Rogowski. - A co zrobiłem najpierw? Zwyczajną rzecz. Pojechałem na stację benzynową, żeby zatankować swojego Wartburga, bo czułem, że będą kłopoty z paliwem. W poniedziałek w pracy nikt nie pracował, wszyscy dyskutowali co się stało z tymi, którzy nie zjawili się rano. Pytaliśmy o to wojskowego komisarza, nie chciał z nami rozmawiać, postawiliśmy więc sprawę jasno - zaczniemy pracować dopiero wtedy, gdy powiedzą nam co się stało z ludźmi. Oczywiście, nie doczekałem się wyjaśnień, bo już następnego dnia esbecy wywieźli mnie razem z kolegami. Kiedy w końcu wyszedłem, wyrzucili mnie z pracy, a jacyś ludzie wystawli pod domem.

Jak pierwszy dzień stanu wojennego zapamiętał Ryszard Pawłowski? - Byłem w pracy - opowiadał. - Wyłączyli wszystkie telefony, ale nasze, kolejowe działały. I ktoś, a do tej pory nie wiem kto - zadzwonił i powiedział mi, że dwóch naszych już zgarnęli, a na mnie czekają w domu. Poszedłem więc do mamy, mieszkała niedaleko, i tak, przy herbacie, zastanawialiśmy się, co robić. Przed ósmą wróciłem w końcu do domu, dwaj esbecy całą noc stali w przedpokoju, dzielna żona ich dalej nie wpuściła. Zabrali mnie na dołek, później jak nas wieźli dalej, wesoło nie było, choć kolega próbował żartować, że jedziemy na Syberię, a on ma płytkie buty. Puścili mnie w lutym, widać uznali, że nie byłem straszną ekstremą. W pracy za do dostałem nowy angaż, o cztery grupy niżej, zarabiałem dużo mniej, w końcu sam odszedłem.

Dla Piotra Kałamarza niedziela 13 grudnia ciągnęła się w nieskończoność. Nie został w niedzielę zatrzymany, więc gdy szedł do pracy, na wszelki wypadek zabrał ze sobą leki oraz opłatek. Wszyscy
dyskutowali co będzie dalej, panowało przekonanie, że internowanych wywieźli na Sybir. - Powołaliśmy MKZ (Międzyzakładową Komisję Związkową NSZZ 'Solidarność") i działaliśmy dalej. Za dnia praca, a w nocy drukowaliśmy bibułę. Zawsze była obawa przed wpadką, więc nie chodziłem na zebrania, starałem się nie zapamiętywać nazwisk.

Krzysztofowi Michalakowi przez trzy dni udało się unikać esbeków. Dopadli go na stacji kolejowej. - Słyszałem, że pytają o mnie jacyś podejrzani "koledzy", w końcu złapali mnie, gdy jechałem do pracy - mówił. - Tydzień przesiedziałem na dołku, razem z Jackiem. W życiu nie usłyszałem tylu dowcipów o milicjantach, co tam.

Większość gości Sądeckiego Domu Spotkań z Historią też wspominała tamte czasy z humorem, opowiadali anegdotycznie dziś brzmiące szczegóły choćby o donosicielach, jednak wtedy nie było im pewnie do śmiechu. Czy się bali? Nikt nie zaprzeczał. Choć tak, jak przyznawał Jan Kościsz, ten strach nie paraliżował. - Bałem się, pewnie, że się bałem i to o różne rzeczy. Bo lekko nie było. Zwłaszcza gdy masz plecak i torby wypchane po brzegi świeżo drukowaną bibułą, a zapach farby czuć z daleka. 

Zbigniew Fijak postawił jednak tezę, że w stanie wojennym nie było prawdziwej konspiracji. Bo wyroki po wpadkach i zatrzymaniach nie były dłuższe niż 2-3 lata, poza tym, nic nie groziło za donosicielstwo. – Byli tacy, co wsypywali po 26 osób. I co? Nie groził im nawet towarzyski ostracyzm.

Andrzej Szkaradek, któremu publicznie za to, co robił w czasach „Solidarności”, dziękował Ludomir Handzel, przypomniał, że nie zawsze jednak kończyło się niskimi wyrokami. – Pamiętam, że za strajk w bibliotece Akademii Marynarki Wojennej ludzie dostali wyroki po 10 lat. Pamiętam też dobrze, jak szykowali już miejsca w domu dziecka dla moich dzieci… O donosicielach Andrzej Szkaradek też pamięta. Opublikował kiedyś ich pełną listę. A teraz? – Ci, co donosili na mnie za pieniądze, sami uciekają na mój widok – stwierdził. - Jak nie chcę, to ich nie gonię. Machnąłem ręką na tych, którzy byli zmuszani do składania donosów. Różnie w życiu bywało, czasem esbekom udawało się kogoś złamać szantażem, groźbą, czasem pretekstem bywało parę śrubek wyniesionych z zakładu.

- Lista tajnych współpracowników SB od roku 1981 do roku 1989 urosła kilkukrotnie – przypominał Zygmunt Berdychowski, wtedy student prawa i twórca siatki kolportażu wydawnictw drugiego obiegu. Nie zniechęciło go do konspiracji nawet ciężkie więzenie.

Dalczego to robili? - Trzeba było się zachować przyzwoicie - mówił Leszek Zegzda, którego wspomnienia także ujęte są w najnowszym wydaniu kwartalnika „Sądeczanin Historia”. On też swoje odsiedział po tym, gdy esbecy, po rewizji w jego domu, znaleźli przyniesione dzień wcześniej zakazane w PRL wydawnictwa.

Czy było warto, czy zrobiliby znów to samo, gdyby przyszło im jeszcze raz dokonywać wyboru? Wszyscy odpowiadali, że tak. Choć nie było łatwo, a zmiany, jakie dokonały się po 1989 roku przyniosły wiele złego, ludzie tracili pracę, jedna po drugiej upadały państwowe firmy, rosły bajeczne fortuny nowych biznesmenów o starych twarzach. 

- Bez 1981 roku nie byłoby jednak roku 1989. Nie byłoby upadku muru berlińskiego, wolności - podsumował Ludomir Handzel. - To, co wtedy się działo, pokazywało niesamowitą energię tych, którzy wreszcie zdecydowali się twardo powiedzieć "nie". ([email protected])

Zapis wideo wszystkich paneli z seminarium "Stan wojenny wczoraj i dziś", jakie odbyło się 13 grudnia w Sądeckim Domu Spotkań z Historią w Żmiącej pojawi się niebawem na stronach "Sądeczanina"

Seminarium "Stan wojenny wczoraj i dziś" w Żmiącej




W Sądeckim Domu Spotkań z Historią odbyło się 13 grudnia seminarium "Stan wojenny wczoraj i dziś".






Dziękujemy za przesłanie błędu